ďťż

– Po drugiej stronie szosy, za tymi drzewami...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Robert poczuł rosnące podniecenie. – Dobra. Rzućmy na to okiem. Z naprzeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Kiedy ich minęła, Robert i Hans Beckerman przeszli na drugą stronę. Robert ruszył za kierowcą autobusu. Kierowali się nieco pod górę, ku niewielkiemu skupisku drzew. Szosa zniknęła z pola widzenia. Kiedy wyszli na polanę, Beckerman oświadczył: – To właśnie tu. Na ziemi przed nimi leżały szczątki rozbitego balonu sondy. Rozdział 8 Robię się już na to za stary – pomyślał Robert ze znużeniem. – Naprawdę zaczynałem wierzyć w tę jego bajeczkę o latającym talerzu. Hans Beckerman wyraźnie zmieszany gapił się na metalowy wrak leżący na ziemi. – Verfalschen! To nie to. – No właśnie – westchnął Robert. Beckerman potrząsnął głową. – Był tu w niedzielę. – Widocznie pańskie zielone ludziki nim odleciały. – Wykluczone. Byli martwi – tot – z uporem stwierdził Beckerman. Tot – martwi. Piękne podsumowanie mojej misji. Moim jedynym źródłem informacji jest szalony facet, widzący statki kosmiczne. Robert podszedł do balonu, by przyjrzeć mu się dokładniej. Była to olbrzymia aluminiowa czasza, średnicy ponad czterech metrów, o żłobkowanych krawędziach w miejscu, gdzie uległa rozerwaniu w chwili zderzenia z ziemią. Wszystkie przyrządy zostały usunięte, tak jak mu mówił generał Hilliard. „Nie jestem w stanie wyrazić, jak istotne było to, co transportował balon”. Robert okrążył zniszczony balon, depcząc butami wilgotną trawę, szukając czegokolwiek, co naprowadziłoby go na jakiś ślad. Nie dostrzegł niczego. Balon sonda był identyczny jak dziesiątki innych, które widział w przeszłości. Starszy mężczyzna nie poddawał się, trwając w maniackim uporze. – Te obce istoty... Może to ich sprawka. Wiadomo przecież, że one wszystko potrafią. Mc więcej tu nie zdziałam – pomyślał Robert. Skarpetki kompletnie mu przemokły od chodzenia w wysokiej trawie. Już się odwracał, ale zawahał się, uderzony pewną myślą. Znów podszedł do balonu. – Czy mógłby pan unieść ten róg? Beckerman popatrzył na niego zdumiony. – Chce pan, bym to podniósł? – Bitte. Beckerman wzruszył ramionami. Chwycił za skraj lekkiej powłoki i uniósł ją, podczas gdy Bellamy zrobił to samo z drugim rogiem. Robert trzymając nad głową fragment aluminium zrobił kilka kroków. Nogi grzęzły mu w wilgotnej trawie. – Mokro tu! – wykrzyknął. – Nic dziwnego. Wczoraj cały dzień lało. Wszędzie jest mokro. Robert wylazł spod balonu. – Powinno być sucho. „Zwariowana pogoda – powiedział pilot. – W niedzielę słonecznie”. Czyli tego dnia, kiedy rozbił się balon. „Dziś cały dzień lało, a w nocy znów się rozpogodziło. Człowiekowi potrzebny tu jest nie tyle zegarek, co barometr”. – Jak to? – Jaka była pogoda, kiedy widział pan UFO? Beckerman pomyślał przez chwilę. – Było ładne popołudnie. – Słoneczne? – Ja. Słoneczne. – A wczoraj cały dzień padało? – No i co z tego? – Beckerman patrzył na niego zaintrygowany. – To z tego, że jeśli balon leżał tu całą noc, ziemia pod nim powinna być sucha, co najwyżej wilgotna na skutek działania zjawiska osmozy. Tymczasem wszędzie jest tak samo mokro. Beckerman patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami. – Nie rozumiem. Co to w takim razie znaczy? – To może znaczyć – zaczął ostrożnie Robert – że ktoś umieścił tutaj ten balon wczoraj, kiedy już zaczęło padać, zabierając jednocześnie to, co pan widział. – A może istniało jakieś prostsze wytłumaczenie, które nie przyszło mu do głowy? – Ale komu chciałoby się robić coś tak idiotycznego? Wcale znów nie takie idiotyczne – pomyślał Robert. – Rząd szwajcarski mógł to tutaj umieścić, by wprowadzić w błąd jakichś ciekawskich ludzi. Najlepszym sposobem ukrycia czegoś jest dezinformacja. Robert zaczął chodzić po mokrej łące, uważnie patrząc pod nogi, przeklinając się w duchu za swoją naiwność. Hans Beckerman przyglądał mu się podejrzliwie. – Powiedział pan, że do jakiego czasopisma pan pisze? – „Turystyka i Wypoczynek”. – Aha. W takim razie sądzę, że będzie pan chciał zrobić mi zdjęcie, tak samo jak tamten facet. – Słucham? – No, tamten fotograf, który nam wszystkim zrobił zdjęcia. Robert stanął jak wryty. – O kim pan mówi? – O fotografie. O tym, który robił nam zdjęcia przy wraku. Obiecał, że każdemu z nas przyśle odbitkę. Niektórzy pasażerowie również mieli aparaty fotograficzne. – Chwileczkę – powiedział wolno Robert. – Mówi pan, że ktoś zrobił zdjęcia pasażerom tu, na tle UFO? – Właśnie to próbuję panu powiedzieć. – I obiecał, że każdemu z was przyśle odbitkę? – Zgadza się. – W takim razie musiał wziąć państwa nazwiska i adresy. – No pewnie. Przecież inaczej skąd by wiedział, gdzie ma je wysłać? Robert stał bez ruchu, czując ogarniającą go euforię. Robert, ty palancie, ale masz fart! Niewykonalna misja stała się nagle dziecinną igraszką. Nie szukał już siedmiu nieznanych pasażerów. Jedyne, co musiał zrobić, to odnaleźć jednego fotografa. – Dlaczego nie wspomniał pan o nim wcześniej, panie Beckerman? – Pytał mnie pan tylko o pasażerów. – Chce pan powiedzieć, że on nie był pasażerem? Hans Beckerman potrząsnął głową. – Nein. Jego samochód rozkraczył się na środku szosy – wskazał ręką. – Właśnie nadjechała pomoc drogowa, kiedy rozległ się jakiś głośny huk, więc fotograf przebiegł przez szosę, by zobaczyć, co się stało. Kiedy zorientował się, co to takiego, pognał z powrotem do samochodu, złapał aparaty fotograficzne i wrócił. A potem poprosił nas wszystkich, byśmy mu pozowali na tle tego UFO
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.