ďťż

- Jeżeli tu przyjdzie, jakoś się dogadamy i zżyjemy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
" I znowu, jak niegdyś, Jurij Andriejewicz stanął jak wryty na progu gabinetu, podziwiając jego wielkość, zachwycony szerokim wygodnym stołem u okna. I znowu pomyślał o tym, jak taka przytulność usposabia i dodaje ochoty do cierpliwej, owocnej pracy. Wśród zabudowań gospodarczych na podwórzu Mikulicynów była przylegająca do stodoły stajnia, niestety zamknięta. Jurij Andriejewicz nie wiedział, w jakim jest stanie. Żeby nie tracić czasu, postanowił na pierwszą noc postawić konia w stodole, którą dało się łatwo otworzyć. Wyprzągł Sawraskę, i kiedy ostygła, napoił ją przyniesioną ze studni wodą. Chciał jej dać siana z dna sań, ale pod ciężarem pasażerów starło się na pył i nie nadawało się na paszę dla konia. Na szczęście na szerokim strychu nad stodołą i stajnią znalazło się w kątach pod ścianami dość siana. Noc przespali przykryci futrami, nie rozbierając się, szczęśliwie, mocno i słodko, jak śpią dzieci po całym dniu biegania i figlów. 6 Kiedy wstali, Jurij Andriejewicz zaczął od samego rana tęsknie spoglądać na kuszący stół przy oknie. Aż go ręce swędziały, by usiąść do pisania. Odłożył jednak tę przyjemność na wieczór, kiedy Lara i Katieńka położą się spać. A na razie, aby doprowadzić do porządku przynajmniej dwa pokoje, pracy było po uszy. W marzeniach o wieczornej pracy doktor nie stawiał sobie żadnych ważnych celów. Ogarnęła go po prostu zwykła tęsknota za piórem, atramentem i pisaniem. Chciał trochę pobazgrać, co nieco zanotować. Na początek zadowoliłby się przypomnieniem i zapisaniem dawnych, nie zapisanych myśli, żeby pogimnastykować zesztywniałe, drzemiące bez ruchu zdolności. Później zaś - miał nadzieję - jemu i Larze uda się pozostać tu dłużej i będzie dość czasu, by zabrać się do czegoś nowego i znaczącego. - Jesteś zajęty? Co robisz? - Rozpalam i rozpalam. A co? - Potrzebna mi balia. - Przy takim paleniu drzewa starczy najwyżej na trzy dni. Trzeba się wybrać do naszej dawnej szopy. Bo może tam coś jeszcze jest. Jeżeli drzewa zostało sporo, obrócę kilka razy i przywiozę je tutaj. Zabiorę się do tego jutro. Prosiłaś o balię. Gdzieś ją widziałem, ale wyobraź sobie, że pojęcia nie mam gdzie. - To samo ze mną. Gdzieś ją widziałam i zapomniałam. Pewnie stoi nie na swoim miejscu i dlatego zapomnieliśmy. Ale trudno. Chciałam ci powiedzieć, że grzeję dużo wody do sprzątania. W tej, co zostanie, wypiorę coś dla siebie i Kati. Daj przy okazji wszystkie swoje brudne rzeczy. Wieczorem, kiedy już posprzątamy i jako tako się urządzimy, umyjemy się wszyscy przed snam. - Zaraz przygotuję bieliznę. Dzięki. Szafy i wszystkie ciężkie meble odsunąłem od ściany, tak jak prosiłaś. - Dobrze. Zamiast w balii przepłuczę rzeczy w miednicy do zmywania. Tylko że jest bardzo zatłuszczona, Trzeba zmyć tłuszcz ze ścianek. - Kiedy piec się rozpali, zamknę go i wrócę do przeglądania reszty skrzynek. Co krok to nowe znaleziska w szufladach i komodzie. Mydło, zapałki, ołówki, papier, przybory so pisania. I takie same niespodzianki na wierzchu, nie schowane. Na przykład lampa na stole, pełna nafty. To nie po Mikulicynach, przecież wiem. Z jakiegoś innego źródła. - Mamy nieprawdopodobne szczęście! I to wszystko zostawił ten tajemniczy mieszkaniec. Jak u Juliusza Verne'a. Ach, no popatrz. Znowu się zagadaliśmy, mielemy językami, a mnie woda kipi w saganie. Krzątali się, biegali tu i tam po pokojach, ciągle coś przenosząc i w pośpiechu wpadali na siebie albo na Katieńkę, która stawała im na drodze lub kręciła się pod nogami. Dziewczynka snuła się z kąta w kąt, przeszkadzając w sprzątaniu, i dąsała się, kiedy zwracano jej uwagę. Marzła i skarżyła się na zimno. "Biedne te dzisiejsze dzieci, ofiary naszego cygańskiego życia, mali, cisi towarzysze naszych tułaczek" - myślał doktor i pocieszał dziewczynkę: - Nie gniewaj się, kochanie. Nie ma co się dąsać. Nie kapryś
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.