Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
A co? A co? A może Ja nie byłam aktork±? Nie grałam Elektry w „Elektrze"? „Dlaczego nie chcesz? Boisz się? Ja nie popchnęłam Orestesa"... Stał, nieruchomy. Poci±gnęłam z flaszki. Proszę państwa, a czemuż nie wspomnimy na pocz±tek o teatrzykach studenckich? To one rozetliły żagiew... — Sta-rawy „zen" poruszył się w k±cie: — Co to jest w końcu za emploi - balonik w „Bim--Bomie"... — parskn±ł ironicznie. Rzuciłam się za Andrzejem do okna. Umkn±ł Mi. Rozwarłam na o¶cież, rozdarłam się na cał± ulicę: „halo, halo, pójdĽcie ludzie, cuda w tej budzie! Głodnych nakarmimy, biednych napoimy, jest panna Nika, co koziołki fika. Kochani, jest taka sprawa, że jeden pan zaprosił mnie na o¶wiadczyny. Przyszłam. Ba! Przybiegłam z wielkiej miło¶ci, w drogocennym welonie, a tu nie o¶wiadczyny, tylko imieniny. Aha! Jak imieniny, to imieniny. Prosimy do ¶rodeczka."
Zaczęło schodzić się tałatajstwo. Gruba w czerwonym. Czerwony w grubym. Proszę, proszę, będzie i gor±ce. O, tutaj mamy tak± mał± drukarenkę, ale można przerobić na bimbrownię. Prawda, kochanie, że to się da przerobić? Sznurki. Sznurry, same sznurry z dołu do górry. Sznury, rury, a może i węże, bo strasznie piek±ce. Może kijanki. Kije. Łupu cupu we dwa kije. O, jest i Holender, bardzo miło, język angielski znam jak własn± matkę... Bęc. Jaki¶ człowiek mocno uderzył Mnie w twarz. Czarno. Płatno. Płatki czarne. Dalej szarpię te węże. Głos grubej: „Pani da spokój, to jest adapter". I już czarno. Całkiem. Ten sam tunel, co zawsze.
Kiedym się ocknęła, siedziałam w łazience. Ręce miałam przytroczone do krzesła jak włamywacz. Włamali się do Mnie? Czy wyłamali Mnie? Nie, nie, to tylko ręce. A to łazienka... Czy nie łazienka? Składzik jaki¶. Wiaderko farby czerwonej, prawie już skończone. Pędzle. Dykty jakie¶. Krany. Krany tak, s±. Żyletki, szczotki, żyletki, to już mówiłam. Wata. Wata we łbie. Flesz. Błysk. O nie. Przypomnienie. O nie! Tylko nie to. Nie przypomnienie. Mnie-nie. Błagam. Mnie-nie. Ale jest: przypomnienie. O Chryste, nie. Nie zniosę tego. Pomysł. Musi być pomysł. Och, jak boli. Ręce ratuj. Ręce wyswobodĽ, będzie pomysł. SwobódĽ. ŁódĽ. MłódĽ. Knuć. Nie, nie. Mnie-nie, nie przypomnienie, nie. Już. Pu¶ć, no pu¶ć Mnie! Pu¶cił Mnie przeklęty sznur. Nie gryĽ Mnie. UgryĽ Mnie. Tak, tak, zagryĽ Mnie. ZagryĽ Mnie na ¶mierć. Nie chcę, mam do¶ć. Mam. Mam i pomysł. Jeszcze chwila. Namysł. Pomysł i namysł. Jest. Bryzga. Tylko tak! Brawo. Skończyć ze sob±, skończyć z tob±, tylko tak. Lecę, bryzgaj±c, po pokoju. Bryzg, bryzg, po wszystkich. Tam już tylko malarz i Andrzej, i siwa. Tylko tak. Bryzg, bryzg. Siwa w skowyt, malarz hyc, a Ja, taak, taak, panie malarz, ręce, żyły, żyletki jak z operetki, mieli¶cie, panowie, mało farby, to teraz się wymiesza. Będzie ładniej. I modniej. Bryzg, bryzg. Krew z farb±, farba z krwi±, paatrz, kochanku mój, paatrz, paatrz i opowiadaj wnukom, bo to było łatwe. Ty lubisz łatwe.. Niee? Nie lubisz? A to dlaczego zawsze łatwiejsze wybierasz? Sze¶ćdziesi±t dni dookoła ¶wiata, zemsta kosmosu, konspiracja: demonstracja, monstrancja, wszystko po to, żeby się od
— 32 —
Agnieszka Osiecka_______________________________________BIAŁA BLUZKA
najtrudniejszego wymigać - żeby się co dzień przy tej samej kobiecie nie budzić, za mlekiem nie stać, w ogonie nie trwać... o o o... ogonie... o o o... ogon... - Ja: „O o o ogień", a oni: „Krew, ręce, bandaż"... A ja: „Krew z farb±, panie malarzu". A Andrzej: „Bandaż, bandaż". Biały. A wtedy ja w ryk, w chich! Przecież to farba. Tam i tu farba. Na rękach farba i we wiadrze - farba. Tam i tu farba. Nic krew z krwi±, a farba z farb±. Uha ha, trzymajcie mnie! Farba z farb±. Błahaha. U ha ha. Farba z farb±. ¦miech i chich.
Twój Kich
1) Twoje grudniowe kartki wydadz± mi na podstawie druku L4.
2) Józek ci zrobił czapkę na drutach.
3) Doktor będzie o 19.15.
K
Oj, Piesku, Ľle się dzieje starej Wojciechowej, główka boli, czuję się jak po bańkach. Nigdy więcej nie będę piła, chyba że Mnie będziesz zmuszać. Albo burbona, gdybym akurat była w Ameryce. Buty mi się ¶niły, ale letnie. Czeka mnie daleka droga, pewno wyjadę do ciepłych krajów. Jak byłam jeszcze w szkole, to mama Mi kupiła sandałki, takie w±skie kajaczki na złotych rzemykach. Straszna to była lipa, rozleciały się po pierwszym praniu. Wyrzuciłam kajaki i chodziłam w samych złotych rzemykach owiniętych dookoła kostki. Tak przebrana wybrałam się na Bal Przegl±du i od razu byłam najważniejsza. Do złotych pantofli dobrałam sobie złotego blondyna, tego co póĽniej namalował dla Mnie obraz pt. „Zupa Nic". Londyn Blondyn
|
WÄ…tki
|