ďťż

Idź lepiej teraz spać...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zamelduję, że zachorowałeś. — Nie, nie zostawię cię samego w tej ciężkiej godzinie, Marcellusie! — Po raz pierwszy centurion zwrócił się do zwierzchnika po imieniu. — Zacny z ciebie człowiek, Paulusie — powiedział młody trybun ściskając mu prawicę. Potem sięgnął znów po bukłak, ale Paulus wyjął mu kubek z ręki. — Masz w sam raz dość, szlachetny trybunie. Radzę ci iść już do Piłata. Będzie zły, jeśli się spóźnimy. Jak na jeden poranek miał dzisiaj tyle przykrości, że więcej nie zniesie. Ja tymczasem przyprowadzę oddział i spotkamy się na dziedzińcu. Demetriusz umyślnie wyruszył dość późno, a w dodatku z trudem dopytał się o drogę na miejsce straceń — było to pole na krańcach miasta, gdzie wyrzucano odpadki — liczył więc, że nie będzie świadkiem pierwszego etapu egzekucji. Wiedział, że jest już późno, ale wlókł się noga za nogą. Ogarnęło go dziwne przygnębienie, jakiego nie zaznał od dnia, kiedy wzięto go w niewolę. Z biegiem lat rany od kajdan zagoiły się na przegubach jego rąk, a przyzwoite traktowanie w domu senatora Gallio znacznie przyczyniło się do ukojenia serca; tego dnia jednak wydawało mu się, że na całym świecie nie ma miejsca dla cywilizowanego człowieka. Wszystkie ludzkie instytucje skaziło kłamstwo. Sądy są przekupne. Nie ma sprawiedliwości. Władców, wielkich czy małych, można zjednać pieniędzmi. Nawet w świątyniach lęgnie się oszustwo. Na długiej liście rzekomych autorytetów, roszczących sobie prawo do ludzkiego szacunku i czci, nie znajdzie się ani jednego, który by nie zasługiwał na pogardę uczciwego człowieka. Zwykle miał chód sprężysty i stawiał długie kroki, ale teraz marudził na brudnych ulicach jak nędzny włóczęga bez nadziei i bez celu. Chwilami wzburzone myśli domagały się ujścia i Demetriusz musiał panować nad sobą, żeby głośno nie złorzeczyć sędziom i trybunałom, królom i kolegiom kapłańskim na całym tym przewrotnym świecie. Patriotyzm! Jakże poeci i śpiewacy lubią deklamować o zaszczycie przelewania krwi za ojczyznę! Może ich także przekupiono? Kto wie, czy 8 — Szata 113 staremu Horacemu August nie przysłał nowego płaszcza i beczki wina, żeby dodać mu natchnienia, gdy układał odę: „Słodko jest i chwalebnie umrzeć za ojczyznę". Niedorzeczne! Czy człowiek zdrowy na umyśle może dopatrzec się radości i chluby w poświęceniu własnego życia dla zbawienia świata? Nie warto żyć na tym świecie, a tym bardziej nie warto za niego umierać. I nigdy nie będzie lepiej. Szalony Galilejczyk tak uniósł się gniewem widząc skalaną świątynię, że zaprotestował żywiołowo bezsilnym gestem. Z pewnością na dwudziestu ludzi dziewiętnastu w tym jałowym, uciemiężonym, zabiedzonym kraju przyklasnęłoby w duchu odwadze tego biedaka, ale w godzinie próby wszyscy ci ujarzmieni i znękani opuścili Go, pozwolili, by stanął sam — bez jednego bodaj przyjaciela — przed oficjalnymi przedstawicielami szalbierczej świątyni i szal-bierczego Imperium. Wierność? Któż by dbał o wierność? Niech każdy pilnuje tylko własnych interesów i własnej skóry, jak potrafi najlepiej. Czy jest sens w lojalnym trwaniu u boku pana, który na przemian to okazuje niewolnikowi zaufanie, to znów go upokarza? Czy naprawdę straciłby jakąś cząstkę szacunku dla siebie, gdyby opuścił tego rzymskiego patrycjusza? Stąd nietrudno dostać się do Damaszku. Czarny to był dzień dla Demetriusza. Nawet niebo zasnuło się posępnymi ołowianymi chmurami. Rankiem słońce świeciło jasno, ale w ciągu ostatniej