ďťż

Z krzaków wynu- rzyły się dwie ciemne postaci...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Eldo! Noskaa! - wykrzyknęła Coilla. Nastąpiły powitania. Schowano broń. Wojownicy poprowadzili przyjezdnych przez gęstwinę do obozu. Na spotkanie wyszedł im szeroko uśmiechnięty Alfray. Chwycił Coillę za ramię. Dobrze cię znów widzieć, kapralu. I was, Stryk, Jup! Też tu jestem, wiesz? - burknął Haskeer. 160 Alfray zmarszczył brwi. - Cóż, musisz sporo nam wyjaśnić. -1 tak zrobi - zapewnił Stryk. - Nie bądź dla niego zbyt surowy. Jak wasza podróż tutaj? Co się dzieje? Jakieś postępy? Spokojnie! - Alfray znów się uśmiechnął. - Podróż w zasadzie bez przeszkód. Nic się nie dzieje. Brak postępów. Za to my mamy sporo do opowiedzenia oświadczył .Tup. Chodźcie, zjecie coś i odpoczniecie. Chyba tego wam trzeba. Oddział znów się połączył. Wojownicy wymieniali pozdrowie- nia, klepali się po plecach, ściskali przeguby, śmiali się i rozma- wiali. Rozdzielono jedzenie i picie, pozwolili też sobie na rozpale- nie ogniska, by odpędzić chłód. Siedząc wokół niego, przekazywali wieści. Szybko przeszli do tematu centaurów. Nie widzieliśmy ich - zameldował Alfray. - Pamiętaj jednak, że nie zagłębialiśmy się w las. Stwierdziłem, że najlepiej trzymać się twojej rady i tylko obserwować. Słusznie - potwierdził Stryk. A co teraz proponujesz? Pokojowe nastawienie. Nie mamy z nimi zwady. Poza tym i tak jest ich więcej, i są na własnej ziemi. Brzmi sensownie. Pamiętaj tylko, że choć trudno ich wypro- wadzić z równowagi, są nieustępliwymi przeciwnikami. Dlatego właśnie wjedziemy tam z białą flagą i zaoferujemy wymianę. -A jeśli nie zechcą paktować? - spytał Haskeer. - Wtedy pomyślimy nad innymi sposobami. Jeśli trzeba będzie użyć przemocy, cóż, do tego jesteśmy wyszkoleni. Najpierw jed- nak pokojowe rozwiązania. - Spojrzał na sierżanta znacząco. -1 nie zamierzam tolerować innych pomysłów. Walczymy tylko wtedy, kiedy dam rozkaz albo jeśli zostaniemy od razu zaatakowani. Wszyscy zgodzili się na taki plan. Jedynie Haskeer się nie odezwał. Alfray wyciągnął dłonie do niewielkich płomieni. Jego oddech zamieniał się w mgiełkę. To cholerne zimno nie puszcza - poskarżył się. Stryk otulił się szczelniej kaftanem i skinął głową. Szkoda, że nie mamy lepszego odzienia. Widzieliśmy dziś rano nieduże stado lembarrów. Myślałem, czy by nie złapać kilku na futra. Wciąż ich tu jeszcze sporo, mogliby- śmy trochę zapolować, nie czyniąc wielkich szkód. 11 Orkowie 161 - Dobry pomysł. Do tego świeże mięso. Ale o tej porze wcho- dzenie do lasu jest ryzykowne. Wyglądałoby jak napaść. Wstanie- my wcześnie, pójdziemy na łowy, potem ruszymy do Drogan. Obudzili się o brzasku. Stryk postanowił osobiście kierować polowaniem. Jup i Haskeer zgłosili się na ochotnika, by mu towarzyszyć. Wzięli ze sobą Zodę, Hystykka, Gleadega, Vobe'a, Bhose'a i Orbona. To była idealna liczba - podzieleni na dwa zespoły nie płoszyli zwierzyny, a wy- starczyło rąk do niesienia upolowanych sztuk. Postanowili iść pieszo. Lembarry były niesamowicie wyczulone na obecność koni i wyjątkowo ich nie znosiły. Najlepszy sposób, by zmusić lembarra do ucieczki, to podjechać do niego konno. Gdy mieli już ruszać, Alfray odciągnął Stryka na bok. - Sądzę, że powinieneś zostawić gwiazdy przy mnie - powie- dział. Stryk był zaskoczony. Dlaczego? Im więcej ich mamy, tym są cenniejsze. A jeśli coś ci się przy- trafi na polowaniu i je stracimy? W gruncie rzeczy należałoby może zrobić tak jak z kryształem, rozdzielić między oficerów. Poza Ha- skeerem, rzecz jasna. -Cóż... Boisz się, że ja też z nimi ucieknę? Otoczony dwiema trzecimi oddziału? To nie tak, że ci nie ufam, stary przyjacielu. Rozmyślałem jed- nak nad tym, co przytrafiło się Haskeerowi. A jeśli to jakieś zaklę- cie kazało mu ukraść gwiazdy? Rzucone przez Jennestę? - Jest główną podejrzaną. -W takim razie, dlaczego miałoby nie zadziałać na ciebie? Jeśli rzeczywiście rzuciła czar, to tym bardziej powinieneś zostawić gwiaz- dy tutaj, czyż nie? Od razu rozkażę pozostałym, żeby mnie pilnowali i związali, gdybym zaczął się dziwnie zachowywać. Albo zabili. Stryk wiedział, że Alfray mówi poważnie. W porządku - zgodził się niechętnie. Odpiął i podał sakwę przy- jacielowi. - Będziemy jednak musieli pomyśleć nad środkami bez- pieczeństwa na przyszłość. Racja. Zaufaj mi. A teraz idźcie i przynieście nam jakieś okry- cia na zimę. 162 18 P rzed upływem godziny byli już na równinach i zobaczyli pierw- sze stado lembarrów. Wyglądały trochę jak niewielkie jelenie, a samce miały nawet poroże, ale różniły się znacznie potężniejszą budową. Kosmata, gęsta sierść, brązowa z szarymi i białymi prąż- kami, przypominała futro niedźwiedzie i była równie wysoko ce- niona. Zwierzęta pasły się nieświadome niebezpieczeństwa, myśliwi rozdzielili się tymczasem na dwie grupy. Haskeer poprowadził za sobą czterech wojowników. Mieli zostać nagonką i wypłoszyć zwierzęta w stronę Stryka, Jupa i dwóch szeregowców, przyczajo- nych do ataku. Polowanie zaczęło się pomyślnie. Dzięki działaniu z zaskocze- nia zdołali upolować trzy lembarry
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.