ďťż

- Włosie jest rzadkie i wypada...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Potrząsnął palcem nad pełnymi mleka sutkami lisicy. - A poza tym zabicie matki w porze Córki przynosi pecha. Będę musiał spalić jej wąsy, bo inaczej duch lisicy powróci i przez całą noc będzie budził psy. A gdzie są szczeniaki, co? Powinniście je także pozabijać, to okrucieństwo zostawić je, by pomarły z głodu. A może obaj wzięliście je i gdzieś ukryliście, co? - Chłopiec stajenny skulił się pod jego gniewnym spojrzeniem. Teidez rzucił kuszę na bruk i warknął, poirytowany: - Szukaliśmy jej nory. Ale nie znaleźliśmy. - No tak, a ty! - Dy Sanda naskoczył teraz na nieszczęsnego stajennego. - Wiesz, że powinieneś przyjść z tym do mnie...! - Stajennego zwymyślał w znacznie ostrzejszych słowach niż te, które skierował do rojsa, a zakończył rozkazem: - Beetim, przetrzep mu skórę za głupotę i bezczelność! - Chętnie, panie - odparł ponuro Beetim i oddalił się pospiesznie w stronę stajen, trzymając w jednej ręce truchło lisa, w drugiej - kulącego się chłopaka. Dwaj starsi stajenni odprowadzili konie do boksów. Cazaril z przyjemnością zrezygnował z przejażdżki i zaczął rozmyślać o śniadaniu, które wkrótce powinni podawać. Dy Sanda, u którego złość całkowicie zdążyła zastąpić wcześniejszy strach, skonfiskował kuszę i poprowadził naburmuszonego Teideza do środka. Zanim drzwi zamknęły się z hukiem za tą parą, Cazarila doszedł jeszcze ostatni kontrargument Teideza: - Ale mnie się tak nudzi! Cazaril parsknął zduszonym śmiechem. Na pięcioro bóstw, toż to okropny wiek dla wszystkich chłopaków. Pełen miotających nim impulsów i energii, musi znosić tych niezrozumiałych, rządzących się dorosłych, których ograniczone umysły nigdy nie pomieszczą takich pomysłów jak urwanie się z porannej modlitwy na polowanko przy pięknej pogodzie; Cazaril spojrzał w niebo, które jaśniało rozmytym błękitem, kiedy rozwiały się poranne mgły. Spokój domostwa prowincjary, balsam na Cazarilową duszę, dla biednego, ograniczanego zewsząd Teideza musiał być z pewnością niczym ocet. W sytuacji, kiedy sprawy między Cazarilem a dy Sanda stały tak, a nie inaczej, ten ostatni pewnie nie będzie skłonny wysłuchać rad nowo zatrudnionego wychowawcy. Niemniej Cazarilowi zdawało się, że jeśli dy Sanda chciał zagwarantować sobie przyszłe wpływy u rojsa, kiedy ten dojdzie wieku męskiego i stanie się jednym z największych panów Chalionu, to zabiera się do tego zupełnie niewłaściwie. Bardziej prawdopodobne, że Teidez rad pozbędzie się go przy pierwszej sposobności. A jednak dy Sanda był człowiekiem sumiennym, Cazaril musiał to przyznać. Ktoś podlejszego charakteru, a o podobnych ambicjach mógłby folgować młodzieńczym apetytom Teideza, zamiast uczyć go nad nimi panować, zdobywając w ten sposób nie lojalność, lecz uzależnienie. Cazaril spotkał w swoim życiu kilku potomków wielkich rodów zdeprawowanych w ten właśnie sposób przez własne sługi... ale nie na dworze Baocji. Dopóki rządzi tu prowincjara, jest mało prawdopodobne, by Teidez spotkał na swej drodze tego rodzaju pasożyty. I z tym pocieszającym wnioskiem Cazaril dźwignął się ze stołka. 5 Szesnaste urodziny rojessy Iselle przypadły na sam środek wiosny, jakieś sześć tygodni po przybyciu Cazarila do Valendy. Urodzinowym prezentem, jaki w tym roku przysłał ze stołecznego Cardegossu jej przyrodni brat Orico, okazała się piękna jabłkowita klacz. Pomysł był albo natchniony, albo doskonale wykalkulowany, bo dziewczyna, stanąwszy przed lśniącym zwierzęciem, wpadła w absolutny zachwyt. Cazaril sam musiał przyznać, iż był to iście królewski dar. Zdołał przy tym uniknąć problemów ze swym chwilowo niewprawnym pismem, gdyż Iselle bez trudu dała się przekonać, iż powinna własnoręcznie skreślić liścik z podziękowaniami, który wysłano pocztą zwrotną przez królewskiego kuriera
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.