Twarz Anglika zmieniła się w jeden wielki znak zapytania...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Do Gumri — uzupełniłem. — Oh, tak tu było dobrze, tak ¶wietnie! Tak zabawnie! — Jeszcze wczoraj mówił pan co innego, sir Dawidzie! — Wczoraj ja byłem zły. Nic do roboty! Ale i tak było pięknie, bardzo pięknie! Romantycznie! Yes! A jak jest w Gumri? — Jeszcze romantyczniej. — Well! Więc jedziemy! Lindsay podniósł się natychmiast, aby dogl±dn±ć konia, ja za¶ miałem chwilę czasu, aby opowiedzieć o ostatnich przeżyciach dwóm pozostałym. Nikt nie cieszył się z rychłego wyjazdu tak jak Mohammed Emin, który z całego serca pragn±ł jak najprędzej poł±czyć się z synem. Powstał też spiesznie, aby się przygotować do podróży. Udałem się do swego pokoju, by napisać list do Alego beja. W zwięzłych słowach doniosłem mu o wszystkim i podziękowałem za oba dokumenty, które oddały mi tak znaczne usługi Dokumenty te wraz z listem wręczyłem Selekowi, który natychmiast opu¶cił Amadije. Nie przył±czył się do konwoju, jako jezyda wolał podróżować sam, a nie w towarzystwie Turków. Na schodach rozległy się kroki dwóch osób. Selim aga wszedł z Mersyn±. — Efendi, czy naprawdę chcesz opu¶cić Amadije? — zapytał mnie. — Słyszałe¶ przecież, co mówiłem u mutesellima. — Siodłaj± już konie! — zaszlochała Mersyna i chciała sobie obetrzeć łzy z oczu, ale niestety dotarła ręk± tylko do równie skłopotanego nosa. — Dok±d pojedziecie? — spytał aga. — O tym mutesellim nie musi wiedzieć, Selimie ago. Jedziemy do Gumri. — Nie zd±życie tam dzisiaj. — To zanocujemy gdzie¶ po drodze. — Panie — poprosiła Mersyna — zostań z nami przynajmniej jeszcze na tę noc! Przyrz±dzę dla ciebie mój najlepszy pilaw. — Już postanowione: wyjeżdżamy. — Nie boisz się przecież chyba mutesellima? — Izmaił bej wie najlepiej, że się go nie boję! — Ja też wiem, efendi — wtr±cił się aga. — Wydusiłe¶ przecież z niego dwa tysi±ce piastrów! „Kwiat mirtu” otworzył szeroko oczy. — Maszallah, tyle pieniędzy! — I to w złocie! — dorzucił Selim. — I kto się na tym wzbogaci? — Kara ben Nemsi, rzecz jasna. Ah, gdyby¶ się choć słówkiem upomniał o mnie! — Nie zrobiłe¶ tego, efendi? — wypytywała Mersyna. — Przecież nam obiecałe¶! — I dotrzymałem słowa. — Naprawdę? Efendi, kiedy mówiłe¶ o tym z mutesellimem? — W obecno¶ci Selima agi. — Nic nie słyszałem, efendi! — zarzekał się Selim. — Owszem! — u¶miechn±łem się. — Mutesellim zaofiarował mi pięćset piastrów zamiast pięciu tysięcy, których się domagałem. — To było dla ciebie, efendi! — Selimie ago, powiedziałe¶, że mnie miłujesz i jeste¶ moim przyjacielem, a jednak uważasz, że nie umiem dotrzymywać słowa? Musiałem przecież udawać, że to dla mnie! — Udawać…? Aga patrzył na mnie w osłupieniu. — Udawać? — wykrzyknęła Mersyna. Pojęła jednak szybciej, co to może znaczyć. — Dlaczego musiałe¶ udawać? Mów dalej, efendi! — Tłumaczyłem już twojemu adze… — Efendi — krzyknęła — nie tłumacz już nic temu adze, bo on nic nie zrozumie. Lepiej mnie powiedz, o co chodzi! — Gdybym upomniał się o pieni±dze dla agi, mutesellim stałby się jego wrogiem… — Masz słuszno¶ć, efendi — wpadła mi w słowo stara. — A nawet byłoby jeszcze gorzej, bo po twoim wyjeĽdzie musieliby¶my zwrócić te pieni±dze. — Tak wła¶nie my¶lałem, i dlatego udałem, że ż±dam pieniędzy dla siebie. — A