ďťż

Tak też pan uczynił...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Gdy nadeszła noc, do uwięzionego brata przyfrunęła siostrzyczka w postaci kaczki, przyniosła mu białą koszulę i skarżyła się: - Kwa, kwa, kochany braciszku, jeszcze będę przylatywać tu przez dwie noce, a potem już nigdy, nigdy nie powrócę - i odfrunęła. Drugiej nocy zjawiła się znowu i rzekła: - Kwa, kwa, kochany braciszku, przylecę jeszcze tylko jeden raz, a potem już nigdy! Ale służba, która przy kominie pełniła straż, wszystko słyszała i opowiedziała to swemu panu. Dlatego też na trzecią noc sam postanowił pilnować i czekać na przybycie kaczki. Nadleciała znowu i skarżyła się: - Kwa, kwa, kochany braciszku, och, już nigdy więcej cię nie ujrzę! Gdy to wyrzekła, pan chwycił ją za skrzydło i spytał, czy nie ma dla niej ratunku. Odparła: - Moja nóżka jest skuta mocnym łańcuchem; jeśli zdołasz przeciąć go za jednym zamachem, odzyskam ludzką postać, i będę wolna. Jednym potężnym ciosem rozerwał łańcuch i oto stanęła przed nim przepiękna dziewczyna. Rozkazał jej, aby się uśmiechnęła, a tu róża zakwita na jej wargach; rozkazał, aby uczesała swe włosy, a tu spadają złote gwiazdki i sypią się z jej głowy; rozkazał, aby umyła ręce, a tu sznury złotych, wspaniałych pereł wiją się wokół jej przegubów. Pan bardzo się uradował, ujął ją za jedną rękę, brata za drugą, i tak poszli do jego komnaty. Potem zapytał macochę, co teraz należy uczynić. A ona, myśląc, że chodzi o dziewczynę, odparła: - Przywiąż ją dzikiemu koniowi do ogona i przepędź do ciemnego lasu! - Jak rzekłaś, tak się też z tobą stanie! - powiedział pan do macochy. Ale siostrzyczka prosiła o łaskę dla macochy i jej córki. Odesłano je więc do domu. Pan pojął piękną dziewczynę za żonę, a brat został przy nich, by służyć im radą i pomocą. Teraz już nie tęsknił za swoją piękną siostrą. łużycka O DWUNASTU MIESIĄCACH Była raz pewna matka, która miała dwie córki; jedną własną, a drugą pasierbicę. Swoją własną bardzo kochała, zaś pasierbicy, Maruszki, nie mogła ścierpieć, bo ta była o wiele ładniejsza niż jej Holena. Maruszka nie zdawała sobie sprawy ze swej urody, nie domyślała się więc, dlaczego macocha ją tak źle traktuje. Musiała wykonywać wszelką robotę: zamiatać izbę, gotować, prać, szyć, prząść, tkać, dbać o krowy. Holena natomiast tylko się stroiła i leniuchowała. Maruszka jednak chętnie pracowała, była cierpliwa, a dokuczanie siostry i macochy znosiła niczym jagniątko. Jednak z dnia na dzień było gorzej, i to tylko dlatego, że Maruszka była coraz piękniejsza, a Holena coraz brzydsza. Matka zastanawiała się: ťPo co mi chować w domu taką piękną pasierbicę? Chłopcy przyjdą w swaty, zakochają się w Maruszce, i nie zechcą HolenyŤ. Od tej chwili matka i Holena zaczęły rozmyślać, jak by tu pozbyć się Maruszki. Kazały jej głodować, biły ją, wymyślały różne udręki, które przyzwoitemu człowiekowi nawet nie wpadłyby do głowy. Pewnego dnia, a była to połowa stycznia, zachciało się Holenie fiołków. - Hej, Maruszko - rozkazała - przynieś mi z gór bukiecik fiołków, chciałabym je przywiązać do paska, nacieszyć się ich zapachem! - Ojej, siostro kochana, co ci przyszło do głowy? Czy kto kiedy słyszał, żeby głęboko, pod śniegiem kwitły fiołki? - Ty darmozjadzie, ty nierobie, na co sobie pozwalasz! Rozkazuję ci! Zabieraj