ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Gdybym
wiedziała, jak sprawa wygląda, nie napadałabym na ciebie w ten sposób. Skoro
jednak stało się to, co się stało, weź pod uwagę wszystko, czego zdążyłaś się
nauczyć w przyspieszonym tempie. Jesteś w Charlestonie, Scarlett. Jesteś żoną
charlestończyka. Ta twoja niewinność dobrej dzikuski nie może ci tu się przydać
jako tarcza ku osłonie przed zatrutymi strzałami. To stare miasto, stara
kultura. Istotną cechą człowieka cywilizowanego jest baczenie na wrażliwość
innych ludzi. Możesz sobie robić, co dusza zapragnie, lecz pod warunkiem, że
będziesz to robić dyskretnie. A już grzechem niewybaczalnym jest zwalanie
własnych win na grzbiety przyjaciół. Musisz dbać o to, by inni mogli udawać, że
nie mają pojęcia o tym, co wyprawiasz. Scarlett nie wierzyła własnym uszom. To,
w czym teraz brała udział, w niczym nie przypominało maskarady polegającej na
udawaniu, że podpisane inicjałami serwetki nie należą do tego, do kogo należą.
To... to było niesmaczne. Chociaż trzykrotnie wychodziła za mąż - nie z miłości
- do głowy jej nie przyszło dopuszczać się fizycznej zdrady męża z innym
mężczyzną. Owszem, mogła wzdychać za Ashleyem, oczyma wyobraźni oglądać siebie w
jego objęciach, nigdy jednak nie wymykałaby się chyłkiem z domu by spędzić z nim
upojną godzinę w łóżku. Nie chcę być cywilizowana - pomyślała w rozpaczy. - Od
dzisiaj nie będę w stanie spojrzeć na kobietę w Charlestonie nie oddając się
zgadywaniu, czy to przypadkiem nie ta jest jego nową kochanką, a może była nią
już kiedyś. Po co tu przyjechała? Nie należała do tego świata. Nie chciała
należeć do świata ludzi, o których prawiła jej Salomea Brewton. - Chyba lepiej
będzie, jeśli pójdzie sobie pani do domu - powiedziała. - Nie czuję się
najlepiej. Salomea smętnie pokiwała głową. - Przepraszam, że tak na ciebie
naskoczyłam, Scarlett. Może pocieszy cię wiadomość, że w Charlestonie mieszka
wiele takich niewiniątek, jak ty, nie jesteś więc osamotniona. Niezamężne
dziewczyny i panny w różnym wieku nigdy nie mówią o sprawach, o których
najchętniej by nie wiedziały. Owszem, mamy tu też wiele wiernych żon. Jesteś
nader szczęśliwa, mogąc zaliczać się do ich grona. Co do Milesa... raz czy dwa
zszedł z drogi cnoty, ja jednak nigdy nie uległam tej pokusie. Może ty także
jesteś z tego rodzaju kobiet.. przez wzgląd na ciebie chciałabym mieć nadzieję,
że to prawda. Wybacz mi, Scarlett, ten wielki nietakt, którego się dopuściłam...
A teraz już pójdę. Weź się w garść, dopij herbatę... i bądź grzeczniejsza,
zwłaszcza gdy jesteś razem z Middletonem. Dwoma zgrabnymi ruchami założyła
rękawiczki - co znaczy wprawa! - po czym zerwała się w stronę drzwi. - Poczekaj!
- krzyknęła Scarlett. - Proszę. - Poczekaj. Muszę wiedzieć... Rett... z kim
Rett?... Małpiszonowata twarz Salomei Brewton zmarszczyła się w sympatii. - Z
nikim, kto byłby nam znany - odpowiedziała łagodnie. - Przysięgam! Rett miał
dziewiętnaście lat, gdy opuścił Charleston, a chłopcy w tym wieku chadzają do
burdelu lub biorą sobie pierwszą lepszą białą dziewczynę. Od czasu, gdy
powrócił, z wielką delikatnością, ale też i stanowczo odrzucał wszelkie oferty
tego rodzaju, nie raniąc wszak niczyich uczuć... Zechciej pamiętać, kochanie, że
poza wszystkim Charleston nie jest jaskinią rozpusty i nikt nikogo nie zmusza do
rui bez końca. Jestem przekonana, że Rett dochowuje ci wierności... - Zobaczymy.