wcale nie maj± być dla ciebie, tak? Oh, mów prędzej! — głos „mirtu” drżał od poż±dania. — Nie. Te pieni±dze s± dla agi — odpowiedziałem. — Maszallah! I ile ma dostać? — Wszystko. — Sahi–mi — naprawdę? Kiedy, kiedy? — Zaraz. — Hamdulillah — Allah niech będzie pochwalony! Wzbogaca nas za twoj± spraw±! Ale musisz nam dać te pieni±dze! — Oto one. ChodĽ tu, Selimie ago! Wyliczyłem mu na rękę cał± sumę. Chciał szybko zewrzeć palce, ale spóĽnił się, gdyż Mersyna zręcznym ruchem zgarnęła wszystkie monety. — Mersyno! — zagrzmiał. — Selimie ago! — odparowała jak piorun Mersyna. — To moje pieni±dze! — hukn±ł Selim. — Nikt ci ich nie zabiera! — zapewniła Mersyna. — Potrafię je sam przechować — wymruczał Selim. — U mnie będ± bezpieczniejsze — perswadowała Mersyna. — No, daj mi chociaż trochę — prosił Selim. — No, zostaw mi je — przymilała się Mersyna. — To daj mi przynajmniej te wczorajsze pięćdziesi±t piastrów! — Zaraz je dostaniesz, Selimie ago! — W cało¶ci? — W cało¶ci, tyle że dwadzie¶cia trzy piastry z tej sumy już poszły. — Dwadzie¶cia trzy piastry już poszły? Co się z nimi stało? — Poszły! Na m±kę i wodę dla więĽniów. — Na wodę? Woda jest przecież za darmo! — WięĽniowie nie dostaj± nic za darmo. Zapamiętaj to sobie, Selimie ago! Ale, efendi, teraz tobie nic nie zostało! Maj±c już pieni±dze w ręku, Mersyna zatroszczyła się także i o mnie. — Nie chcę tych pieniędzy. Na dobr± sprawę nie należ± się ani mahredżowi, który z pewno¶ci± nie zdobył ich legalnie, ani mutesellimowi, ani twemu adze. Ale tak czy inaczej nie wróciłyby do prawowitego wła¶ciciela. Tylko dlatego zmusiłem mutesellima, by czę¶ć odst±pił. Skoro i tak trafiaj± w niewła¶ciwe ręce, lepiej będzie, je¶li wy co¶ z tego dostaniecie, niż żeby mutesellim zatrzymał wszystko. — Niech Allah ci za to pobłogosławi, efendi! Jeste¶ wiernym wyznawc± Proroka! — zapewniła mnie Mersyna. — Posłuchaj, Mersyno! — odparłem. — Gdybym był wyznawc± Proroka, najpewniej nie dostaliby¶cie ani grosza, bo schowałbym wszystko do własnej kieszeni. Nie jestem muzułmaninem. — Nie jeste¶ muzułmaninem? — wykrzyknęła zdumiona. — Oh, efendi, to nic nie szkodzi. Przeciwnie! Nawet w¶ród innowierców zdarzaj± się bardzo dobrzy ludzie. Widzę to po tobie, zreszt± wiem to także od starej Marah Durimeh. — A! Znasz tę staruszkę? — Zna j± całe Amadije. Marah Durimeh przybywa tu rzadko, ale kiedy przybywa, obdarza rado¶ci± każdego, kogo spotka. Dla wielu ludzi jest błogosławieństwem. Ale wła¶nie sobie przypomniałam, że muszę do niej i¶ć. — Marah Durimeh już wyjechała. — To nic, i tak muszę tam i¶ć. — Dlaczego? — Muszę powiedzieć, że wyjeżdżasz. — Kto ci kazał to zrobić? — Ojciec dziewczyny, któr± uzdrowiłe¶. — Mersyno, zostań! Rozkazuję ci! Moje wołanie nic nie pomogło. Starucha schodziła już po schodach, a podszedłszy do okna zobaczyłem, jak pędzi przez plac. — Zostaw j± w spokoju, efendi! — rzekł Selim aga. — Obiecała, że to zrobi. Oh, dlaczego dałe¶ mi te pieni±dze w jej obecno¶ci! Teraz nie zobaczę z tego ani grosza. — Czy Mersyna wyda je na siebie? — Nie, ale jest sk±pa, efendi. Czego nie wyda na nas i na więĽniów, chowa tak, że nie mogę znaleĽć. Moja gospodyni pyszni się, że po jej ¶mierci będę miał dużo pieniędzy. Ale to na nic, teraz za to muszę cierpieć
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.