ďťż

Dlatego bądźmy ostrożni...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Ma pani rację - przyznałem jej rację po namyśle. - W końcu w Muzeum Narodowym wiszą genialnie podrobione portrety Wyspiańskiego. Niesłychane! A to świadczy, że nikt wcześniej ich nie zauważył i dopiero sam fałszerz musiał interweniować. Pewnie stęsknił się za „sławą". - Jak pan myśli - przerwała mi pani minister - czy możliwa jest sprzedaż portretów Wyspiańskiego? - Nie ma mowy o legalnej sprzedaży. Przynajmniej w Polsce. A za granicą? Żaden dom aukcyjny nie wziąłby obrazu, który jest skatalogowany i stanowi własność państwową. Chyba że byłby to nieznany obraz uznanego malarza albo istniałoby uzasadnione podejrzenie, że artysta namalował identyczną reprodukcję, jak w wypadku „Małej Józi". Dlatego nie rozumiem, po co ktoś fałszuje znane obrazy wiszące w najbardziej znanej galerii w Polsce? Co zrobi z takim obrazem? - Chyba że mamy do czynienia z jakimś tajemniczym i bardzo bogatym kolekcjonerem - westchnęła pani minister. - Tego się najbardziej obawiam. - Dlaczego? - westchnęła z bólem na twarzy. - Dlaczego on to robi? - A dlaczego skradziono „Monę Lizę", której sprzedać nie można? - odpowiedziałem pytaniem. - Dlaczego usiłowano zniszczyć „Pietę" Michała Anioła? I czemu dziurawiono obrazy Matejki w Muzeum Narodowym? - Ma pan rację, to było głupie pytanie. -Ale jakże na miejscu. Zawsze je sobie zadaję, gdy zginie dzieło sztuki albo ktoś je zniszczy. Pani minister chrząknęła, jakby chciała dać mi do zrozumienia, że powie coś ważnego. - Wiem, że bardzo pan pomógł naszym bibliotekom odzyskać stare druki - zaczęła - więc chciałabym, żeby przyjrzał się pan sprawie tych fałszywych portretów. - Od tego jest policja - zaprotestowałem łagodnie. - Oni nie lubią, gdy obcy wtrącają się do śledztwa. Poza tym w ich departamencie do spraw zwalczania kradzieży dzieł sztuki nie pracuje już zaprzyjaźniony inspektor Swada i nie wiem... - Właśnie udało mi się przydzielić pana w roli eksperta - uśmiechnęła się kwaśno pani minister. - Ich departament liczy sobie dwie osoby i pomyślałam, że przyda im się ktoś po historii sztuki. Znawca! - Dziękuję, ale nie jestem znawcą malarstwa Wyspiańskiego - broniłem się. - Mamy wielu ekspertów w muzeach, którzy pomagają domom aukcyjnym wyceniać obrazy i stwierdzać ich autentyczność. Z kolei Muzeum Narodowe ma swoich rzeczoznawców. Niech oni pomogą policji. - Panie Tomaszu - jęknęła z pretensją w głosie kobieta, która była moim zwierzchnikiem. - Pan ma doświadczenie w sprawach tajemniczych kradzieży dzieł sztuki. A chyba z kradzieżą mamy tutaj do czynienia? Proszę skontaktować się z podinspektor Koper. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Życzę udanej współpracy. Wychodziłem, gdy pani minister zatrzymała mnie jeszcze na chwilę. - Co pan myśli o ewentualnym nowym pracowniku? - popatrzyła na mnie uważnie zza biurka. - Przydałby się ktoś świeży w pańskim departamencie. - Może w przyszłym miesiącu? - zaproponowałem niezadowolony. - Teraz nowy pracownik przeszkadzałby w pracy. Żaden z nas nie miałby dość czasu, aby go przeszkolić. - Zawsze pan narzekał na małą liczebność swojego departamentu. Zrobię dla pana wyjątek i kogoś panu przyślę. Ze względu na te portrety. - Jeszcze jedna kobieta w departamencie? - przeraziłem się, wiedząc, że pani