Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ulewny deszcz
spełnił swe zadanie.
Zjedli¶my bardzo obfity posiłek, niejako na zapas. PóĽniej, za rad± Burnsa, nama¶cili¶my tłuszczem bloczki i kołowrotki pomocne przy wci±ganiu żagli. Obejrzeli¶my starannie płótna, a potem ułożyli¶my się w kajucie „Albatrosa" w oczekiwaniu wiadomo¶ci — dobrej lub złej, któr± nam miał zwiastować Dunbar. Tymczasem o zmroku zjawił się Dove. Przysiadł na burcie, odetchn±ł głęboko, jakby za chwilę miał dać
nurka.
— Narada się skończyła — o¶wiadczył. — Ale to
jeszcze nie kres naszych kłopotów.
— Co to znaczy? — zaniepokoił się malarz.
— Na dwoje babka wróżyła. Może być tak,, może
być owak.
— Do miliona pędzli! O co chodzi?
— Biała Antylopa ma wykonać taniec czarodziejski i dopiero wówczas wszystko się rozstrzygnie.
— Człowieku — nie wytrzymałem dłużej — gadaj-że po ludzku! Zgodzili się nas uwolnić, czy nie?
— Niby zgodzili, niby nie.
— Czy to oznacza, że warunkowo? — wtr±cił się
mój przyjaciel.
— Hm... my¶lę, że tu warunków żadnych nie ma, ale sytuacja jest niewyraĽna. No, bo posłuchajcie...
322
Gdy tylko narada się rozpoczęła, Abraham wstał i bardzo pięknie, jak to on potrafi, przemówił. Najpierw zapytał zebranych, czy Ľle się im tu żyje i czy maj± jemu i mnie cokolwiek do zarzucenia. Je¶li tak, niech zaraz zabior± głos. Po tym ż±daniu nastała cisza, a póĽniej rozległy się jedynie zaprzeczenia. Abraham odczekał jeszcze chwilę i pocz±ł tłumaczyć, że blade twarze nie powinny dłużej przewodzić dzielnym wojownikom Czejenów. Że to dobre było na pocz±tku, gdy Indianie nie znali tych okolic, lecz obecnie czerwonym braciom przewodzić powinien wódz z ich plemienia. On, Abraham, uważa, że maj± w¶ród siebie dzielnego wojownika, który wyprowadził ich z niewoli. To Biała Antylopa. Jemu pragnie Abraham, przekazać sw± władzę, by móc odej¶ć ze wszystkimi bladymi twarzami, jakie się tu znajduj±.
— Opowiadam o tym w skrócie — ci±gn±ł Dove — ale tak wła¶nie pocz±tek narady wygl±dał. Abraham. siadł obok mnie, wówczas poderwał się czarownik. Sprytnie to uczynił zabieraj±c pierwszy głos. Antylopa przypomniał prawie cał± historię utworzenia wioski i zasługi obu białych, na koniec stwierdził, że w interesie Czejenów należy przystać na propozycję Czarnego Lisa, to znaczy Abrahama. Gdy jednak po Antylopie podniósł się Czerwony Tomahawk, najmłodszy z członków rady, sytuacja się zmieniła. Powinni¶cie wiedzieć, że on nie lubi Antylopy. Zaatakował go zarzucaj±c, że od dawna spiskuje przeciw Dunbarowi i mnie i że teraz jak±¶ sztuczk± skłonił białych braci do odej¶cia, a kiedy odejd±, zapanuje głód, bo Antylopa nie potrafi handlować i Czejenom zabraknie prochu i kul. Z kolei zwrócił się do Abrahama i mnie aby¶my nie porzucali Czejenów. No i zaczęło się! Następnym mówc± był Ten-który-skacze-id±c. Zausznik czarownika, a nam mało przychylny. Wielokrotnie podczas na-
323
rad atakował mnie i Abrahama. Oczywi¶cie, poparł kandydaturę Białej Antylopy. Zabawna sprawa! D@-tychczasowi nasi przeciwnicy poczęli działać na nasze dobro, nasi przyjaciele... na szkod±. Pojmujecie?
— Doskonale — stwierdził Karol. — Jednak streszczaj się, bo czas mija i nie wiemy, czego się trzymać.
— Dobrze. Gadali na przemian, jedni tak, drudzy owak. Można by tę gadanin± nazwać kłótni± o t®, czy Abraham i ja mamy odej¶ć, czy nie. Biała Antylopa spostrzegł, że nie ma za sob± zdecydowanej większo¶ci. Zaproponował, by decyzję odłożyć do czasu, w którym zapyta duchy prerii, co będzie dobre dla Czejenów, a co złe. I na tym stanęło. Tę wróżb± rozpocznie taniec czarownika, któremu będzie si± przygl±dać cała wioska.
— Z tego wynika, że o wypuszczeniu nas w ogóle nie było mowy — zauważył Karol.
— Prawda, ale my nie odejdziemy st±d bez was.
— Je¶li wam pozwol± odej¶ć. Sytuacja przedstawia się kiepsko. Gdzie jest Dunbar i dlaczego nie przyszedł?
— Rozmawia z czarownikiem. Kazał mi powiedzieć, aby¶cie byli gotowi do wyruszenia w każdej chwili.
— Pieszo? — zapytał mój przyjaciel.
— Na to wygl±da.
— Nic gorszego nie mogło nas spotkać — stękn±ł Burns.
— Ale może spotkać — mrukn±ł Karol. — Gdy zatrzymaj± nas, nim zrobimy krok w stronę lasu.
Wstał z ławy.
— Dok±d, Karolu?
— Muszę porozmawiać z Dunbarem. I to natychmiast. Nie możemy tkwić bezczynnie i zmarnować "jedynej może okazji ucieczki. Idziemy — zwrócił się do Dove'a.
— Nie wiem, czy Abraham będzie z tego zadowolo-
324
ny — odparł traper. — On uważa, że nie powinni¶cie włazić w oczy Indianom.
Przypadkowo spojrzałem w bulaj
|
WÄ…tki
|