ďťż

W progu stał szczupły młody mężczyzna w czarnej marynarce i szarych spodniach biznesmena...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Na jego twarzy malował się wyniosły, a jednocześnie pytający wyraz. — Czy państwo czegoś sobie życzą? — zapytał takim energicznym głosem, który z miejsca uświadamiał człowiekowi to, iż jego właściciel odebrał staranną edukację i z pewnością prenumeruje „Horse and Hound”, magazyn dla psiarzy i koniarzy. Uśmiechnąłem się niewesoło. — Nie jestem pewien — powiedziałem. — Czy ten budynek nadal należy do Ministerstwa Wojny? — Chodzi panu o Ministerstwo Obrony. — Oczywiście. Chodzi mi o Ministerstwo Obrony. Twarz młodzieńca przybrała skwaszony wyraz. — Odpowiedź zależy od tego, kim pan jest i czemu chce to wiedzieć. — To znaczy, że należy? Facet stał się jeszcze bardziej skwaszony. — Chcę to wiedzieć — dodałem — ponieważ mam coś, co jest własnością Ministerstwa Obrony. Brakującą cześć od pewnego kompletu stanowiącego wyposażenie wojenne. Przywiozłem ją z powrotem. — Rozumiem — powiedział facet. — A czy zechciałby mi pan powiedzieć, o jakie wyposażenie chodzi? — Czy jest tu pana szef? — zapytałem. Mężczyzna skrzywił się z wyższością. — Jeszcze nie powiedziałem, że budynek stanowi własność ministerstwa. — No dobrze — oznajmiłem. — Więc, jeśli jest on własnością ministerstwa i jeśli ma pan szefa, to niech mu pan powie, że mamy trzynastego przyjaciela Adramelecha. Tutaj, w bagażniku samochodu. — Co proszę?! — Niech pan mu tylko powie o trzynastym przyjacielu Adramelecha. Czekamy pięć minut. Młody człowiek zrobił bardzo zakłopotaną minę i wreszcie rzekł: — Może lepiej niech państwo zaczekają wewnątrz. Zajmie mi to jedną chwilę. Otworzył szerzej drzwi. Weszliśmy do cuchnącego stęchlizną hallu ozdobionego oliwkowozieloną lamperią, aż błyszczącą ze starości. Zapaliłem kolejnego papierosa i poczęstowałem Madeleine. Nie była doświadczoną palaczką. Pociągała tak, jak ciągną swego pierwszego papierosa trzynastolatki. Ale w owej chwili potrzebowaliśmy czegokolwiek dla uspokojenia nerwów. Tuż za nami na obłażącej ścianie wisiała nakrapiana pleśnią fotografia hrabiego Haiga. Stanowiła druzgocący dowód na to, iż dom przy Huntington Place osiemnaście należał do Ministerstwa Obrony. Trudno byłoby o lepszy. No, może wóz pancerny zaparkowany u drzwi. Wyjąłem chusteczkę i wytarłem nos. Nie spałem dwa dni, i na dodatek wciąż biegałem po mrozie, nic więc dziwnego, że złapałem katar. Madeleine oparła się o ścianę obok mnie. Zdawała się tak wycieńczona, że nie miała nawet tyle sił, by się odezwać. Po paru minutach dobiegły nas głosy z piętra. Wreszcie pojawiły się idealnie wyprasowane w kant spodnie khaki, następnie w tym samym kolorze marynarka jak spod igły, z pasem i baretkami, a w końcu zdrowa, kwadratowa twarz z najeżonymi białymi wąsami i oczyma, otoczonymi siecią kurzych łapek, których ich właściciel nabawił się w trakcie obserwowania horyzontów Imperium Brytyjskiego. Oficer podszedł do nas uśmiechając się raźno, lecz uśmiech ten pozbawiony był krzty humoru. — Przykro mi — powiedział — ale nie podano mi nazwisk państwa. Niedopatrzenie. Wyrzuciłem papierosa przez drzwi w śnieg. — Jestem Dan McCook, a to Madeleine Passerelle. Oficer energicznie skinął głową, jakby usiłował strząsnąć brwi. — Nazywam się Thanet, podpułkownik z Wydziału Operacji Specjalnych. Zaległa cisza. Najwyraźniej oficer spodziewał się, że wyjaśnimy cel naszego najścia. Popatrzyłem na Madeleine, a ona na mnie. — Mówiono mi — odezwał się podpułkownik Thanet — że macie państwo coś ciekawego. Coś, co do nas należy. — Chyba na swój sposób należy — odparłem. Uśmiechnął się spiętymi, zasznurowanymi wargami. Mój dziadek, który pochodził z Madison w stanie Wisconsin, nazywał tego rodzaju uśmiech „zadem muła w zbliżeniu”. — Jeżeli dobrze zrozumiałem — ciągnął — ma to coś wspólnego z dniem „D”. Skinąłem głową. — Może pan nas straszyć tajemnicą służbową, jeśli pan chce, ale my i tak wiemy, jak było, więc uważam, że to nie ma sensu. Wiemy o NPP, który wy, Brytyjczycy, wypożyczyliście Pattonowi, i wiemy, co się z nim potem stało. Dwanaście diabłów przetransportowano tutaj i zabezpieczono. Trzynasty został w czołgu w Normandii. O tym było wam wygodniej zapomnieć. To, co znajduje się w bagażniku naszego samochodu, to ten trzynasty spośród owego NPP
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.