minister rozpoczęła urzędowanie od skierowania kilku kobiet do pracy w różnych departamentach naszego resortu. - A co? - popatrzyła na mnie groźnie, zmrużywszy oczy. - Chyba nie jest pan wrogiem równouprawnienia? Wróciłem do gabinetu zdruzgotany. Nowy pracownik w takim momencie! Kobieta. I to teraz, gdy mieliśmy sprawę tego fałszerza! Dobrze pamiętałem ostatnią sprawę kradzieży inkunabułów dokonywanych przez Arsena Lupina i wiedziałem, że tego typu zadania ciągną się miesiącami. Poza tym byliśmy obecnie zawaleni dziesiątkami drobnych, ale ważnych spraw, i choć afera z fałszywymi portretami nie była mi na rękę, to musiałem poświęcić jej trochę czasu. Zmuszało mnie do tego sumienie i ciekawość. Inna sprawa, że w światku warszawskiej kultury dosłownie wrzało, a sprawa zaczynała nabierać rozgłosu. - Proszę o herbatę, panno Moniko - zwróciłem się do sekretarki, gdy znalazłem się w departamencie i opowiedziałem moim podwładnym o rozmowie z panią minister. - Podobno dobrze robi na nerwy. Zrobiła ją szybko, bo miała już chyba nastawiony czajnik. I gdy tylko oparzyłem sobie wargę gorącym napojem, wpadłem na pewien pomysł. - Już wiem, co zrobię! - ucieszyłem się. - Co takiego, szefie? - zainteresował się Paweł. - Poślę tam ciebie, kolego - zwróciłem się do mojego podwładnego. Paweł był nieocenionym pracownikiem, jeśli chodziło o przeglądanie baz danych, wyszukiwanie faktów i fakcików z prasy codziennej czy gromadzenie najprzeróżniejszych - z pozoru nieprzydatnych - danych z ministerialnych raportów. Był przy tym osobnikiem wykształconym i wysportowanym, chociaż ostatnie kontuzje coraz częściej skazywały go na niewdzięczną, biurową robotę. - Komenda Główna Policji potrzebuje pomocy, a konkretnie niejaka podinspektor Koper. Jesteś sumienny, inteligentny i skończyłeś historię sztuki. Może trzeba będzie jeździć po Polsce? Tak jak za czasów Arsena Lupina. Pamiętasz tamtą jesień i zimę? To nie dla mnie, a ty jesteś młody. - Szefie, ale nasza urocza pani minister panu kazała zająć się tą sprawą - zauważyła Monika. - To pana przecież wezwała. - Owszem, zleciła mi tę robotę. Ale ja zlecam ją mojemu pracownikowi. Mam takie prawo. A od czego jestem dyrektorem? Czas najwyższy brać przykład z nieodżałowanego dyrektora Marczaka. Ten umiał się ustawić. Czy dyrektor musi sam wykonywać wszystkie polecenia swoich zwierzchników? Będę nadzorował całą operację zza biurka, bo muszę być obecny w biurze. Mam przypomnieć wam, ile mamy zaległych spraw? Moja decyzja była nieodwołalna. Nie chciałem im mówić, że jednym z jej powodów była niezbyt miła perspektywa współpracy z kolejną w mojej pracy kobietą policjantem. Prawdopodobnie to była kwestia mojego zaawansowanego wieku, ale jak nigdy przedtem byłem przekonany, że mundur nie przystoi kobietom. Miałem dość kobiet wyzwolonych, emancypantek, wampów, bizneswomen i nade wszystko - niewiast w mundurze! „Jak to dobrze, że za moje poglądy nie zwalniają jeszcze z państwowych posad" - pomyślałem pijąc herbatę. - Jaką cudowną herbatę pani robi, Moniko - powiedziałem to ciepłym głosem w tonie zachwytu. - Mężczyźni nie potrafią takiej zaparzyć. Świetna, naprawdę świetna. - Przecież to zwykła ekspresowa z torebki - zdziwiła się Monika. Nie zrozumiała mnie. Nie chodziło mi o tę konkretną herbatę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.