ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Honorarium aktora wzrosło dwukrotnie, trzykrotnie, czterokrotnie - a gdy po sześciu latach
zaprzestano produkcji serialu, wrócił do gry w filmach kinowych. Na tym właśnie polegał
problem. Dondorfowi wydawało się, że jest gwiazdą, lecz producenci nadal uważali go za
aktora charakterystycznego - popularnego, ale nie stanowiącego poważnej atrakcji w żadnym
przedsięwzięciu. Dondorf pragnął kwiatów w garderobie, własnej fryzjerki i instruktora
dialogów, więcej pieniędzy, więcej respektu, więcej miłości - więcej wszystkiego. W
rzeczywistości był żałosnym kutasem.
Gdy Sloat wprowadził samochód na ciasne miejsce do parkowania i wysiadł ostrożnie,
by nie porysować skraju drzwi o cegły, uświadomił sobie kolejną rzecz: jeśli w ciągu kilku
najbliższych dni dowie się czy choćby zacznie podejrzewać, że Jack Sawyer odkrył istnienie
Terytoriów, to go zabije. Istniało przecież coś takiego jak ryzyko nie do przyjęcia.
Sloat uśmiechnął się do siebie, wrzucił w usta kolejną tabletkę digelu i zastukał do
drzwi mieszkania. Wiedział już: Ashen Dondorf zamierzał odebrać sobie życie. Dokona tego
w salonie, robiąc olbrzymi bałagan. Pełen temperamentu palant w rodzaju jego wkrótce
byłego klienta na pewno doszedłby do wniosku, że bałaganiarskie na potęgę samobójstwo
stanowi idealny sposób zemsty na banku, w którym zaciągnięto pożyczkę na hipotekę domu.
Gdy blady, drżący Dondorf otworzył drzwi, ciepły uśmiech Sloata był autentycznie szczery.
Część II - Szlak próby
Rozdział szósty - Pawilon Królowej
1
Przypominające zęby piły źdźbła traw znajdujące się na wprost oczu Jacka wydawały
się wysokie i sztywne jak szable. Cięły wiatr, a nie zginały się pod jego naporem. Jack stęknął
i uniósł głowę. W żołądku niemiło mu się przelewało, paliły go oczy i czoło. Dźwignął się na
kolana i wreszcie zmusił się, żeby wstać. Po pokrytym kurzem trakcie toczył się w jego
kierunku długi wóz ciągnięty przez konia. Woźnica, brodaty mężczyzna o rumianej twarzy
oraz postawie i rozmiarach mniej więcej takich samych jak grzechoczące za jego plecami
beczki, patrzył uważnie na chłopca. Jack kiwnął głową i spróbował dobrze przyjrzeć się
woźnicy, równocześnie starając się wywrzeć wrażenie obiboka, który wymknął się bez
pozwolenia, żeby sobie trochę pospać. Gdy wstał, przeszły mu mdłości; w istocie poczuł się
lepiej niż kiedykolwiek od wyjazdu z Los Angeles - nie tylko zdrowy, lecz w jakiś tajemniczy
sposób w harmonii ze swoim ciałem. Cieple powietrze Terytoriów, przeniknięte wyjątkowo
przyjemną wonią, muskało delikatnie jego twarz. Mimo silniejszego odoru surowego mięsa
dawał się w nim wyraźnie wyczuć jego własny, delikatny i kwietny aromat. Jack przetarł
twarz rękami i popatrzył spomiędzy palców na woźnicę - pierwszego reprezentanta
mieszkańców Terytoriów.
Jak powinien odpowiedzieć, jeśli mężczyzna się do niego odezwie? Czy w ogóle
znano tu angielski? Przez chwilę Jack wyobraził sobie, jak stara się pozostać niezauważony w
świecie, w którym ludzie zwracali się do siebie: Racz waść bądź Azaliż chodzisz z
podwiązkami na krzyż, chudopachołku?. Uznał, że jeśli tak właśnie jest, uda niemowę.
Woźnica oderwał wreszcie wzrok od Jacka i wymamrotał do koni coś zdecydowanie
nieprzypominającego amerykańskiej angielszczyzny lat osiemdziesiątych dwudziestego
stulecia: Slusza, slusza, slusza! A może tak właśnie mówiło się do koni? Jack cofnął się
głębiej w trawę morską, żałując, że nie zdołał wstać kilka sekund wcześniej. Mężczyzna
spojrzał na chłopca ponownie i zaskoczył go kiwnięciem głowy - gestem ani przyjaznym, ani
nieprzyjaznym, stanowiącym jedynie symbol porozumiewania się między równymi sobie.
Będę zadowolony, kiedy skończę z pracą na dzisiaj, bracie. Jack odpowiedział skinieniem i
spróbował wsunąć ręce w kieszenie. Przez chwilę na skutek tego swojego zdumienia musiał
wyglądać na półgłówka. Woźnica roześmiał się - dość życzliwie.
Ubranie Jacka uległo przemianie: zamiast sztruksowych spodni miał teraz na sobie
obszerne portki z surowej wełny. Powyżej pasa okrywała go dopasowana kurta z miękkiej,
niebieskiej tkaniny. Zamiast guzików do kurtki, może kaftana? - spróbował się domyślić,
przyszyto rząd płóciennych oczek i haftek. Podobnie jak spodnie, najwyraźniej wykonano ją
ręcznie. Znikły też tenisówki, a zastąpiły je płaskie skórzane sandały. Plecak przemienił się w
skórzaną sakwę, trzymającą się na cienkim pasku na ramieniu. Woźnica był ubrany niemal
dokładnie w ten sam sposób; jego kaftan pokrywały tak gęste, zlewające się ze sobą plamy, że
widać było koncentryczne pierścienie, jak na pniu starego drzewa.
Wóz minął Jacka, grzechocząc i wznosząc obłok kurzu. Z beczek rozchodziła się woń
drożdży piwnych. Za beczkami znajdowała się potrójna sterta czegoś, co Jack z początku
wziął za opony samochodowe. Wyczuł jednak ich zapach i w tej samej chwili zobaczył, że
były całkowicie łyse - woń była śmietankowa, pełna tajemnych głębi i subtelnych rozkoszy.
Natychmiast obudziła w chłopcu głód. Był to ser, ale zupełnie inny od tych, których dotąd
próbował. Za kręgami sera przy końcu wozu leżały płaty surowego mięsa: długie, obdarte ze
skóry tusze wołowe, wielkie jak chodnikowe płyty zrazy, zwał przypominających sznury
narządów wewnętrznych, których Jack nie potrafił zidentyfikować. Pokrywał je rój lśniących
much. Potężny smród surowego mięsa oszołomił chłopca, zabijając rozbudzony przez sery
głód. Gdy wóz minął Jacka, chłopiec wyszedł na środek traktu i patrzył, jak podskakujący
pojazd wspina się na szczyt niewielkiego wzniesienia. Sekundę później ruszył jego śladem na
północ.
Dotarł do połowy wysokości wzgórza, gdy ponownie dojrzał wierzchołek wielkiego
pawilonu - nieruchome tło dla rzędu wąskich, łopoczących flag. Przypuszczał, że właśnie
letni pałac był pierwszym z jego celów
|
WÄ
tki
|