ďťż

Zapewniają go, że gdyby w podróży zabrakło mu pieniędzy, może na nich liczyć...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
A powiadają, • że ludzie tu nieużyci — dodaje ze zrozumiałą satysfakcją. Przez Lukkę (której mieszkańcy dobrze grają w piłkę, widuje się piękne zawody) wraca do Bagni delia Yilla, witany ciepło i wyścłskany przez starych przyjaciół. Des caress.es infinies — czy nie chodzi tu o radość przyjaciółki, której podarował pantofelki? Jakby wrócił do domu, notuje wzruszony. Ona czy nie, ona — fakt, że Montaigne jest lubiany. Biedny mędrzec, wciąż jednak cierpi, uryna płynie z krwią, co przypisuje trudom przechadzki pagórkowatymi ulicami. W nocy — bóle w nerkach. Rano, po śniadaniu i wpisie do Dziennika, ma ostrą kolkę, połączoną z bólem zębów. Musi położyć się do łóżka — po kilku godzinach migrena mija. Ale ta kolka i te przeklęte gazy! Cały organizm rozpiera. Trzeba się uciec do lewatywy: oliwa, anyżek, rumianek. Dokładny opis operacji. Rezultat: cztery stolce. Nie gorszmy się, że mędrzec opisuje swoje wiatry i stolce, a my to za nim powtarzamy. On by się nie zgorszył, gdyby dane mu było przeczytać coś takiego o Sokratesie, przeciwnie, stary Ateńczyk wydałby mu się jeszcze bliższy. Nazajutrz wstaje lekki jak piórko. Ale bez apetytu. Wraca ból zębów, i to tak nieznośny, że trzeba zawezwać lekarza. I oto jesteśmy świadkami bezradności ówczesnej medycyny, która tylko domyśla się, i na ogół błędnie, opierając się na fałszywych doktrynach (o wilgotności, co uderza do głowy etc.). Pan Montaigne czuje się tak źle, że gdyby doczekał się 311 wieści z Francji (których nie ma od czterech miesięcy), rzuciłby z miejsca kurację i skończył ją jesienią gdzie indziej. A nam przychodzi na myśl, że ten wspomniany mimochodem brak nowin z domu mógł być powodem tłumionego zdenerwowania. Bo niektóre z tych dolegliwości noszą charakter wybitnie nerwicowy... 7 września, po dniu pełnym cierpienia z powodu bólu zębów i lewego oka, przychodzą z Rzymu listy wysłane z Bqrdeaux: pan Tausin zawiadamia go, że został jednogłośnie wybrany merem miasta; „uprasza mnie, bym przyjął ten obowiązek w imię miłości ojczyzny". Ojczyzna tutaj — to Bordeaux. Montaigne przyjmuję tę wiadomość dość obojętnie, w każdym razie nie wykazuje pośpiechu. Nazajutrz kąpie się w kąpielisku dla niewiast, co powoduje poty, po obiedzie zwiedza konno okolicę. Spotyka pewnego miejscowego starca, który uważa, że więcej ludzi umiera od tych kąpieli, niż odzyskuje zdrowie, a wszystko dlatego, że obsiedli zdrojowiska "medycy, którzy wmawiają w kuracjuszy, że bez ich leków kąpiele nie pomogą. Ten starzec nigdy nie korzysta z kąpieliska, podobnie jak mieszkańcy Lor eto rzadko uciekają się pod opiekę swojej Matki Boskiej. Znów jest w L u k c e. Opisuje święto winobrania, połączone z taką osobliwością, jak wypuszczanie dłużników z więzienia na urlop. Skarży się, że w całych Włoszech nie można znaleźć dobrego golarza. - Ale wszyscy tu znają się na muzyce! Ponieważ oddaje teraz uryny więcej niż pobiera płynów, sądzi, że wychodzi zeń woda, którą nasiąkł podczas kąpieli. Bez pośpiechu kieruje się wreszcie do Rzymu. Odnotowuje wszystkie napotkane i nie napotkane źródła lecznicze, zupełnie jakby zbierał materiały do