ďťż

To zabawne, że tyle się dzieje naokoło, a my nic o tym nie wiemy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wexford skonkludował: – „Jak wiele klejnotów promieniujących czystym blaskiem ukrywają jaskinie w oceanach ciemności.” – Niewiele wiem o ciemnych jaskiniach... – Burden był czuły na punkcie krytyki swojego rodzinnego miasta. Zamknął czasopismo. – Niezła jest, to pewne. Wykwintna brunetka o pociągających, zielonych oczach. Wychodzi na przyjęcia i nie wraca do domu... Wexford nagle ożywił się. Ostro i gwałtownie spytał: – O czym ty mówisz? Burden, zdziwiony, podniósł wzrok. – Powiedziałem, że chodzi na przyjęcia i nie wraca do domu. – To słyszałem. – W jego głosie można było wyczuć ciekawość i niecierpliwość. Rozdrażniony wyraz jego twarzy w trakcie czytania artykułu ustąpił miejsca nagłemu, czujnemu zaciekawieniu. – Wiem, że to powiedziałeś. Chcę się jeszcze dowiedzieć, skąd o tym wiesz? – Jak już powiedziałem, geniusz przyszedł polując na sprzątaczkę. Później wdał się w rozmowę z Cambem i poinformował, że jego siostra była na przyjęciu we wtorek wieczorem i od tamtej pory jej nie widział. Wexford wstał powoli z krzesła. Jego ciężko ciosana twarz była zamyślona. I można było wyczuć coś jeszcze... Wątpliwość? Strach? Obawę? – Wtorek wieczorem? – zmarszczył brwi. – Jesteś pewien, że chodzi o wieczór wtorkowy? Burden nie znosił takiej zagadkowości. – Proszę pana, on nawet nie zgłosił jej zaginięcia. Po cóż więc ta panika? – Cholerna panika! – prawie krzyczał. – Mike! Jeżeli ona ma na imię Ann i zniknęła we wtorek, to już jest poważna historia. Nie ma tutaj jej zdjęcia? Wexford prawie wyrwał gazetę z rąk Burdena i szybko przerzucał kartki. – Żadnego zdjęcia – rzucił rozczarowany. – Założę się, że brat również nie ma jej fotografii. Burden zapytał cierpliwie: – Odkąd to tak strasznie przejmujemy się tym, że jakaś przystojna, prawdopodobnie bogata dziewczyna ma kaprys wyrwać się gdzieś ze swoim chłopakiem? – Od teraz – rzucił Wexford. – Od dzisiaj, od tego ranka. Korespondencja, poranna poczta Wexforda, wyglądała jak kupka śmieci, ale on nieomylnie wyciągnął właściwą kopertę i pokazał ją Burdenowi. – Wcale mi się to wszystko nie podoba – wytrząsnął ze środka kartkę grubo złożonego papieru. W tej samej chwili przez szklaną figurkę w kolorze indygo stojącą na biurku Wexforda przeszedł promień światła rzucając na papier refleks, który swoim kształtem przypominał mały niebieski bąbelek atramentu. – Coś się jednak zaczyna dziać! To był anonimowy list, pisany ręcznie, czerwonym długopisem. – Dobrze wiesz, jakie ilości takich liścików dostajemy – powiedział Wexford. – Ten też zamierzałem cisnąć do kosza. Pismo było pochylone do tyłu, duże litery, na pierwszy rzut oka wyglądało na umyślnie zmienione. Papier nie był brudny ani słowa nieprzyzwoite. Niesmak, jaki poczuł Burden, spowodowany był raczej tchórzostwem autora listu: ”Dziewczyna imieniem Ann została zabita w tej okolicy pomiędzy ósmą a jedenastą wieczorem we wtorek. Mężczyzna, który to zrobił, jest niski, młody i ciemnowłosy. Ma czarny samochód. Jego imię – Geoff Smith.” Odrzuciwszy kartkę z wyrazem niesmaku, przyjrzał się bliżej kopercie. – Wysłane w Stowerton – powiedział. – Wczoraj przed pierwszą. Niezbyt ostrożnie z jego strony. Z doświadczenia wiem, że autorzy takich listów zazwyczaj wycinają słowa z gazet. – Czy masz na myśli niezawodność naszych ekspertów od grafologii? – w głosie Wexforda można było wyczuć kpinę. – Mike, czy kiedykolwiek któryś z tych kolesi wydał sensowną, jednoznaczną opinię? Ja osobiście nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Jeżeli nie dasz im przykładu swojego normalnego pisma, to możesz równie dobrze oszczędzić swoją gazetę i nożyczki. Pochylasz literki do tyłu, jeśli zazwyczaj robisz to do przodu. Zamiast małych, zgrabnych literek stawiasz wielkie kulfony i nikt ich nie pozna, jesteś bezpieczny jak w domu. Oczywiście mogę przesłać do laboratorium, ale bardzo się zdziwię, jeśli to coś da. Moim zdaniem, tylko jedna rzecz może pomóc w dotarciu do mojego korespondenta. – Papier – powiedział zamyślony Burden i przejechał palcem po gładkiej, kremowej powierzchni. – Ma ładny znak wodny. – Właśnie. O ile się nie mylę, to ręczna robota, a autor listu raczej nie wydaje się człowiekiem z rodzaju tych, którzy zamawiają papier ręcznej roboty. – Może pracuje w sklepie papierniczym – ostrożnie zauważył Burden. – Już bardziej prawdopodobne, że pracuje dla kogoś, kto taki papier zamawia. – Czy ma pan na myśli służącego? To bardzo zawęża pole poszukiwań. Zdaje się, że w tej okolicy mało kto zatrudnia służących. – Wiele osób zatrudnia ogrodników, Mike. Powinniśmy zacząć od sklepu papierniczego i tylko odkreślać ludzi z pewnej grupy. I to w zasadzie wyłącza Kingsmarkham, jako że nie wydaje mi się, aby sklep Braddona zaopatrywał kogoś w taki rodzaj papieru, a już na pewno nie sklep Grovera. – Widzę, że podchodzi pan do całej sprawy bardzo poważnie. – Rzeczywiście. Nie mogę sobie pozwolić na lekceważenie tego anonimu i traktowanie go jako żartu. Dlatego chcę, aby sierżant Martin, Drayton, Bryant i Gates natychmiast przyszli do mojego biura. Ty, Mike zajmiesz się tym dwudziestodziewięcioletnim geniuszem. Gdy policjanci weszli do gabinetu, Wexford usiadł obok Burdena za biurkiem i przemówił: – Więc tak; na razie nie zwalniam was z rutynowych obowiązków – zaczął. – Jeszcze nie teraz. Chcę, aby sprawdzono wykaz ludności, listy wyborcze itp. i namierzono wszystkich Geoffreyów Smithów w okolicy. Szczególnie interesuje mnie Stowerton. Sprawdźcie ich wszystkich podczas dnia. Chcę wiedzieć, czy któryś z nich jest może mały i ciemny, i czy ma czarny samochód. To wszystko. Żadnego straszenia żon i naciskania. Tylko taka zwyczajowa inspekcja. Miejcie oczy szeroko otwarte. Sierżancie Martin! Proszę dokładnie obejrzeć ten papier
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.