ďťż

Coraz bardziej żałował, że nieokiełznany styl życia Franka był przyczyną zmartwień rodziców...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wyglądało na to, że kiedy już Frank, od wielkiego dzwonu, pojawiał się, przybywszy z jakiegoś odległego zakątka świata, gdzie akurat rzuciły go losy, zawsze sprawiał ból rodzicom. Rodzina była oburzona opowieściami o przygodach pachnących kryminałem, o dziwkach i drobnych kradzieżach. Ale bywało jeszcze gorzej, albo przynajmniej tak myślał Rory. Czasami Frank opowiadał o życiu w delirium, o pragnieniu przeżyć nie uwzględniających żadnych norm moralnych. Julia nie do końca wiedziała, co właściwie rozbudziło w niej ciekawość. Mieszanina odrazy i niechęci czy też ton, w jaki wpadał Rory, opowiadając o Franku. Jakakolwiek była tego przyczyna, nie mogła oprzeć się palącej ciekawości o losy tego szaleńca. I wówczas, na krótko przed ich ślubem, czarna owca pojawiła się. Frank we własnej osobie. Jego sprawy wówczas układały się nie najgorzej. Na palcach nosił złote pierścienie. Cerę miał lśniącą i opaloną. W niczym nie przypominał potwora z opowieści Rory'ego. Był pełen ogłady, niczym wypolerowany, szlachetny kamień. W okamgnieniu poddała się jego urokowi. Rozpoczął się przedziwny okres. W miarę jak zbliżała się data ślubu, spostrzegała, że coraz mniej uwagi poświęca swemu przyszłemu mężowi. Jej myśli skupiały się coraz częściej na jego bracie. Nie do końca byli różni. Było coś wspólnego w ich głosach, swobodnym sposobie bycia, po czym można było poznać, że są rodzeństwem. Ale do zalet Rory'ego Frank wniósł coś, czego jego brat nigdy mieć nie będzie: piękny smutek, niemal godną rozpacz. Być może nieuniknione było to, co się potem stało. Bez względu na to, jak bardzo opierałaby się swoim instynktom, mogła najwyżej opóźnić spełnienie ich wzajemnego uczucia. Przynajmniej tak usiłowała się przed sobą później tłumaczyć. Ale nawet wówczas, gdy już oskarżyła siebie samą, nadal przechowywała w głębi duszy, jak najcenniejszy skarb, wspomnienie ich pierwszego, a zarazem ostatniego, stosunku. Kirsty była tego dnia w domu, też w związku z przygotowaniami do wesela. Przyjechał Frank, a telepatia, pojawiająca się wraz z uczuciem (i razem z nim potem blednąca), podpowiedziała Julii, że nadszedł już ten dzień. Zostawiła Kirsty z listą spraw do załatwienia i wzięła Franka na piętro pod pretekstem pokazania mu swej ślubnej sukni. Tak to właśnie pamiętała. On poprosił ją, żeby mu pokazać tę suknię. Julia założyła woalkę śmiejąc się na myśl o sobie w bieli. Frank zza jej pleców uniósł woalkę do góry. Julia zaczęła się śmiać. Śmiać i śmiać, jakby chciała sprawdzić siłę jego determinacji. Jej wesołość nie ostudziła go jednak wcale. Nie tracił czasu na miłe, ale zbyteczne pozory. Jej gładkie, miękkie wnętrze przyjęło wnet coś znacznie twardszego. Ich zespolenie, pod każdym względem, mimo jej przyzwolenia, pełne było agresji i bezceremonialności gwałtu. Pamięć, oczywiście, polukrowała fakty. Julia w ciągu czterech lat od tamtego popołudnia często wspominała tamtą scenę. Teraz, gdy o tym myśli, traktuje sińce jak cenne trofea ich namiętności. Dawne łzy są teraz dla niej dowodem na prawdziwość jej uczuć do niego. Następnego dnia Frank zniknął. Zwiał do Bangkoku albo na Wyspy Wielkanocne. Tam, gdzie nie musiał bać się żadnych długów. Wpadła w rozpacz; nie mogła jednak na to nic poradzić. Jej rozpacz nie przeszła nie zauważona. Chociaż nigdy nie było o tym