ďťż

– Spokojnie – zagruchała, dotykając szczotką muskularnego barku...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– Bądź grzeczny, czarny. – Zaczęła ostrożnie szczotkować sierść, nie spuszczając czujnego oka z końskich uszu. Rumak był wyższy i masywniejszy od koni bojowych Księcia, dorównywał wysokością ulubieńcowi Arcolina. Dotarła do żeber, potem zadu. Kurz i łupież wzbiły się w powietrze – najwyraźniej dawno już nikt porządnie go nie wyszczotkował. Zjechała do ud i wyczuła, jakie są napięte. – Nie dzieje się nic złego, koniku. Nie zrobię ci krzywdy. Spokojnie, spokojnie... – Węzły mięśni rozplatały się, a pęciny zagłębiły w słomę. – Chciałbyś wyjść na zewnątrz, prawda? Na przejażdżkę? Na świeże powietrze... na drogę... dobry koń... – Wkrótce oczyściła boki, brzuch i rozczesała splątaną grzywę. Podniosła głowę i zobaczyła nad ścianką zagrody pełną podziwu twarz Sevri. – Nie sądziłam, że naprawdę tego dokonasz – przyznała dziewczynka. Paks uśmiechnęła się do niej, nie zdejmując palca z pierścienia. – Sama w to nie wierzyłam. Możesz podać mi szpikulec? – Zamierzasz dotknąć jego kopyt? Wzruszyła ramionami. – A jeśli ma tam kamień? Skoro tyle wytrzymał, powinien znieść także to. Podała jej szpikulec. – Właśnie skończyłam z Gwiazdą. Proszę. Paks pochyliła się nad przednią nogą, podziwiając rozmiar kopyta. – Chodź, kary, pokaż podkowę. – Wyczuła nad sobą napięcie i zerknęła w górę, by ujrzeć czujnie obserwujące ją ślepia i stulone uszy. – Nie... uspokój się. – Uszczypnęła ścięgna, jak ją uczono, choć przemknęło jej przez głowę, że może powinna zrobić to poza zagrodą. Lecz kopyto uniosło się i mogła oczyścić je starannie. Z drugą przednią podkową poszło równie łatwo, kiedy jednak pochyliła się nad zadnią, koń kwiknął i kopnął w ścianę boksu, prawie ją trafiając. Pomyślała stanowcze NIE i rumak znieruchomiał, cały drżąc. Zobaczyła pękniętą deskę w miejscu, gdzie wylądowało kopyto i usłyszała pomruk głosów w drzwiach stajni. Sevri szybko przegnała gapiów precz. Powoli, koncentrując się na pierścieniu, Paks przesunęła dłonią w dół zadniej nogi, od lśniącej, czarnej sierści po białe skarpetki pod pęciną. Długie włosie skrywało bliznę – głęboką i wciąż wrażliwą, gdyż pomimo nakazu pierścienia rumak zachrapał donośnie, kiedy jej dotknęła. Wyprostowała się. – Nie denerwuj się – założę się, że taką samą masz po drugiej stronie. Nic dziwnego, że nie lubisz, jak ktoś dotyka twoich nóg. Ciekawe, skąd je masz. To na pewno nie było nic dobrego. Cóż, zostawmy je na razie, dopóki bardziej mi nie zaufasz. – Podeszła do końskiego łba i tak długo drapała go pod szczęką, aż ze ślepi zniknęło napięcie. – Kowal raczej ci tego nie zrobił podczas podkuwania, co? – Rumak uspokoił się na tyle, że wyprostował szyję. Opuściła zagrodę, drżąc lekko z wysiłku, jakim było tak długie używanie pierścienia. – Dosiądziesz go dzisiaj? – spytała oczekująca u drzwi Sevri. – Powinien pobiegać – odparła Paks. – Ale ma poranione zadnie nogi, pewnie dlatego jest taki drażliwy. Nie dosiądę go, zanim ich nie wyleczę, poza tym, ma dosyć na dzisiaj. Może później. Poszła na śniadanie, starając się ignorować ciekawskie spojrzenia gapiów. Jeśli miała poprowadzić oddział przeciwko bandytom i ujeżdżać konia, będzie potrzebowała parę rzeczy ze sklepów. Podczas śniadania sporządziła listę zakupów i poradziła się Hebbinforda, gdzie może je nabyć. Po powrocie wszyscy, prócz Sevri, skwapliwie opuścili okolice stajni. – Powiedz, jeśli chcesz, żebym sobie poszła – zaproponowała lękliwie. – Nie chcę, tylko nie podchodź za blisko. Nie wiem, co zrobi. Na kości Tira, nie mam nawet pojęcia, jak założyć to siodło. – Weszła do stajni. Karosz wystawiał nos nad zagrodą, nie dotknęła jeszcze pierścienia. Może nie był taki zły. Sevri przyniosła uzdę z czerwonej skóry, ozdobionej pozieleniałymi, miedzianymi kółkami. Lejce były szerokie i ciężkie, a wędzidło... Pokręciła głową. – Nie założę mu tego! Popatrz na te kolce, Sevri. – Wszystkie rumaki bojowe, które tu widujemy, mają takie – odparła dziewczynka. – Jesteś pewna? – Tak, jestem – nie będę go używać. Książę z niczego takiego nie korzystał. Gdzie mogę kupić inne? – Weź to stare mojego taty. O ile będzie pasować. Miał kiedyś zaprzęg, lecz sprzedał karawanie. Wypróbuj. – Podała jej stare, nieco zardzewiałe wędzidło, jakie Paks widywała u koni pociągowych. Podczas gdy Sevri potrząsała nim w woreczku z piaskiem, by pozbyć się rdzy, Paks zajęła się sztywnymi taśmami uzdy. W końcu wyjęła kolczaste wędzidło i włożyła nowe, gładkie. – Jeśli jest przyzwyczajony do tamtego okropieństwa w pysku, może mieć kłopoty z nowym – stwierdziła. – Zobaczymy... – Podeszła do niego z uzdą, lecz karosz zarżał i poderwał łeb. Dotknęła pierścienia, uciszając go. Sevri pomknęła po jabłko. – Zadziała? – Możliwe. – Cieszyła się z możliwości ukrycia działania pierścienia. Podała rumakowi owoc, skupiając się na magicznym przedmiocie, by błyskawicznym ruchem założyć uzdę na miejsce. Z resztą zaczekała, dopóki nie skończył jabłka, przełykając cząstki. – Mam nadzieję, że utrzymasz go tym – mruknęła z powątpiewaniem Sevri. – Czym? – W drzwiach rozległ się energiczny głos. Podskoczyły. Paks zacisnęła lewą pięść na pierścieniu i odwróciła się. Stał tam marszałek Cedfer, a za jego plecami Ambros. – Zmieniła wędzidło – odpowiedziała Sevri, zanim Paks przygotowała sobie odpowiedź. – Nie chce używać starego... – Trąciła żelazo palcami stopy. – Faktycznie, niczego sobie – przyznał marszałek, podnosząc je z ziemi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.