ďťż

Śmierć Phyllis zdawała się usuwać jedyny stabilizujący czynnik mego życia...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Moi rodzice należeli do Synagogi Reformowanej (Synagoga Reformowana - Reformed Temple - Synagoga postępowa, w przeciwieństwie do synagogi ortodoksyjnej, skupiająca członków liberalnych gminy żydowskiej (m. in. nie utrzymująca podziału kobiet i mężczyzn w czasie nabożeństwa). Typ rozpowszechniony w przedwojennych Niemczech i krajach anglosaskich.) i wszyscy uczęszczaliśmy na sobotnie nabożeństwa; nigdy jednak w naszym domu nie było atmosfery prawdziwej wiary. Mój ojciec spędzał teraz w swoim gabinecie więcej czasu niż kiedykolwiek przedtem, pracując do późnej nocy. Zazdrość mojej matki i jej wielka podejrzliwość wobec ojca nasiliły się. W atmosferze ciągłych kłótni matka moja poczęła zdradzać objawy jakiejś bliżej nieokreślonej choroby. Panująca w domu aura sprawiała, że mnie albo nie dostrzegano, albo też karano z byle powodu. W końcu zbuntowałam się. Ze spokojnego popychadła stałam się hałaśliwym hersztem, domagającym się uznania i posłuchu. Moi rodzice musieli teraz poświęcać mi nieco więcej uwagi, nawet jeśli polegało to tylko na zaprowadzeniu mnie przed oblicze sąsiada z przeprosinami za stłuczoną szybę, albo na odebraniu mnie z posterunku policji, dokąd trafiłam zniszczywszy strażacką aparaturę alarmową. Nie uruchomiłam zresztą systemu alarmowego, a tylko uszkodziłam osłonę aparatury. Większość dziewcząt bała się mnie po prostu, toteż towarzyszami moich zabaw byli chłopcy, przy czym pyszniłam się tym, że przewodzę wszystkim okolicznym bandom. W podaniu piłki do przodu lub w posłaniu piłki "kręconej" dorównywałam najlepszym spośród moich kumpli. Pewnego dnia brat mój wdał się w bójkę z większym od siebie chłopcem i powrócił do domu z sińcem na czole. Upolowałam pogromcę słabszych i podbiłam mu oko. Tegoż dnia nazwano mnie po raz pierwszy "Tommy", gdyż zdobyłam ostrogi jako tomboy (tomboy - urwis, dziewczyna-kozak.) (kiedy po upływie paru lat zrezygnowałam z chłopięcych spodni na rzecz sukienek, zmieniłam pisownię na "Tomi"). Odrzucałam wszelkie przejawy kobiecości: odmawiałam noszenia strojnych, ozdobionych falbankami sukienek, przygładzałam, jak tylko mogłam, moje naturalnie wijące się blond włosy, strzygąc je jednocześnie po chłopięcemu. Pewnego lata rodzice odwiedzający swoje pociechy na terenie dziewczęcego obozu skautowskiego wydawali głośne okrzyki zdziwienia, dopytując się, co tutaj robi "ten mały chłopak". Odmówiłam uczęszczania na szkolne lekcje szycia, w związku z czym zostałam w końcu przydzielona do pracowni drukarskiej i stolarskiej. Było pewnego rodzaju paradoksem, iż właśnie w tym okresie w moje życie wtargnęła muzyka. Pewnego dnia, myszkując w naszej piwnicy, znalazłam w kufrze stare skrzypce, które mnie urzekły. Oświadczyłam, że pragnę się uczyć grać na nich. Ojciec mój żachnął się, ale matka namówiła go, by opłacił kilka lekcji. Wkrótce odkryłam, że moje ukochanie muzyki przerastało moje uzdolnienia. Ćwiczyłam jednak pilnie. Muzyka stała się dla mnie źródłem tak intensywnej radości, że pewnego dnia złamałam smyczek na głowie mego nauczyciela, ponieważ nie chciał on przedłużyć lekcji o kilka minut ponad przepisowy czas. Ktoś z przyjaciół ofiarował mi stary gramofon oraz stos płyt z nagraną muzyką klasyczną. Chwytałam się różnych dorywczych zajęć, by zarobić nieco pieniędzy i móc uczęszczać na niedzielne koncerty popołudniowe. W końcu zapisałam się do szkoły muzycznej. Stała się ona dla mnie czymś więcej niż zwykłym miejscem nauki; była moim schronieniem. Pędziłam tam po szkole i pozostawałam tak długo, jak mi na to pozwalał mój nauczyciel. Często prosiłam go, bym mogła tam pozostać i po zajęciach, a on uśmiechał się tylko i prosił, żebym wychodząc nie zapomniała zgasić światła i zamknąć drzwi na klucz. Potrzebowałam jakiejś przystani. W domu ojciec był dla mnie coraz chłodniejszy, a dolegliwości matki coraz dotkliwiej ciążyły otoczeniu. Pewnego dnia potknęła się ona o przewód odkurzacza, spadła ze schodów i doznała urazu mózgu, który upośledził jej mowę i ograniczył ruchy jednej ręki i nogi. Fakt ten sprawił, że odsunęła się niemal całkowicie od świata. Ii Jasny punkt w moim życiu stanowił Dave. Był on jedynym dzieckiem owdowiałej matki. Wraz z synem przeniosła się ona ze Stanu Pensylwania do miejscowości Manchester w Stanie Connecticut, odległej zaledwie o kilka mil od Hartford. Poznaliśmy się na zabawie tanecznej. Dave był wysokim chłopcem o blond włosach i nieśmiałej urodzie. Moja wieczorowa sukienka i pantofle na wysokich obcasach sprawiały, że poruszałam się niezdarnie. Dave zdawał się lubić mnie. Pomimo tego, że był on kwakrem i że różnica wieku między nami wynosiła dwa lata, nasze zainteresowania były podobne. Nawet jak na owe czasy - nie były to typowe zainteresowania "nastolatków". Spędzaliśmy długie godziny, słuchając muzyki. Czytaliśmy na głos książki, które ledwie rozumieliśmy: Platona, Schapenhauera, Dostojewskiego. Wędrowaliśmy kilometrami przez lasy, recytując wiersze
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.