ďťż

Ani książka, ani dysputa poważniejsza nie nęciły go, nie interesowały...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
U Linowskiego nie zwrócono uwagi na zaszłą w Turkowskim zmianę, sądzono raczej, iż on tylko dostraja się do ogólnego smutku, jaki w domku pod cmentarzem zapanował wskutek choroby pryncypałowej. Linowska, po przyjściu na świat drugiego dziecka, wpadła w suchoty i pomimo najstaranniejszej opieki i pomocy, nikła w oczach, marła, ginęła. Stach Wądrowski odwiedzał Władysława rzadko, bo nadszedł czas egzaminów uniwersyteckich, więc po całorocznym dolce far niente trzeba było fałdów przysiedzieć. Wraz ze Stachem rwała się wieść o Heli. Według ostatniej relacji Wądrowskiego Walkiewiczówna miała wyjechać do Ostendy do morskich kąpieli, sprawa zaś małżeństwa jakoby poszła w odwłokę. Na parę tygodni przed opuszczeniem służby wojskowej, gdy Władysław, jak zwykle, zjawił się po południu w aptece Linowskiego, Pawełek zwiastował mu nowinę, że zgłaszała się 126 tego samego dnia młoda i bardzo elegancka osóbka, zapytując się, gdzie i kiedy mogłaby widzieć się z Turkowskim. Pomocnik przyjął z początku wiadomość obojętnie, ale w miarę entuzjastycznie kreślonych przez Pawełka szczegółów, odnoszących się do powierzchowności damy, ciekawość Władysława ocknęła się z uśpienia. Młoda, brunetka, wysoka... bardzo elegancko ubrana... Kto by to mógł być! Pytała najwyraźniej o Władysława Turkowskiego, farmaceutę, służącego obecnie w wojsku... Pawełek objaśnił nieznajomą, że o czwartej Władysław już s będzie w aptece... Być może, przyjdzie... mówiła o niecierpiącym zwłoki interesie... Farmak gubił się w myślach. Może to siostra bawi w Warszawie? Lecz ona jest blondynką, niskiego wzrostu!... A jeżeli to... ona?... Ona... tu?... Niepodobna! Godziny mijały. Nieznajoma się nie zjawiała. Władysław się niecierpliwił, mordował Pawełka ciągłymi pytaniami, spoglądając coraz częściej ku drzwiom wchodowym. Wreszcie gdy już prawie zwątpił o zapowiedzianej wizycie, ktoś silniej szarpnął drzwiami i przed kontuarem, wśród zapadającego zmroku, zarysowała się smukła postać. – Czy mogę się widzieć z panem Turkowskim? – rzekła przybyła. Władysław skłonił się niepewnie, głos ten wydawał mu się obcym. – Dobry wieczór! Pan mnie nie poznaje?... Doprawdy?!... Farmak zbliżył się i, nie mogąc opanować zdziwienia, zawołał: – Panna Wila!... – Tak, to ja... zawitałam do Warszawy! – Bardzo mi przyjemnie! Cieszę się, że panią widzę!... Tyle czasu!... – jąkał Władysław, siląc się na uprzejmość. Reinówna zniżyła głos: – Panie Władysławie, mam bardzo wiele do pomówienia. – Proszę bardzo, jeżeli pani łaskawa, może tu?... – odparł Turkowski, zapraszając Wilę do materialni. Usiedli na wyplatanej kanapce pod oknem. – Uciekłam z domu! – zaczęła Wila z właściwą sobie śmiałością. – Uciekła pani! – Tak! Po pańskim wyjeździe... Rawy znieść nie mogłam!... Stosunki nie do wytrzymania... istne gniazdo szerszeni. Niech pan sobie wyobrazi... rozpuścili o mnie znów plotkę, że niby ja i Hołocki!... Najoczywistsza potwarz!... Ze... ja... no... okropność!... I to tak jedno po drugim. Za Arczewskiego nasłuchałam się! Pan o tym nie wie?... Ten, co to objął miejsce po Posnerze u Wieleckiego... zakochał się we mnie!... Lecz to licha wart człowiek! Niepodobna panu tego wszystkiego wytłumaczyć... dość że powiedziałam sobie: basta!... i przyjechałam do Warszawy. Od dwóch miesięcy jestem pełnoletnia i wolno mi robić, co mi się podoba!... Cóż pan na to? Władysław milczał. Światło zapalonej tuż przed oknem latarni ulicznej wpadło do materialni przez pryzmat wielkiej szklanej bani, napełnionej lekkim roztworem siarczanu miedzi i rzuciło na twarz Wili snop bladozielonych, tajemniczych promieni. – Chcę... zostać w Warszawie... tu zamieszkać i stąd się nie ruszyć! Zwracam się do pana, panie Władysławie, jako do człowieka, który mi tyle okazał życzliwości... żeby pan podał mi rękę! Ja potrzebuję podpory, opieki, przyjaciela, towarzysza... Do kogóż się mam w tym razie zwrócić?... Bo ja wierzę w pańską życzliwość... pan chyba nie wątpi, że owo nieszczęsne zajście, które było po prostu intrygą Wolanowicza i zacofaniem mamy... Panie Władysławie, jak ja to odczułam, przebolałam... – Ależ! Tylko nie pojmuję... choć owszem!... Życzy pani znaleźć zapewne miejsce... – Naturalnie! Wszak w Warszawie potrzebują ciągle kasjerek, buchalterek..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.