ďťż

Ale to nie ciała odstręczały Ruhę od podejścia do stawu oazy i napicia się wody, której tak strasznie potrzebowała...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Bladoskóry nieznajomy, który w nocy pojawił się na końcu karawany, był tam już od świtu - przeszukiwał namiot po namiocie cały obóz. Metodycznie odwijał każdą khreima, po czym klękał pośród ciał, po chwili ponownie zakrywał zwłoki i przechodził do kolejnego namiotu. W czasie, gdy go obserwowała niczego nie zabrał ani z siedzib zmarłych, ani im samym. Jego zachowanie kontrastowało z postępowaniem towarzyszy, dwóch stworzeń mierzących około czterech stóp wzrostu. Ruha niewiele mogła powiedzieć o ich wyglądzie - od stóp do głów zawinięci byli w białe burnusy. Niskie, dwunożne stworki okradały wojowników Qahtanich, ściągając pierścienie z martwych palców i wyłuskując klejnoty z pochew bułatów. Ruha obserwując świętokradcze poczynania agresorów, zastanawiała się kim mogą być i co robią w osadzie El Ma'ra. Ciągle zszokowana nie mogła znaleźć odpowiedzi na te pytania, nie była w stanie domyślić się pochodzenia nocnej karawany niosącej śmierć. Nigdy wcześniej nie widziała na pustyni czegoś podobnego do tej grupy, a o ziemiach leżących poza Anauroch nie wiedziała zupełnie nic. Zarówno karawana, jak i trzej obcy pozostawali dla niej zupełną zagadką. W oczekiwaniu na odejście nieznajomych, przez kolejną godzinę zastanawiała się nad tym wszystkim. Nad południowym horyzontem pojawiła się szara mgła. Ruha wiedziała, że to piaskowa burza pustoszy odległą część pustyni, ale nie poświęciła jej więcej uwagi - burza nie mogła nadciągnąć na tyle szybko, by udało się pod jej osłoną wśliznąć do oazy. At'ar przygrzewała coraz mocniej. Pobladłą skórę Ruhy okryła wilgoć. Wdowa poczuła, że zaczyna boleć ją brzuch. Jej głowa przekrzywiła się, a przed oczami pojawiły się plamy, których nie mogła odpędzić. Spojrzała w stronę sępów ledwie odróżniając ptaki od płatków latających przed oczami. - Z pewnością N'asr ukarze tych plugawców śmierci. Poproście go, by zrobił to teraz, bo mogę przeżyć i przygotować mego męża na podróż do obozu waszego ojca. Jeśli nawet sępy usłyszały tę usilną prośbę, nie dały żadnego znaku. Otyłe ptaki dalej spokojnie żeglowały po niebie, powolne niczym chmury. Czekała. Nie starała się znaleźć nie istniejącego cienia - latem dumna At'ar królowała na niebie i próba uniknięcia jej władzy była daremna. Tylko namiot, albo wąskie liście palmowego drzewa mogły dać schronienie przed słońcem, a jedynym miejscem gdzie było i jedno i drugie była oaza. Gdziekolwiek indziej, po łagodnych czy zawietrznych stronach wydm, w kamienistych dolinach, jak i pomiędzy nimi At'ar wściekle nagrzewała drobne piaski. Złotej bogini nie można było uniknąć. Ruha czuła, że niebezpiecznie słabnie, ale tłumiła wewnętrzny głos podpowiadający jej, by wśliznęła się do oazy. Kimkolwiek byli intruzi, sądząc po ich świętokradczych poczynaniach nie byli przyjaciółmi Beduinów, a po tym, co widziała wczorajszej nocy zbyt trudno było przewidzieć zamiary jednookiego nieznajomego. Kiedy rozmyślała o obcym jeszcze raz znalazła się pośród nocnych cieni. Martwy maruder leżał za nią na piasku, nieznajomy przykucnął na szczycie wydmy, gdzie pojawił się tak nagle w ogonie karawany. Kiedy krzyki ginących Qahtanich popłynęły ponad piaskami zaczął obserwować bitwę, jego uwaga skupiła się niepodzielnie na oazie. Ruha zastanawiała się, czy to on był mężczyzną, który zabił Ajamana. Pewna magicznej zasłony, która czyniła ją niewidoczną i niesłyszalną wyciągnęła yambiya i przygotowała się do wzięcia odwetu. Gdy podnosiła garść piasku, niezbędnego do stworzenia pustynnego lwa, jednooki odwrócił się i wyciągnął sztylet o prostym ostrzu. Wpatrywał się w całkowite ciemności chroniące Ruhę najwyraźniej, mimo kryjących zaklęć, wyczuwając jej obecność. Po chwili obcy potrząsnął głową i schował sztylet. Czy wiedział, że Ruha nie zaatakuje, czy też zwątpił w przeczucia, które powiedziały mu o jej obecności? Zanim mogła się zdecydować, nieznajomy zsunął się po drugiej stronie wydmy i zniknął. Kolana miała jak z waty, pomyślała, że do żołądka chyba wpadło jej serce. Nie ruszyła w pościg. Z miejsca zdała sobie sprawę, że ból brzucha to więcej niż strach, jej zagubiona świadomość po raz kolejny straciła ścieżki rzeczywistości. Odczuwany przez nią ból powodowały gorące promienie, zamknięte oczy sprowadziły na nią noc - odpływając w sen ostatniej nocy ponownie straciła przytomność. Chwyciła głowę w obie ręce, bezskutecznie próbując powstrzymać dziki tętent w jej środku. Zdała sobie sprawę, że nawet bez kryjących zaklęć musi zaryzykować podejście do jeziorka. Nieznajomy, dzięki swym wyostrzonym zmysłom, prawdopodobnie spostrzeże ją, gdy będzie piła, ale oczekiwanie oznaczało dla niej śmierć. Ześlizgnęła się o kilka stóp w dół grzbietu wydmy, po czym zawróciła w stronę kamienistego labiryntu. Ku jej zdziwieniu dwieście stóp dalej stała kolumna dziesięciu białych wielbłądów, sądząc że to zmysły stroją sobie z niej żarty, zamknęła oczy i wyszeptała: - Mężu, na ostatnią kroplę wody w mych ustach, jeśli to miraż, zostanę niewolnicą N'asra zanim obmyję twoje splugawione ciało. Gdy ponownie otworzyła oczy stworzenia wciąż stały na tym samym miejscu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.