ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Ja dostanę córkę - mówiłem powoli, z trudem wyrzucając z siebie
każde słowo - wy dostaniecie pieniądze.
- Nic z tego.
- No cóż - powiedziałem, siląc się na stanowczość. -
W takim razie koniec rozmowy. Nie chcę, żebyście znowu
uciekli, a potem zażądali więcej pieniędzy. Dokonamy wymiany i
na tym będzie koniec.
- Doktorze Seidman?
- Tak.
- Niech pan uważnie mnie posłucha.
Zapadła nieznośnie długa chwila ciszy.
- Jeśli teraz się rozłączę, nie zadzwonię przez kolejne
osiemnaście miesięcy.
Zamknąłem oczy i ścisnąłem słuchawkę.
- Niech pan przez chwilę zastanowi się nad konsekwencjami. Czy
nie myśli pan o tym, gdzie podziała się pana
córka? O tym, co się z nią dzieje? Jeśli się rozłączę, nie będzie
pan miał o niej żadnych wieści przez następne osiemnaście
miesięcy.
Miałem wrażenie, że na mojej piersi zaciska się stalowa obręcz.
Nie mogłem złapać tchu. Popatrzyłem na Rahel. Odpowiedziała mi
dodającym otuchy spojrzeniem.
- Ile będzie miała wtedy lat, doktorze Seidman? Oczywiście, jeśli
jeszcze będzie żyła.
- Proszę.
- Jest pan gotowy mnie wysłuchać?
Zamknąłem oczy.
- Chcę tylko mieć pewność.
- Przysłaliśmy próbkę włosów.
- Dam wam pieniądze. Wy oddacie mi córkę. Dostaniecie
pieniądze, kiedy ją zobaczę.
- Chce pan nam dyktować warunki, doktorze Seidman?
Mechaniczny głos zaczął zabawnie seplenić.
- Nie obchodzi mnie, kim jesteście - odparłem - ani
dlaczego to robicie. Ja tylko chcę odzyskać moją córkę.
- W takim razie zrobi pan to, co mówię.
- Nie - odparłem. - Nie bez gwarancji.
- Doktorze Seidman?
- Słucham.
- Żegnam.
Telefon zamilkł.
* * *
17
Nerwy miałem napięte jak postronki. Teraz puściły.
Nie, nie zacząłem wrzeszczeć. Wprost przeciwnie. Ogarnął mnie
niewiarygodny spokój. Odjąłem telefon od ucha i spojrzałem nań
jak na jakiś zagadkowy przedmiot, który właśnie zmaterializował
się w mojej dłoni. - Marc?
Popatrzyłem na Rachel.
- Rozłączyli się.
- Jeszcze zadzwonią.
Pokręciłem głową.
- Powiedzieli, że dopiero za osiemnaście miesięcy.
Rachel uważnie mi się przyjrzała.
- Marc?
- Tak?
- Chcę, żebyś uważnie mnie wysłuchał.
Czekałem.
- Postąpiłeś właściwie.
- Dzięki. Od razu mi lepiej.
- Mam doświadczenie w takich sprawach. Jeśli Tara jeszcze
żyje, a oni zamierzają ją oddać, ustąpią. Nie zgodzą się na twój
warunek tylko wtedy, gdy nie będą mieli ochoty albo nie będą
mogli jej uwolnić.
Nie będą mogli. Ta maleńka część mojego umysłu, która zachowała
zdolność do racjonalnego myślenia, rozumiała to. Przypomniałem
sobie o moim zawodowym opanowaniu. Zachować spokój. - I co teraz?
- Przygotujemy się, tak jak zaplanowaliśmy. Zabrałam ze sobą
wyposażenie. Założę ci podsłuch. Jeśli znowu zadzwonią, będziemy
gotowi.
Machinalnie kiwnąłem głową.
- W porządku.
- Nie rozpoznałeś tego głosu? A może przypomniałeś sobie jakiś
nowy szczegół związany z mężczyzną we flanelowej
koszuli, furgonetką lub czymś innym?
- Nie - odparłem.
- Przez telefon wspomniałeś o jakiejś płycie kompaktowej, którą
znalazłeś w piwnicy.
- Tak.
Pospiesznie opowiedziałem jej o tej płytce opatrzonej nazwą firmy
MVD. Wyjęła notes i zanotowała to. - Masz przy sobie ten kompakt?
- Nie.
- Nieważne -powiedziała. -Jesteśmy w Newark. Równie dobrze możemy
sprawdzić, czy nie uda nam się czegoś
dowiedzieć w ich siedzibie.
* * *
-18
Lydia machnęła w powietrzu sig-sauerem P226.
- Nie podoba mi się zakończenie tej rozmowy - powiedziała.
- Rozegrałaś to jak należy - rzekł Heshy. - Zamykamy
sprawę. Zwijamy interes.
Spojrzała na pistolet. Miała straszną ochotę nacisnąć spust. -
Lydio?
- Słyszałam.
- Zrobiliśmy to, ponieważ to było proste.
- Proste?
- Tak. Uznaliśmy, że to będą łatwo zarobione pieniądze.
- Mnóstwo pieniędzy.
- Racja.
- Nie możemy tak po prostu tego zakończyć.
Heshy dostrzegł błysk w jej oczach. Wiedział, że nie chodzi jej
o pieniądze. - On i tak cierpi męki - rzekł.
- Wiem.
- Pomyśl o tym, co właśnie zrobiłaś - powiedział Heshy. - Jeśli
już nigdy nie otrzyma od nas żadnej wiadomości, przez resztę
życia będzie się zadręczał i obwiniał.
Uśmiechnęła się.
- Czyżbyś próbował mnie przekabacić?
Lydia usiadła Heshy'emu na kolanach i wtuliła się w niego jak
kociak. On przez chwilę obejmował ją swymi potężnymi łapami.
Lydia uspokoiła się. Poczuła się bezpieczna. Zamknęła oczy.
Uwielbiała to uczucie. I wiedziała - równie dobrze jak on - że
to nigdy nie trwa długo. I nigdy nie będzie miała go dość. -
Heshy?
- Tak?
- Chcę mieć te pieniądze.
- Wiem, że chcesz
|
WÄ
tki
|