godziny dziwny, prawie złowieszczy mrok gęstniał coraz bardziej. Zbliżając się do pola złej sławy, które łatwo było rozpoznać z daleka, bo słup cuchnącego dymu ze spalonych odpadków wzbijał się nad nim, Demetriusz spotykał co chwila mężczyzn spieszących z powrotem do miasta. Ludzie ci, przeważnie dobrze odżywieni, dostatnio ubrani, nadęci i pogrążeni w myślach, średniego wieku lub starsi, szli pojedynczo; widocznie każdy sam wybrał się na miejsce straceń. Demetriusz podejrzewał, że są to właśnie ludzie odpowiedzialni za popełnioną tego dnia zbrodnię. Przekonali sie na własne oczy, że publiczne morderstwo zostało rzeczywiście dokonane, i teraz mogą wrócić do swoich banków czy kramów. Niejeden z pewnością pójdzie do świątyni i będzie klepał modlitwy. Grek minął ostatnią z wielu rozproszonych grup lepianek i zobaczył przed sobą odrażające, zasypane śmieciami pole. Zdziwił się, że tyle tutaj wywieziono odpadków, skoro ulice w mieście wyglądają, jakby nikt nigdy nie próbował ich sprzątać. Wąska, stosunkowo czysta ścieżka prowadziła ku 114 małemu pagórkowi, którego, jak się zdawało, strzegli żołnierze. Demetriusz przystanął i patrzał. Na zielonym pagórku wznosiły się rzędem trzy krzyże. Czyżby w ostatniej chwili postanowiono razem z Galilejczykiem stracić dwóch jego przyjaciół? A może ci dwaj, zrozpaczeni grożącą ich przywódcy torturą, próbowali Go bronić? Nie, to nieprawdopodobne, nie byli to ludzie tego pokroju; nie odważyłby się też na to nikt z tłumu, który składał Jezusowi krzykliwe hołdy na gościńcu, ani z gromady, która tego ranka cisnęła się przed pretorią. Zmuszając oporne nogi do ruchu, Koryntczyk zbliżył się na jakieś dwieście kroków od straszliwej sceny. Potem się zatrzymał. Dwaj nieznajomi skazańcy wili się w męce na swoich krzyżach. Samotny człowiek na środkowym krzyżu był nieruchomy jak posąg. Głowa zwisała na piersi. Może już nie żył albo przynajmniej stracił przytomność. Demetriusz życzył mu tego z całego serca. Długo tak stał wpatrzony w tragiczne widowisko. Gorący gniew, który go przedtem niemal dławił, ochłódł teraz. Samotny człowiek zmarnował życie. Niczego nie osiągnął swoją szaleńczą odwagą. W dalszym ciągu świątynia będzie oszukiwała ubogich wieśniaków przynoszących na ofiary jagnięta. Herod będzie poniewierał biedakami i karał ich chłostą, jeśli wejdą w drogę bogaczom. Kajfasz będzie potępiał jako bluźnierców tych, którzy nie chcą, aby bogów wynoszono na targowisko. Piłat będzie sankcjonował niesprawiedliwość i umywał brudne ręce w srebrnej misie. Samotny człowiek drogo zapłacił za swoją krótką i bezowocną wojnę ze złem. A jednak przemawiał i działał. Jutro nikt nie będzie pamiętał, że oddał wszystko — własne życie — za dobrą sprawę. Ale może lepiej jest umrzeć niż żyć na świecie, gdzie takie zbrodnie są możliwe. Demetriusz także poczuł się samotny. Nie zastał tu takiego tłumu, jak się spodziewał. Ludzie zachowywali się spokojnie, może dlatego, że między nimi stali legioniści. Z postawy żołnierzy, niedbale podpierających się włóczniami, było oczywiste, że dotychczas nie doszło do żadnych zamieszek i nie przewidywano ich w ogóle. Demetriusz posunął się bliżej jeszcze i włączył w ostatni rząd kręgu widzów. Nie dostrzegł wśród nich bogaczy, którzy rano wypełniali taras insuli. Tu zgromadzili się ludzie ubogo odziani. Wielu płakało. Kilka kobiet spowitych w grube zasłony stało razem w pozach cichego bezgranicznego żalu. Pod krzyżami zostawiono szeroki pusty krąg
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.