ďťż

Płomienie pryskały wokoło jak woda, paląc nieszczęsne drewniane figurki na popiół...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
W komnacie było tak gorąco, że nawet ludzie stojący za drzwiami czuli ciepło na swych twarzach. W końcu wieża zaczęła się chwiać w posadach; kamienie i drewno odpadały kaskadami, niknąc wśród dymu i ciemności. Wil obserwował, jak słup nienasyconego ognia pełznie wolno w stronę drewnianych belek podpierających basztę. Płomienie ogarnęły już wszystkich drewnianych ludzi, a cały korytarz stał w ogniu. Wil podniósł się szybko. Jeżeli zostaną tu dłużej, oni również zginą w płomieniach. A co gorsze, cała budowla może się zaraz zawalić. Muszą stąd uciekać. To będzie niebezpieczne, ale mniej niż pozostanie tutaj. - Gdzie są kamienie, Wisp? - zapytał Wil i przyciągnął do siebie małego kudłacza. Wisp jęknął i zaszlochał. Wil potrząsnął nim ze złością. - Pokaż mi, gdzie one są! Wisp wskazał na jakieś drzwi. Daleko po prawej stronie, prawie na końcu korytarza, były wąskie, kręte schody prowadzące na podest zakończony pojedynczymi drzwiami. Wil spojrzał szybko na Amberle. Jej zwichnięta kostka mogła opóźnić ucieczkę. - Poradzisz sobie? - zapytał. Dziewczyna przytaknęła. Wil spojrzał na Eretrię i Znowu otrzymał twierdzącą odpowiedź. Odetchnął głęboko. - A zatem chodźmy. Chwycił za ramię szamoczącego się Wispa, otworzył szerzej drzwi i wszedł do środka. Uderzyła go ściana gorąca, które paliło twarz i gardło. Chłopak pochylił głowę i ruszył wzdłuż ściany, schodząc po półokrągłych schodach. Zaraz otoczyli go zdezorientowani drewniani ludzie, ale odepchnął ich, torując drogę swym towarzyszom. Obeszli z dala płomienie i skierowali się w stronę schodów. Wtem, gdzieś blisko nich, uderzył słup ognia. Wstrząsnęła nimi eksplozja i rzuciła ich na podłogę. Podnieśli się na kolana i oszołomieni obserwowali, jak walka między siostrami przybiera na sile. Ogień nie był już tylko magiczną zielenią, lecz trzaskającą żółcią; był prawdziwym płomieniem. Siostry krzyczały przeraźliwie. Ogień ogarnął ich szczupłe ramiona i pełznął w dół przez plątaninę ich długich popielatych włosów. Spalał je. - Siostro...! - jęknęła jedna z czarownic w przebłysku świadomości i strachu. Lecz trzask płomieni zagłuszył dalsze słowa. Ogień z ogromną szybkością pochłaniał ciała obydwu walczących czarownic, objął je całunem żółci i czerwieni, palił, zamieniając piękne kobiety w sczerniałe kukły. W jednej chwili stały tam jeszcze, walcząc ze sobą zaciekle, a w następnej zniknęły. Każda z nich była odporna na moc drugiej, ale żadna z nich nie była w stanie znieść połączonych mocy. Pozostała z nich tylko sterta popiołu i poczerniałe, spalone ciała. Wil usłyszał, jak Amberle łapie oddech z przerażenia. Drewniani ludzie rozpadali się niczym szmaciane lalki; ręce i nogi odpadały od ciał, kruszyły się palce, aż w końcu nie pozostało nic z wyjątkiem kawałków tlącego się drewna. Magia, która ich stworzyła, umarła razem z siostrami-czarownicami. Jedynymi żywymi istotami była teraz trójka przybyszów i Wisp. Nie mieli wszak wiele czasu. Wil wstał szybko, dławiąc się dymem, który wypełniał cały korytarz. Chwycił mocno małego kudłacza i zaczął się przedzierać przez płomienie, odsuwając na bok kawałki drewnianych ludzi. Amberle i Eretria ruszyły za nim. Wisp płakał i mruczał coś do siebie, ale Wil nie zwracał nań uwagi. Przeciskał się w stronę schodów, znajdujących się w dalszej części korytarza. W końcu znalazł się na podeście i nacisnął klamkę, modląc się, by drzwi były otwarte. Na szczęście były. Ze łzawiącymi oczami i piekącym, suchym gardłem wszedł do środka. Wisp krzyczał, przerażony sykiem ognia szalejącego za ich plecami. Pokój, do którego weszli, był labiryntem ciemnych jedwabi i czarnych jagód wiszących na ścianach i żelaznych kratach. Zaniepokojony rozejrzał się w ciemności i w końcu dostrzegł to, czego szukał. Na stole, w drugim końcu komnaty, wśród słoików z perfumami i kadzidłem stało duże inkrustowane pudełko. Jego wieko zdobione było malowanymi na czerwono i złoto kwiatami. Kamienie Elfów! Wil odczuł ogromną ulgę i radość. Wisp zaczął krzyczeć przeraźliwie, ale chłopak nie zwrócił na niego uwagi, oszołomiony gorącem, dymem i bliskością talizmanu. Zapomniał nawet o obecności dziewcząt. Sięgał już do pudełka, gdy Eretria krzyknęła ostrzegawczo i odsunęła go na bok. - Ile razy jeszcze będę musiała cię ratować z opresji, uzdrowicielu? - krzyknęła, by zagłuszyć trzask ognia. Dziewczyna chwyciła za żelazną sztabę wiszącą na ścianie i jednym końcem podważyła wieko. Z pudełka wyskoczyło coś zielonego i owinęło się wokół sztaby. Dziewczyna uderzyła nią mocno o kamienną podłogę i z węża pozostała jedynie pozbawiona życia skorupa, która po chwili rozsypała się w proch. Wil zamarł z przerażenia. Żmija! - Wisp próbował cię ostrzec - powiedziała Eretria i wskazała na zalanego łzami elfa. Chłopak trząsł się tak bardzo, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Jedno ukąszenie takiej żmii, a... Eretria szturchnęła pudełko swoim sztyletem, popychając je tak długo, aż w końcu spadło na podłogę. Ze środka wysypały się drogocenne kamienie i biżuteria. A w samym środku leżała sakiewka z czarodziejskim talizmanem. Dziewczyna chwyciła woreczek, zastanawiając się przez chwilę, co z nim zrobić, a potem wręczyła go Wilowi. Chłopak wziął go bez słowa, rozwiązał rzemienie i zajrzał do środka. Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Kamienie Elfów znowu należały do niego
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.