Sama zechcę się o tym przekonać. ** ** ** Gdy tylko Salomea wyszła, Scarlett
pobiegła na górę do sypialni i zamknęła drzwi od środka. Rzuciła się na łóżko.
Jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany płacz. Jej umysł opadły groteskowe
wizje... Rett z kobietą... coraz to inną... ciągle inną... inną i inną... Którąś
z dam widywanych w dzień na jednym z przyjęć. Co za idiotka ze mnie, że
uwierzyłam, że może być o mnie zazdrosny. Kiedy już nie była w stanie zebrać
myśli, zadzwoniła na Pansy, po czym umyła się i upudrowała. Nie mogła siedzieć,
i uśmiechać się, i gaworzyć z Miss Eleonorą, gdy już wstanie z popołudniowej
drzemki. Musi gdzieś wyjść, przynajmniej na chwilę. - Wychodzimy - powiedziała
do Pansy. - Podaj mi pelisę. ** ** ** Szła prosto przed siebie, milę za milą,
nie dbając, czy Pansy zdoła dotrzymać jej kroku. Kiedy mijała smukłe, piękne
charlestońskie kamieniczki, nie postrzegała ozdobnych sztukateriami pastelowych
fasad z łuszczącą się farbą jako dumnego świadectwa przetrwania; widziała
jedynie, że domy nie dbają o to, jak wyglądają w oczach przechodniów, że
odwracają się do ludzi plecami, pogrążone w kontemplowaniu ogrodów, ukrytych za
wysokimi murami z cegieł. Tajemnice... nie chcą wydać swoich tajemnic -
pomyślała. Każdy trzyma swoje sekrety dla siebie. Każdy udaje. 28. Gdy Scarlett
wróciła, było już prawie ciemno, dom był jak wymarły, nie zachęcał, by wejść do
środka. Przez zasłony nie przedzierał się nawet najmniejszy błysk światła.
Powoli otworzyła drzwi - ostrożnie, by nie narobić hałasu. - Powiedz Manigo, że
boli mnie głowa i że nie chcę nic na kolację - szepnęła do Pansy, gdy weszły do
hallu. - Później przyjdź do sypialni. Pomożesz mi się rozebrać. Natychmiast idę
do łóżka. Manigo powiadomi kuchnię i całą rodzinę. Nie, nie była w stanie
zamienić bodaj słowa z kimkolwiek. Po cichutku minęła uchylone drzwi do salonu,
skąd sączył się ciepły blask świec i dobiegł donośny głos Rosemary, która
właśnie informowała Miss Eleonorę, co myśli Julia Ashley o kimś tam... Scarlett
przyspieszyła kroku. Zgasiła lampę i szczelnie owinęła się kołdrą. Kiedy już
Pansy pomogła jej się rozebrać, natychmiast pospieszyła do łóżka, usiłując ukryć
przed samą sobą własną rozpacz i ból. Gdybyż tylko sen przyszedł w porę, dając
jej zapomnieć o Salomei Brewton, o wszystkim, co musiała przejść... zapomnieć,
uciec... Ciemność wokół niej drwiła spojrzeniem suchych, bezsennych oczu. Nawet
do płaczu nie była zdolna. Wszystkie łzy zostały wypłakane w tym nagłym
przypływie żałości, wtedy, gdy Salomea wyłożyła przed nią swe piekielne
rewelacje. Szczęknęła klamka, przez uchylone drzwi do pokoju wdarła się smuga
światła. Scarlett obróciła głowę: patrzyła, nic nie widząc, oślepiona jasnością.
W progu stał Rett. W uniesionej dłoni trzymał lampę, której drżący płomień
rzucał plamy światła na ogorzałą twarz i przesycone solą czarne włosy. Rett miał
na sobie ubranie, w którym wyprawił się na żeglugę - mokry materiał przylegał do
twardej klatki piersiowej, muskularnych ramion i nóg. Ponury wyraz twarzy
zdradzał, z jak wielkim trudem powstrzymuje rozpętane w głębi ducha żywioły,
majaczył w widmowatym półcieniu ogromny, zwalisty i groźny. Serce Scarlett
skurczyło się, ściśnięte pierwotnym strachem, lecz podniecone przyspieszyło jej
oddech
|
WÄ
tki
|