Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Tego nie wiemy. — Dyl przejechał palcami po kędzierzawych włosach. — Albo może
to być naukowy eksperyment. Albo co¶ innego, tyle że z tej ziemi. Na nie z tej
ziemi wizyty nabierać się nie daję.
— A co powiesz o pudełeczku, które znalazł Jarema? — Wojtek nie zamierzał
ust±pić. Zaryzykowałby¶ połknięcie tej pigułki?
— Wolę nie ryzykować rozwolnienia — zaprotestował niepewnie Dyl.
— Może rozwolnionko, a może inna inszo¶ć — mrukn±ł Szpikulec. — Na przykład... —
nie dokończył.
— Mogę zapytać ojca, czy istnieje takie lekarstwo — powiedział Wiesiek. —
Jeżeli nie, warto by dać tabletkę do szpitalnego laboratorium, żeby zrobili
analizę chemiczn±.
Podyktowałem mu nazwę — CONTAC — zapisał j± w notesiku. Stali¶my milcz±c.
41
— Mam propozycję — rzucił Dyl. — Do wrzosowiska będzie nie więcej niż pięć
kilometrów, chodĽmy tam i zbadajmy sprawę na miejscu.
— My¶lisz, że oni na nas czekaj± — u¶miechn±ł się krzywo Wojtek. — Zreszt± ja
odpadam. Mówcie, co chcecie, nie mam ochoty na spotkanie z niebieskimi, gdyby
tam jeszcze byli.
— Może zgłosić na policję? — zaproponował Paweł.
— Wyszedłby¶ na idiotę — mrukn±ł Szpikulec. — Kto w to uwierzy? Spróbujmy sami
się tym zaj±ć.
Ostatecznie poszli¶my we czwórkę: Dyl, Szpikulec, Wiesiek i ja. Paweł z Wojtkiem
musieli wrócić do domu. Po godzinie ostrego marszu brzegiem jeziora, na skróty,
zobaczyli¶my trójk±tne wrzosowisko, na którym nie było srebrnego pojazdu,
natomiast pasła się wielko-brzucha łaciata krowa. Usmarkany malec w
rozci±gniętym swetrze obrzucił nas podejrzliwym spojrzeniem.
— Bo ojca zawołam!
— Nie ma potrzeby — uspokoił go Dyl. — Chcesz balonówę?
— Nie dasz — mrukn±ł malec.
— Dam — zapewnił Dyl — jak nam powiesz, co tu widziałe¶. Malec wytrzeszczył
chabrowe oczy, zachłannie wodz±c nimi za
żółtym kwadracikiem gumy, któr± Dyl podetkn±ł mu pod nos.
— A co miałem widzieć? — zapytał.
— Długo tu jeste¶? — rzucił Szpikulec.
— Trochę — odparł maluch. — Przedtem pasłem na ł±ce, ale le¶niczy przepędził, bo
tam nie wolno. Kuziakom pozwala, a nam nie, Kuziak jest jego szwagier. Dasz gumę?
— Momencik, synu — Dyl schował gumę za plecy. — Był kto¶ na wrzosowisku, jak tu
przyszedłe¶?
— Ludzi nie było — powiedział malec.
— A co było? — zapytał Wiesiek. — Może co¶ dziwnego?
— Miało być? — Maluch u¶miechn±ł się chytrze. — Najpierw guma.
— Najpierw gadaj — nie ust±pił Dyl.
Mały popatrzył na swoj± łaciatkę, potem rozejrzał się dookoła, obtarł nos
rękawem.
— Słoń — powiedział.
— Co takiego? — Twarz Wie¶ka wyrażała zdumienie.
— Słoń — powtórzył twardo malec. — Z tr±b±. Wielki jak stodoła. A na grzbiecie
miał taki złoty wózek i w tym wózku siedział pan z w±sami.
42
- Dać mu gumę czy po łbie? — zwrócił się do nas Dyl.
— Gdzie jest ten słoń, kolego7 — spytałem bez u¶miechu. — Odfrun±ł? Wyparował?
Może mrówki go zjadły?
— Nie — odparł malec. — Schował się do jeziora. Dyl kucn±ł przed nim, zdj±ł z
gumy żółte opakowanie.
— Będzie twoja, synu. Tylko przyznaj się, że bujasz i że nikogo tu nie było,
kiedy przygnałe¶ krowę.
— Był słoń! — rzucił gniewnie maluch. — A ten w±saty miał na głowie koronę!
Możecie nie wierzyć! Nie chcę waszej gumy! IdĽcie sobie, bo ojca zawołam!
Miał łzy w oczach, zaciskał drobne pi±stki. Wzi±ł jednak gumę od Dyla, wpakował
do wykrzywionych zło¶ci± ust. Demonstracyjnie odwrócił się do nas plecami.
— Spróbujmy się rozejrzeć — powiedziałem.
Bliżej brzegu wrzosy były zmięte, przygniecione do ziemi. Rozpełzli¶my się,
obmacuj±c każd± łodyżkę, badaj±c grunt cal po calu. Nie znaleĽli¶my nic oprócz
wgłębień, jak gdyby po kołkach namiotowych.
— ChodĽmy nad wodę — zaproponował Szpikulec.
I tu, na w±skiej hałdzie piasku, zobaczyli¶my co¶, co zatamowało nam oddech.
Wilgotny piach skopiował dokładnie owalne wielkie stopy z pokracznymi paluchami.
Kilkana¶cie wgłębień podeszłych wod±.
— Niech skonam! — sapn±ł Szpikulec. — ¦lady słonia!
— Chrzanisz — mrukn±ł Dyl. — Płetwy do nurkowania.
— Widzicie? — nie ust±pił Szpikulec. — ¦lady prowadz± do jeziora, tylko w jednym
kierunku...
— Dalej piach się kończy — powiedziałem. — Można wyj¶ć z wody wprost na trawę,
albo jeszcze dalej, po kamieniach.
Wiesiek wyprostował się, rozmasował dłoni± spiczasty podbródek.
— Nic o tym nie wiemy — odezwał się w zadumie
|
WÄ…tki
|