Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie mamy na nie miejsca. I nie potrzebuję więcej
biurokracji.
Ben spróbował jeszcze raz.
– Czy masz co¶ przeciwko temu, żebym porozmawiał z twoimi ludĽmi?
– Oczywi¶cie, że nie. Czuj się swobodnie. Chcę ci pomóc, jak tylko mogę. Ben, pamiętaj,
że to jest ¶więta krucjata. Kiedy trwa wojna, wszyscy musimy się zjednoczyć.
Ale wisieć będziemy z pewno¶ci± oddzielnie, pomy¶lał ponuro Ben.
– Te słowa robi± wrażenie, ale... nie ma żadnej wojny, prawda?
– Zależy, jak na to patrzeć – odparł Dunagan. – Niektórzy ludzie my¶l±, że jest.
– Nie wiem, co przez to rozumiesz.
Dunagan pochylił się nad biurkiem
– Ben, jak długo jeszcze, twoim zdaniem, ten kraj ma szansę trzymać się drogi, na której
teraz się znajduje?
– Nie jestem pewien, co...
– Uliczne gangi. Walki na tle rasowym. Przestępczo¶ć, gwałty, sodomia. Odpowiedzialni
za to s± ludzie innych ras niż biała. Mieszane małżeństwa plami± zasoby genetyczne.
Widziałe¶, co nie tak dawno stało się w Los Angeles. To dzieje się codziennie, tylko na
mniejsz± skalę. Do diabła, wydarzenia w Alabamie zmroziłyby ci krew w żyłach. Ale o tym
rzadko pisz± w gazetach.
– Zatajone przestępstwa?
– Och, one s± zgłaszane, gazety po prostu tego nie drukuj±. S± pod kontrol± lewicy. –
Przysun±ł się bliżej. – Ten kraj balansuje na krawędzi totalnego chaosu. Dzięki Bogu, nie ma
już Ruskich, których musieli¶my się obawiać, ale istnieje kolejna groĽba, nawet większa, bo
wewnętrzna.
– Tworzysz hipotezę... wojny ras?
– To nie s± hipotezy. To się wydarzy. Daję temu krajowi jeszcze z pięć lat... Może nawet
mniej. Potem rozpęta się piekło. Sieci komunikacyjne zerwane, systemy transportu załamane.
¦wiat zatrzęsie się w posadach.
Ben zaczynał łapać kierunek.
– A wtedy ASP wejdzie do gry, prawda?
– Cóż, założyli¶my obozy w sze¶ciu stanach. Ten obóz powstał kilka miesięcy temu,
kiedy nas wezwano, by ratować sytuację. Ale masz rację. Kiedy nadejdzie czas będziemy
gotowi. Mamy tu wszystko, czego potrzebujemy: jedzenie, wodę, ubrania, amunicję.
– A więc to nie tylko obóz szkoleniowy, ale obóz przetrwania.
– Obozy ASP stan± się sanktuariami – awangard± przyszło¶ci rasy aryjskiej. Członkowie
ASP będ± obrońcami prowadz±cymi ocalałych ku nowemu ¶wiatu. W końcu wszystkie
mniejszo¶ci wzajemnie się wybij±, my wyznaczymy nasze terytorium i będziemy oczekiwać
końca holokaustu.
– A więc schowacie się w swoich obozach do czasu, aż wszystko ucichnie?
Dunagan u¶miechn±ł się. Patrz±c na ten u¶miech, Ben poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
– Oczekuję, że nasze terytorium z czasem się powiększy. Pomimo wszystko będziemy
lepiej uzbrojeni i przygotowani niż ktokolwiek inny. I po naszej stronie będzie
błogosławieństwo Boże.
– Zamierzacie dokonywać podbojów?
– Z czasem pewnie tak. Najważniejsze, żeby bicz Boży został wzniesiony. Nieczyste rasy
musz± znikn±ć. – Chwycił Bena za ramiona. – Musimy zapewnić lepszy ¶wiat naszym
dzieciom. Zgadzasz się z tym?
– Tak, ale...
– Nie możemy zawracać, kiedy Bóg postawił przed nami takie zadanie. Musimy
odważnie spojrzeć Szatanowi w oczy. – Dunagan wstał, jego wzrok płon±ł. – Musimy chcieć
złożyć nasze życie w ofierze. Musimy chcieć walczyć. Walki, walki, walki!
Ku zdziwieniu Bena trzej pozostali żołnierze ASP przył±czyli się do okrzyku: „Walki!
Walki! Walki!”
– Krwi! – wrzeszczał Dunagan.
– Krwi! Krwi! Krwi! – ryczeli mężczyĽni. – Walki! Walki! Walki!
– Zabić wroga! – zaintonował Dunagan.
– Walki! Walki! Walki! Zabić! Zabić! Zabić! – Kolejne okrzyki były coraz gło¶niejsze. –
Krwi! Krwi! Krwi!
Ben przerażony, wycofywał się w kierunku drzwi. Nagle okrzyki ustały. Dunagan obj±ł
Bena ramieniem.
– Przepraszam, Ben. Trochę poniosły nas emocje. To, co robimy, traktujemy bardzo
poważnie.
Ben nie mógł znaleĽć żadnej zdawkowej odpowiedzi. Trzęsły mu się dłonie. Chciał, żeby
Dunagan zabrał swoje łapy.
– Powinni¶my się znowu spotkać, w jakim¶ bardziej cywilizowanym otoczeniu.
Ben miał nadzieję, że ruchy jego głowy wygl±daj± jak potakiwanie, a nie drżenie.
– Może wpadniesz do ko¶cioła w niedzielę rano? Modlimy się w małym ko¶ciele kilka
mil st±d. Należał do Metodystów, ale przejęli¶my go i przekształcili¶my według naszych
potrzeb. Obawiam się, że jest w pobliżu osady Wietnamczyków, ale je¶li przyjedziesz tam od
północy, to nie zauważysz. Napędzamy im strachu.
Pozostali mężczyĽni wybuchneli radosnym rechotem.
Ben opanował się na tyle, że mógł u¶cisn±ć rękę Dunagana i wymruczeć kilka
grzeczno¶ciowych frazesów. Potem odwrócił się i nie zatrzymał, aż obóz ASP został daleko z
tyłu.
Rozdział 25
Nhung Vu postawił na ziemi trzy pudła i zanurzył dłonie w kieszeniach, w poszukiwaniu
kluczyków do oldsmobila rocznik ‘68, który był wspóln± własno¶ci± mieszkańców Coi Than
Tien
|
WÄ…tki
|