mowy, często zastanawiała się, czy ochłodzenie związku z Rory'm, które nastąpiło wkrótce, nie miało swych korzeni właśnie w tej jej rozpaczy. W rozpaczy i w tym, że myślała o Franku, gdy była w łóżku z jego bratem. A teraz? Teraz, mimo zmiany domu i szansy na rozpoczęcie wszystkiego razem i od nowa, wszystko wydawało się w zmowie, by znów przypomnieć jej Franka. To nie tylko paplanina sąsiada przywiodła jej go na myśl. Któregoś dnia, gdy samotnie rozpakowywała różne osobiste rzeczy, wpadło jej w ręce kilka albumów z fotografiami Rory'ego. Było tam sporo stosunkowo nowych zdjęć z ich wakacji w Atenach i z Malty. Ale znalazła też wiele zdjęć, których nigdy przedtem nie widziała. Być może Rory trzymał je przed nią w ukryciu. Zdjęcia rodzinne sprzed dziesiątków lat. Fotografia rodziców Rory'ego i Franka w dniu ślubu - czarno-biały wizerunek wypłowiał przez lata. Zdjęcia z chrztów, na których dumni rodzice chrzestni kołysali niemowlęta opatulone w rodzinne koronki. I wreszcie zdjęcia obu braci. Patrzyli na nią wielkimi oczami bawiąc się razem w piaskownicy. W szkole - w strojach gimnastycznych, to znów w szkolnych mundurkach. A potem, jakby onieśmielenie pryszczatym wiekiem dojrzewania przerzedziło zasoby fotek. Aż do czasu, gdy z ropuchy wyłoniła się księżniczka już po stronie świata dorosłych. Kiedy oglądała zdjęcia Franka w jaskrawych kolorach, błaznującego przed obiektywem aparatu, na policzki wystąpiły jej rumieńce. Zawsze był nieco ekshibicjonistycznym młodzieniaszkiem, tyle ile było trzeba być takim właśnie. Zawsze nosił się a la mode. Rory, w przeciwieństwie do niego, wyglądał nieciekawie. Zdawało się, że przyszłe drogi życiowe braci nakreślone były na tych właśnie portretach. Franka - jako uśmiechniętego, uwodzicielskiego kameleona, a Rory'ego -jako prawego obywatela. Spakowała w końcu zdjęcia. Kiedy wstała, po zarumienionych policzkach potoczyły się łzy. Nie były to jednak łzy goryczy. Żal nie miałby najmniejszego sensu. Płakała z bezsilnej złości. Wiedziała teraz z absolutną pewnością, kiedy właściwie złość na Rory'ego zaczęła gościć w jej sercu. Wtedy, gdy razem z Frankiem gniotła woalkę na łóżku, obsypywana jego pocałunkami. * * * Raz na jakiś czas zaglądała do pokoju na górze. Jak dotąd nie urządzili się jeszcze na piętrze. Najpierw chcieli zrobić wszystko tam, gdzie życie miało bardziej publiczny charakter. Dlatego pokój ten pozostał nietknięty. Właściwie "nie przekroczony", jeśli nie liczyć kilku jej wizyt. Sama nie wiedziała, dlaczego tam chodzi. Nie miała też pojęcia, skąd biorą się przedziwne wrażenia opanowujące ją w pokoju. Było coś w tym ciemnym wnętrzu, co sprawiało, że czuła się tam bardziej wygodnie. Było to coś, czego obecności tam nie potrafiła sobie w żaden sposób wytłumaczyć - kawałek macicy. Macicy należącej do martwej kobiety. Czasami, gdy Rory był w pracy, po prostu szła na górę i siadała w ciszy, nie myśląc o niczym. W każdym razie nie myślała o niczym, co można było ubrać w słowa. Te wycieczki wywoływały w niej głębokie poczucie winy. Starała się trzymać z daleka od tego miejsca, gdy Rory był w domu. Ale nie zawsze było to możliwe. Czasami nogi same prowadziły ją po schodach do pokoju, choć wcale nie miała na to ochoty. Stało się to w sobotę, w dzień krwi. Przyglądała się, jak Rory, klęcząc na podłodze w kuchni, zeskrobuje farbę z drzwi. Nagle zdało się jej, że słyszy wezwanie dobiegające z pokoju
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.