się stąd! A jak nie przyniesiesz fiołków, dostaniesz lanie! - groziła Holena. Matka wypchnęła Maruszkę na dwór i zamknęła mocno drzwi. Dziewczę poszło z płaczem w góry. Śnieg leżał wysoko, nigdzie ani ścieżki. Długo błądziła, głód jej dokuczał, trzęsła się z zimna i pragnęła już tylko śmierci. Wtem ujrzała w oddali ogień. Udała się w tym kierunku i zaszła na szczyt góry. Wokół potężnego ognia leżało dwanaście kamieni, a na każdym z nich siedział mężczyzna. Trzech było już siwowłosych, trzech młodszych, trzech - jeszcze młodszych, a trzej najmłodsi byli najpiękniejsi. Wszyscy milczeli i spoglądali w ogień. Tych dwunastu mężów to było dwanaście miesięcy. Na czele siedział Styczeń, miał siwe włosy, siwą brodę i trzymał w ręce laskę. Maruszka przeraziła się i stanęła pełna zdumienia, ale potem zdobyła się na odwagę, podeszła bliżej i poprosiła: - Kochani ludzie, czy mogłabym ogrzać się przy waszym ogniu? Trzęsę się z zimna! Styczeń skinął głową i zapytał: - Dlaczego tu przyszłaś, moja córko? Czego tu szukasz? - Szukam fiołków - odparło dziewczę. - Ależ teraz nie pora na fiołki, przecież leży śnieg! - powiedział Styczeń. - Oczywiście, wiem o tym, ale moja siostra Holena i moja macocha rozkazały mi przynieść fiołków. Zbiją mnie, jeśli ich nie przyniosę. Drodzy ludzie, powiedzcie mi, gdzie ich szukać! Wtedy wstał Styczeń, podszedł do najmłodszego miesiąca, wręczył mu laskę i rzekł: - Bracie Marcu, siądź na pierwszym miejscu! Marzec usiadł i machnął laską nad ogniem. Wtem płomienie buchnęły wyżej, śniegi stajały, drzewa zaczęły się zielenić, pod bukami wyrosła trawa, w trawie zakwitły stokrotki, zrobiła się wiosna. W zaroślach, w trawie, schowane w listowiu, wszędzie zakwitły fiołki i, zanim Maruszka się obejrzała, wokoło był istny niebieski kobierzec. - Zrywaj, Maruszko, prędko zrywaj! - naglił Marzec. Maruszka zrywała, aż uzbierał się duży bukiet. Potem grzecznie podziękowała miesiącom i uradowana pobiegła do domu. Holena zdziwiła się, dziwiła się i macocha, gdy Maruszka wróciła z fiołkami, Otwarły jej drzwi i zapach fiołków napełnił izbę. - Gdzieś ich nazrywała? - zapytała ze złością Holena. - Na samym szczycie góry, tam kwitną, jest ich tam dosyć - odpowiedziała Maruszka. Holena wzięła fiołki, zatknęła je za pasek, wąchała, dała też matce powąchać, ale Maruszce - nie. Nazajutrz Holena wylegiwała się na piecu. Zachciało jej się poziomek. Natychmiast zawołała siostrę: - Hej, Maruszko! Przynieś mi z gór poziomek! - Ależ siostro kochana, gdzie ja teraz znajdę poziomki? Czy ktoś słyszał, żeby pod śniegiem rosły poziomki? - Ach, ty darmozjadzie, ty nierobie, nie masz nic do gadania, jeśli ja rozkazuję! Precz z tobą! Jeśli mi ich nie przyniesiesz, zabiję cię! - groziła zła Holena. Macocha wypchnęła Maruszkę za drzwi i zawarła je mocno. Dziewczę poszło z płaczem do lasu. Śnieg leżał wysoko, nigdzie nawet ścieżki. Długo błądziła, męczył ją głód, trzęsła się z zimna. I znowu ujrzała w oddali ogień. Radośnie pobiegła w tym kierunku. Wokół ogromnego ognia siedziało dwanaście miesięcy, na czele Styczeń. - Dobrzy ludzie, mogę ogrzać się przy waszym ogniu? Trzęsę się z zimna - prosiła Maruszka. Styczeń skinął głową i zapytał: - Dlaczego znów przyszłaś, czego szukasz? - Szukam poziomek - odparła
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.