ďťż

Ale nie można było rozpoznać rysów, tylko mglisty kontur nieruchomej postaci, co wywołało dotkliwy ból i nagłą pewność: on nie żyje...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie żyje. Co to znaczy: nie żyje? Skandowane, rytmiczne, stłumione, ledwo rozpoznawalne wołanie: „Noch einmal! Noch einmal!" odzywa się teraz po każdym utworze i Solange widocznie czerpie z tego siłę. Gorąca fala szczęścia napełnia mnie ciepłem jak alkohol, muszę czasami odetchnąć głęboko, wtedy czuję zmęczenie długim dniem, ale są to zaledwie sekundy sekund, od razu wraca spokój i opanowanie, rozumiem, że Solange odniosła tu wielki sukces, i wiem, że powinna się zatrzymać na tym akordzie zwycięstwa; pianistka zresztą uświadamia to sobie, daje dyskretny znak ruchem głowy - dziś już więcej nie zagra. Brawa potęgują się, szumią wytrwale, narasta w nich głęboki basowy pomruk, już teraz nie słychać okrzyków „bis", to jest owacja, którą młoda Belgijka umie przyjąć ze spokojem i łaskawością, wie, jak podziękować ukłonem i uśmiechem, do końca trwa w swojej roli. Schodzi na sam brzeg estrady, powodowana niezrozumiałym dla mnie impulsem - widocznie ci ludzie na sali stworzyli klimat, pozwalający jej grać lekko i bez oporów, jakby w pustce na wydmach nadmorskich, albo w nie zamieszkanym domu, ich entuzjazm dał jej ramionom skrzydła; może tylko raz w życiu grała w podobny sposób, pamiętam dokładnie tamten dzień, ale to była wałka 0 przetrwanie. Solange jest coraz bliżej rampy, jej kroki bezszelestne i lekkie są krokami we śnie, na prawo ma już fałdy kurtyny dotykające miękko płyt podłogi, przed jej stopami palą się na krawędzi sceny małe światła, dające rozstawionym tu kwiatom przezroczystość i dziwny urok. Na pewno rozróżnia barwy sukien, biało-czarne kompozycje męskich ubrań, może czuje delikatny zapach perfum, a mimo to pozostaje nadal w sferze abstrakcji. Podnoszę dłoń, chcę dać pianistce znak; widzę jej sukces w dwu płaszczyznach, obecnej 1 tamtej, zakreślonej naokoło kroplami nierealnych, zamglonych świateł. Oklaski, jak nawałnica, suchy deszcz liści w jesieni, tłum szedł wówczas aleją wysypaną żużlem, kroki wywoływały rytmiczny zgrzyt i chrzęst, a nad głowami topole gięte wiatrem wydzielały charakterystyczny gorzki zapach, ich liście na długich szypułkach łopotały głośno w ciszy październikowego wieczoru, tylko ten łopot i rytm kroków, i głęboka ciemność pełna mgieł, a daleko przed nami rozmazane we mgle światła. Za nami opustoszałe bydlęce wagony i ostry gwizd lokomotywy. Żałuję, że wasze spontaniczne brawa cofnęły mnie w czasie do tamtych godzin! Właśnie pierwszej nocy poznałam Solange, a później rozpoczęła się nasza przyjaźń. Oddech gromady melomanów jest blisko, fascynuje, ogrzewa, jak oddech człowieka pochylonego w intymnym zwierzeniu. Podarowali pianistce swój zachwyt i uznanie, teraz dziękują, nie chcą jeszcze wychodzić na papierosa. Czekają. Co by się stało, gdyby im powiedzieć? Zrozumieliby? Nerwy odprężają się już, ale ciągle jeszcze trwa napięcie. 64 Co się z panią dzieje? - pyta Sebastian. - Nic. Nic. Ogromnie się cieszę. To wielki triumf. Panie i panowie - myślę w sposób wyrazisty i konkretny, sama nie jestem pewna, czy tego nie powiem za chwilę głośno. - Wykazujecie znakomity, fenomenalny słuch muzyczny, rozumiecie myśl kompozytora, chłoniecie melodię w uniesieniu, bez oddechu, wspaniale; taki słuch świadczy o nieprzeciętnej kulturze uczuć. Skandujecie: „Bis! Bis! Bis!" Jakże więc mam sobie wytłumaczyć głuchotę, która dotknęła wielu wtedy? Czy to możliwe, czy łatwo dziś uwierzyć, że nie słyszeliście krzyku stamtąd? Ani nawet k i zyku z miejsc na terenie tego kraju, tak blisko waszych domów? Brawa wzmogły się. Solange dostała kwiaty, róże na długich łodygach, ledwo rozkwitłe pąki. Jej dostrzegalne wzruszenie porwało salę. Słuchacze wstają, młodzi podchodzą do samej estrady, pytają o coś, biorą autografy. Panowie i panie- mówię w myślach obserwując niespokojnie k ażdy ruch Solange - może ogarnął was entuzjazm spowodowany radosnym faktem uratowania młodej, uroczej dziewczyny? Takie jak ona, piękne, utalentowane, posyłano do gazu, na szczurzą, plugawą, bezimienną śmierć. Robili to ludzie z tego kraju, dziś uwięzieni, czekający tu na wyrok. Albo ukrywający się do czasu, kiedy będą mogli wyjść
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.