informatora. Potrzebował tego dla własnych celów, ani w głowie mu było wydawanie takich wiórów, potom- 312 nosć osądzi to inaczej — więc musimy i my to znieść. Wyliczając pomaga sobie książką O kąpieliskach włoskich (Andrea Bacci, Wenecja 1571), na którą się powołuje. Sądzi, że nic dobrego nie wróży napis w V i-terbo: jakiś chory obrzuca w nim obelgami lekarzy, którzy go tutaj przysłali, tylko mu się od tego pogorszyło. Jest l października, niedziela, wieje lodowaty wiatr północny, kiedy Montaigne przybywa do Rzymu. Zastaje tu list od juratów zawiadamiający go oficjalnie o wyniku wyborów i nalegający na rychłe przybycie. Montaigne nadal się nie spieszy. Nie ciągnie go do obowiązków, woli być turystą, poszukiwaczem in-nąści, przyjacielem uczonych Dziewic i całkiem zwykłych. 8 października spotyka się w Termach Dioklecjana z pewnym Włochem, który długo przebywał w tureckiej niewoli i tam nauczył się przeróżnych sztuczek na koniu, które Dziennik relacjonuje. Paul de Foix, dobry znajomy Montaigne'a, nowy ambasador, zaprasza go na licytację mebli zmarłego kardynała Orsino. Montaigne notuje osobliwości; zapamiętuje kołdrę nabitą łabędzim puchem, jajo strusie pięknie wymalowane, łabędzie skóry wraz z opierzeniem przypominające baranice. Wydaje się, że teraz podróżnik z Bordeaux, już dygnitarz, przyjmowany jest przez elitę z podwójną atencją. Arcybiskup z Sens zabiera go powozem na zwiedzanie kościołów. Montaigne zaczyna szykować się do wyjazdu: odsyła do Mediolanu 150-funtowy kufer płacąc dwa soldy za funt wagi. Zaznacza, że ma w nim sporo cennych rzeczy. Brat Bertrand-Charles, który ma już lat dwadzieścia jeden, zostanie w Rzymie, by podciągnąć się w szermierce — ze znanym nam już skutkiem. Michał zostawia mu czterdzieści trzy skudy w złocie na pięć miesięcy. Pan d'Estissac i inni kompanioni odprowa- — ja, Michał... 313 dzają Montaigne'a do pierwszej poczty, niektórzy są gotowi jechać z nim jeszcze dalej, opłacili już nawet konie. Droga powrotna prowadzi przez San Lorenzo, San Chirico, Sień ę, wszystko już znane. W Lukce radosne powitanie: szlachta i rzemieślnicy odwiedzają go przyjaźnie. Wydala kamień — bez bólu. I oto, notuje Montaigne, natura sama podsuwa nam ulgę: wszystkie te historie z kamieniem zaczyna odczuwać jako coś naturalnego. Bogu niech będzie chwała, że te kamienie wychodzą bez bólu i „nie stanowiąc przeszkody dla moich czynności". Zmęczony podróżą, notuje błahostki. W P o n t r e-m o-1 i podają im miskę wody na ławeczce i wszyscy myją się w tej samej wodzie. (Jak na czasy, kiedy dwór francuski nie odznaczał się nadmiernym zużyciem wody, Montaigne wydaje się przykładać dużą wagę do higieny ciała). W For mi winszuje sobie, że zdołał się wyrwać z rąk chciwych górali, którzy drą skórę 7. podróżnych. Musieli go nieźle obłupić, bo jeszcze dziś słyszy się poprzez tekst gniewne sapanie. Sans regle et sans foi! Teraz już śpieszy do domu i dlatego nie wstępuje nawet do Parmy, leżącej dwa postoje w stronie, ani do Cremony. Puszcza konie galopem, żeby wypróbować wytrzymałość nerek. Nie boli. Uryna bez zmian. Ale z Marignano, miejsca dawnych bitew, zbacza jednak, żeby zobaczyć Pawie, pod którą Franciszek I dostał się do niewoli cesarskiej
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.