X


- Intime - kobieta patrzy ch�opakowi prosto w oczy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Rumieniec nie znika. Ale palce drugiej d�oni Intime opadaj� na biodro Reda, w�lizguj� si� pod pas spinaj�cy obie cz�ci kombinezonu, odnajduj� ekler. Posklejane potem i brudem w�osy zas�ania j� jej czo�o. - Nie patrz na mnie teraz... - prosi cicho, z nag�ym wybuchem czerwieni na policzkach. A� wyra�nie zarysowane blade wargi odzyskuj� naturalny kolor. Powoli w�druj� coraz ni�ej, wyzwalaj� i ch�on� zoony �ycia tak ma�e i wra�liwe, �e �cinaj�ce si� i obumieraj�ce niemal momentalnie w zetkni�ciu z powietrzem i �lin�. Red u�miecha si� i dopiero teraz budzi w sobie przeczuwa nie. Wie, �e gdyby w��czy� hiperstezer par� sekund wcze�niej, m�g�by ju� na zawsze wypali� si� z rozkoszy. Teraz przeczuwa pod sob� mniej wi�cej tyle samo pi�ter, ile by�o ich w g�rze. I jeszcze co�. Ostry, mocny blask twardego promieniowania. To znaczy: ten s�abiutki strumyk radiacji, kt�ry przebija nawet najgrubsze, najszczelniejsze os�ony. Intime u�miecha si� leniwie, blask dooko�a jej postaci wzmaga si� w miar� nabierania nowych si�. - Teraz trzeba znale�� co� dla niej - m�wi szeptem. - To jeszcze dziecko. Wola�abym, �eby� nie... - Tak - m�wi Red powoli. - I masz racj�, i wcale jej nie masz. Czasem wcale nie jest takie wa�ne, sk�d wzi�y si� proteiny, antybiotyk, lekko przyswajalny t�uszcz, przesycony witaminami. Ale... - d�wiga si�, prostuje szybko - czekaj tu na mnie. - Jak masz na imi�? - pyta kobieta, kiedy ch�opak jest ju� przy drzwiach. - Red - rzuca, ogl�daj�c si� szybko. Potem znika. Intime siedzi z podwini�tymi nogami, ch�odzi policzki wierzchem d�oni, odgarnia w�osy spadaj�ce na czo�o. Potem podnosi si�, szybko i cicho wychodzi z pokoju. Nie patrzy w stron� olbrzymiego hallu, skr�ca w drzwi �azienki, rozwalone przez Reda. Pochyla si� nad umywalk�, odkr�ca kran, nabiera wody w stulone d�onie, zanurza w niej twarz. Raz, drugi, trzeci. Unosi g�ow�, zagl�daj�c w lustro, par� zimnych kropel spada na jej p�ods�oni�te piersi. Przez chwil� usi�uje sobie przypomnie�, kiedy to si� sta�o. Czy by�y takie ju� wtedy, kiedy nios�a Scoutsie, czy mo�e on... - widzi, �e na umyte, och�odzone policzki znowu wp�ywa gor�cy rumieniec. �mieje si� z tego mimowolnego zawstydzenia leciutko. - Ten smarkacz dzia�a na mnie tak, jak... jak... - szuka w my�li por�wnania - jak �aden z m�czyzn, kt�rego kiedykolwiek zna�am. I nawet gdyby Euro �y�, rzuci�abym go bez wahania. Ten Red to si�a. Si�a, kt�ra tylko cudem mie�ci si� w jego ciele. Zrzuca z siebie ubranie, na moment prostuje plecy, patrzy na swoje drobne, twarde piersi. - Scoutsie ich nie zniszczy�a - m�wi szeptem. - I twoje dzieci te� nimi wykarmie. Red... Nabiera wody w d�onie, zaczyna zmywa� z siebie brud wielo dniowej w�dr�wki, zm�czenie, te wszystkie lata czekania, kt�re sp�yn�y po niej jak woda po zbyt t�ustej sk�rze. Zdejmuje z wa�ka mayalowy r�cznik, moczy go, trze sk�r� mocno, budzi krew w sobie. Z rado�ci� odnajduje w swoich ruchach dawn� spr�ysto�� i energi�. Jakby starczy�a ta jedna, kr�tka chwila z Redem, jakby on w�a�nie przywr�ci� jej si�y. Intime wy�yma r�cznik, owija nim biodra, przerzuca przez rami� brudne, poplamione sari. Boso i p�nago wychodzi na korytarz, wraca do pokoju, w kt�rym le�y Scoutsie. Red ju� czeka, zag��biony w fotelu. U�miecha si� do piersi Intime, do jej �wie�o op�ukanych, mokrych w�os�w. Potem pochyla si�, podnosi z pod�ogi papierow� torb�. - Znalaz�em bufet - m�wi. - Wcale dobrze zaopatrzony. Czy ona... - ruchem g�owy wskazuje Scoutsie - jada kawior? - Raz jad�a. - I...? - Chyba lubi. Zreszt� teraz b�dzie szcz�liwa, trzymaj�c w r�ku kromk� chleba. - Kawior jej jednak nie zaszkodzi, prawda? A wiesz? Przecie� to jest w�a�ciwie to samo... Tylko w troch� innej postaci. - Nie - Intime energicznie potrz�sa g�ow�, a� z w�os�w pryskaj� krople wody. To wcale nie to samo, Red. Podchodzi bli�ej, rozwiera d�o�, w kt�rej zgarn�a oba ko�ce r�cznika. - To wcale, wcale nie to samo - powtarza, przymykaj�c oczy, wysuwaj�c przed siebie leciutko rozchylone usta. Red na moment odchyla g�ow�. - Czy nie trzeba jej obudzi�? - pyta. - Na pewno jest g�odna. Mo�e... - Nie - szepcze Intime. - W jakim� domu znale�li�my trzy dni temu troch� chleba i sera. Zjad�a reszt� p� godziny przed przyj�ciem do tego gmachu. Niech �pi. - Niech �pi - powtarza Red, u�miechaj�c si� ciep�o. *** Mayme powoli idzie ulic�. Nie patrzy dok�d. Twarz Ki wytr�ci�a go z r�wnowagi. Nie to, �e umar�a. Nie to, jak. Bo widzia� w �yciu mo�e jeszcze gorsze sceny
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.