ďťż

Henryk Bereza określał ją mianem kumplostwa: „Jak każdy system moralny kumplostwo zawiera pełną skalę wartości...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
W dodatku w sposób doraźny sprawdzalnych i niewątpliwych. Od razu wiadomo, czy postępowanie kumpla zwiększa, czy zmniejsza realne podstawy egzystencji wspólników, czy służy w sposób konkretny ich interesom życiowym. Inny sprawdzian wartości nie istnieje. Niczego nie mierzy się tu dobrą wiarą, dalekosiężnymi celami, ogólnikowymi i abstrakcyjnymi zasadami. Każdy rozporządza tu jedynie własną egzystencją i ma do zdobycia to tylko, co jej służy. Z innymi wchodzi w porozumienie o tyle, o ile istnieją wspólne niesprzeczne interesy, i w realizacji wspólnych zobowiązań jest, a w każdym razie powinien być do ostatnich granic solidarny”. ( Prozaiczne początki, Warszawa 1971, s. 70–71.) Bezwzględna, bezkrytyczna solidarność, nie oglądająca się na żadne inne sposoby wartościowania etycznego, dawała „stronie” lumpów gwarancję autonomii i w ogóle przetrwania w obrębie nowoczesnego społeczeństwa, stanowiła jak gdyby mechanizm obronny tej enklawy przed zakusami urbanizacji i złączonej z nią homogenizacji warstw społecznych. Nazbyt wiele zadań i poleceń wpakowano jednak na barki temu bohaterowi marginesu, który niby niechcący wyrósł, dojrzał do awansów, zamarzył może na chwilę o roli w dziejach – i tym dotkliwiej upadł. „Złoty wiek” lumpowski przemija szybciej niż dopingująca go w prozie moda na behawioryzm. I to nawet nie ucywilizowany naród rozprawia się z nim bez pardonu, lecz on sam w sobie pęka, rozpada się, obnaża szwy utopijnych wizji, nie przystających do współczesności marzeń. Jego uczestnicy zaczynają teraz trafiać w najgłupszy sposób za kratki, do psychiatry albo do rynsztoka, z własnej winy bądź nieporadności, z braku hartu ducha. W miejsce „tych starych złodziei” w prozie Marka Nowakowskiego pojawia się obecnie galeria rozbitków z przedmieścia, nieszczęśliwych urzędniczków, kawiarnianych wykolejeńców, których do niepożądanego stanu doprowadza brak drogowskazów wiodących w gąszcz życia, niedostatek sprawdzalnych systemów wartości, poczucia więzi intersubiektywnej. Często są pośród tych postaci osoby żyjące, jak Pan Bóg i kto inny przykazał, pracujące na stanowiskach państwowych, które nie umieją wybrnąć z wytrącających ich raptem z rytmu bezmyślnej normalności sytuacji i zdarzeń, z przekraczających pułap ich decyzji wyborów. Ów technokrata, któremu nagle żółw wypada z balkonu, owa przykładna, szara żona zaskoczona niezwykłą, kolorową namiętnością wiążącą się z osobą wcale nie urodziwego nauczyciela, niemłody mężczyzna oczarowany przez chłopca i odkrywający w kwiecie wieku swe inklinacje homoseksualne, inny mężczyzna opętany przez dziką tkliwość dla śmieciarzy i sztajmesów, grupa starców, których widok trumien mobilizuje do wyrwania się cichcem z zamkniętego zakładu na wolność. Te postaci, poddając się nagle ożywającemu w ich uszach głosowi natury, nieprzepartemu pragnieniu swobody, próbują wyrwać się ze stanu otępiałej wegetacji rodzinnej czy biurowej; im bardziej jednak zawierzają temu głosowi, tym sroższa czeka je nauczka, tym bardziej bezwzględne zakwalifikowanie przez innych do kategorii wyrzutków, psychopatów lub kalek. Etos lumpa „Złoty wiek” lumpowski zostaje w formie mitu, szeptanej po kątach kawiarni, w celach i przy budkach z piwem legendy, zamkniętego rozdziału, ze swoimi herosami i ukaranymi zdrajcami, ze swymi żelaznymi regułami kumplostwa, dintojry itp. Przemyca się w późniejsze lata także, jak sądzę, w postaci pewnych reliktów, trwałych nawyków bohatera wielu późniejszych powieści i nowel. A zatem na przykład w postaci notorycznej niechęci tego 15 bohatera do wszelakich przejawów stabilizacji i konformizmu, do życia zorganizowanego i zinstytucjonalizowanego (włącznie z pożyciem małżeńskim), w złudnej pogoni za najdrobniejszym przebłyskiem nieskrępowania, samostanowienia. Widać to nie tylko w tomach Marka Nowakowskiego, Andrzeja Brychta, Edwarda Stachury, Stanisława Czycza, Ireneusza Iredyńskiego, Stanisława Chacińskiego, także Mariana Pilota, Zygmunta Trziszki i in., ale również w licznych książkach debiutantów lat siedemdziesiątych
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.