ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Usiłował usunąć z myśli jej
obraz, lecz było to niemożliwe. Odbił się na nich jak kal-
komania. Widział ją w świetle zapalniczki Franklinna, po-
środku całego mnóstwa różnych przedmiotów ze strzaska-
nego samolotu, podobną do szczątków niedopalonych w kre-
86
matorium. Zwalanie winy za to, co się stało, na policjanta
równałoby się ignorowaniu własnej odpowiedzialności
Mógł się nie zgodzić na opuszczenie jej. Mimo rewolweru
mógł zostać przy niej, i, do diabła z tym - tak jak teraz
mógłby się zatrzymać i powiedzieć, że niech no Boog sam
dźwiga swoje złoto. Mógłby... Jeśliby jednak sięgnął
w głąb swojej duszy i znalazł tę odwagę, co by z tego
przyszło? Ucierpiałby na tym chłopiec - na pewno. Chło-
piec to atut w ręku Booga, ale nie wolno go zmuszać, aby
ten atut wygrał - choć porzucenie Laury Chandler wydaje
się zbrodnią, a myśl, że bodaj na krótko odzyska świado-
mość, rozdziera Haydenowi serce. Ale dość tego... Najlep-
sze, czego teraz można się spodziewać, to tego, że ona już
nie żyje - co zaś, jak pojął z goryczą, równa się umyciu
rąk, ostatecznemu przyznaniu się do bankructwa.
Z tyłu za sobą słyszał płacz chłopca. Suchymi wargami
rzucił przez ramię:
- Uszy do góry, synku. Wszystko dobrze się skończy. -
Nie otrzymał odpowiedzi, tylko Boog parsknął cichym chi-
chotem i Hayden nagle zrozumiał, że go nienawidzi za
wszystko, co im zrobił.
Chłopiec był wystraszony. Pragnąc trzymać się możliwie
jak najdalej od Booga, w dalszym ciągu niemal deptał
Haydenowi po piętach. Wystraszony był od samego począt-
ku, od chwili, kiedy usiłował uwolnić się od pasa i zobaczył
Booga, jak wykręciwszy się w bok wymiotuje po drugiej
stronie tego, co zostało z przejścia. Ale wtedy to było co
innego. Oszołomiony, wytrzeszczał ze zdumienia oczy i po
przebytym wstrząsie czuł mrowienie w członkach, czemuś
jednak wszystko tamto wydawało mu się obecnie jakieś
nierealne - jak sen - jakby zamiast niego przeraził się
wówczas ktoś inny. Nawet obraz śmierci i spustoszenia był
złagodzony. Chociaż z pełnym zgrozy zafascynowaniem
wpatrywał się we wrak i widział niesioną na pledzie osmaloną postać, obecność Haydena i Franklinna dawała mu
poczucie bezpieczeństwa. I, choć to dziwne, Booga również.
Byli to żywi ludzie, z ciała i krwi. A kiedy policjant i ten
pan z wysokim kołnierzykiem powiedzieli mu, że wszystko
dobrze się skończy, on im uwierzył. Doszedł do wniosku,
że naprawdę już nie ma się czego bać, bo najgorsze jest
poza nimi, że to tylko kwestia godzin, zanim ich stąd za-
biorą i powiedzą ojcu, że może już przestać się niepokoić.
87
Teraz jednak wszystko zostało odwrócone do góry no-
gami. Znowu go ogarnęło wielkie oszołomienie, które tym
razem jednak nie przypominało snu. Cała sytuacja była
przerażająco realna, jak siniak na jego gardle, a Boog
groźniejszy niż wszystko, co się stało, razem wzięte. Do-
póki mógł, zwalczał swoje obawy, stopniowo owładnęły
nim jednak. Cień Haydena nie był pociechą, jak nie było
nią psie posłuszeństwo Franklinna wobec rozkazów Booga.
Coraz to bardziej bezradny i samotny czuł się w tych cie-
mnościach. I kiedy nagle opanowały go łzy, a Hayden po-
wiedział: "Uszy do góry, synku. Wszystko dobrze się skoń-
czy", z wściekłością potrząsnął głową i z całej siły zacisnął
powieki, jakby chcąc podkreślić, że już mu nie wierzy
i nie ufa.
Boog niespokojnie zerkał do przodu. Żadnych punktów
orientacyjnych, nie widać nawet linii horyzontu, nic, we-
dług czego mógłby określić kierunek. Kierował się instyn-
ktem, prowadząc ich ku przedgórzu na południo-zachód.
Widział w myślach główne pasmo górskie jak pofałdowany
lawendowej barwy aksamit i pamięć podpowiedziała mu,
że to nie dalej niż dziesięć mil. Gdyby nie deszcz, przy-
puszczalnie szybko by tam doszli, w trzy godziny, co naj-
wyżej cztery, i znaleźliby się poza równiną - przynaj-
mniej na jakiś czas. Przy tej pogodzie nie mógł nawet
określić, jak długo to potrwa
|
WÄ
tki
|