ďťż

Odskoczyła zręcznie do tyłu, ledwo unikając palców strażnika...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Drągal odepchnął się od pieca. Łapał przez chwilę równowagę, chwiejąc się na nogach. Sala podbiegła do noży i tasaków. Pochwyciwszy najdłuższy nóż, odwróciła się do nadchodzącego Sama. – Użyję go! – zagroziła ochrypłym szeptem. – Ostrzegałam cię, kiedy robiłeś te rzeczy! Sam tylko wyszczerzył zęby i przyspieszył kroku. Todd skierował wzrok na tylne drzwi, nie zaryglowane i nie pilnowane. Sala starała się zachowywać możliwie cicho, aby nie zaalarmować kogoś wewnątrz tawerny. A Sam był niemową. Gdyby Todd zdecydował się teraz na ucieczkę, miałaby szansę powodzenia. Sala wydobyła z siebie krótki zduszony dźwięk, kiedy Sam pochylił się nad nią – dźwięk, który przygwoździł Todda do ziemi. Nie mógł tak po prostu uciec. Gdy się obejrzał, Sala właśnie dźgała mężczyznę nożem w pierś. Drągal przystanął, gapiąc się na trzonek noża, który sterczał mu z mostka, zdumiony jego widokiem. Wyrwał ostrze z piersi i odrzucił nóż na bok. Strużka krwi spłynęła po koszuli. Wyrzucił przed siebie jedno wielkie łapsko, chwytając dziewczynę za ramię, nim zdążyła uskoczyć. Uniósł ją do góry. Kołysała się w jego gigantycznej dłoni niczym szmaciana lalka. Przez chwilę patrzył jej prosto w oczy, sapiąc ciężko. – Nie, Sam – wyszeptała. W jej szeroko rozwartych oczach kryła się rozpacz. – Mogę być dla ciebie miła. Zapomniałeś? Rozległ się głośny chrzęst, gdy Sam podniósł ją jeszcze wyżej. Wrzasnęła. Olbrzym robił jej krzywdę. Todd musiał temu jakoś zaradzić. Gdzie się znajdowało to oko? Zresztą do diabła z okiem! Potrzebował prawdziwej broni, a Sam blokował mu dostęp do ściany z tasakami. W czasie bójek na boisku Todd nauczył się jednak wielu sztuczek. Gdy ktoś uparcie zagradzał ci drogę, najprościej było go ominąć. Todd wskoczył na stół i pobiegł, roztrącając garnki i talerze. Sam rozdziawił gębę, gdy przebiegał koło niego, by zeskoczyć po drugiej stronie i chwycić za kuszę. Brutal zareagował wreszcie, widząc, co się dzieje. Ruszył chwiejnie na Todda, nie wypuszczając z rąk zwisającej bezwładnie dziewczyny. Zbliżał się szybko. Todd odwrócił kuszę, wycelował w przeciwnika i pociągnął za spust. Gdy bełt wystrzelił, siła odrzutu pchnęła Todda na ścianę. Sam zacharczał, strzała przeszyła mu gardło. Sala upadła na podłogę, gdy olbrzym szarpał oburącz trzonem bełtu. Osunął się na kolana, jego oblicze przybrało śmiertelny, szaroniebieski odcień. Nie mógł złapać oddechu. Strzała przekłuła krtań. Sam ją ułamał i uniósł kawałek w geście triumfu, nim padł twarzą na ziemię. Todd podszedł ostrożnie do leżącego. Sam nie oddychał. Młodzie – nieć wolał jednak wskoczyć dla bezpieczeństwa na stół, niż przechodzić nad olbrzymim ciałem. Sala pojękiwała, leżąc za Samem z zamkniętymi oczami. – Sala! – zawołał Todd. – Obudź się! – O Boże – uniosła powieki z grymasem bólu. – Chyba coś złamałam. Toddowi wydawało się, że Sam złamał jej jakąś kość w ręce, gdy potrząsał nią w powietrzu. – Wyciągnę cię stąd – szepnął. – Znam ludzi, którzy migiem potrafią zaleczyć każdą ranę. – Przypuszczał, że nastawienie złamanej kości to żaden problem dla czarodzieja. – Co to za bałagan? – odezwał się ktoś za nimi zirytowanym głosem. Todd odwrócił się błyskawicznie. Wrócił Wąż. – Wystarczyło zostawić cię samego na pięć minut, a ty zdążyłeś załatwić jednego z moich najlepszych pracowników. – Rozciągnął usta w uśmiechu. Cóż, teraz będę musiał cię zabić. – Zdjął ze ściany największy z tasaków. Tyle że Todd nie był już bezbronny. Nie rozstawał się z kuszą. Rozejrzał się naprędce po pomieszczeniu, szukając bełtów. Musiały gdzieś tu być. Światło zapulsowało zielenią, kiedy smocze oko ponownie zamanifestowało swą obecność. Tylko nie teraz! Niezwykle silny blask zmusił Todda do zasłonięcia oczu ręką. Po chwili światło zgasło. Todd opuścił rękę i zamrugał, kierując wzrok na oberżystę. – Tego szukasz? – zapytał Wąż, unosząc spod stołu kołczan pełen bełtów. Rzucił go z powrotem na podłogę, rechocząc. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Nick biegł ulicą spragniony krwi. Trzech mężczyzn wyszło przed nim zza rogu. Patrzyli ze zdziwieniem na biegnącego. – Powolutku, młodzieńcze! – jeden zawołał z nich. – Ma minę, jakby dopiero co zobaczył ducha swego ojca! – dodał drugi. – Nie, on tylko komuś coś buchnął i zmyka. Mam rację, chłopcze? – zasugerował trzeci ze śmiechem. – Uważajcie! – krzyknął pierwszy. – Ma miecz! – Cóż z tego? – zapytał ironicznie ów trzeci. – I my je mamy. Po tej uwadze wszyscy dobyli broni. – Dobrze. A teraz odłóż, chłopaczku, swój mieczyk, to pogawędzimy sobie jak przystało na cywilizowanych złodziei. – Ja... nie mogę – wydukał Nick. Kimkolwiek byli, złodziejami czy kupcami, nie chciał ich zabijać. Wytężał wszystkie siły, aby powstrzymać wyrywający się do boju miecz. – A to niby czemu, racz wyjawić? – Potrzebuję krwi – stęknął Nick, gdy miecz znów przejmował nad nim kontrolę i odbierał mu mowę. Świat okryła rozedrgana czerwień, kiedy ostrze wykręciło fantastycznego młyńca, trzymając na odległość trzech nieznajomych. – Jest cholernie dobry! – jeden z nich zawołał. – Może znajdziemy zuchowi jakąś pracę – zaproponował drugi. – Tylko niech nasz młody przyjaciel zechce łaskawie schować miecz. Ramię Nicka uczyniło gwałtowny wypad, mijając gardy obu mężczyzn. Klinga przekłuła bark trzeciego. Człowiek wrzasnął, dźgnięty znienacka żelazem. Moc wstępowała w Nicka falami – tak wielka ilość mocy mogła przebrać miarę i uczynić go znowu słabym. – Co on zrobił Axosowi? – zawołał trwożnie kompan rannego. – Ten miecz jest przeklęty! Obaj przeszli do ataku. Nick pociągnął za rękojeść, lecz klinga tkwiła uparcie w ciele umierającego, spijając z niego łapczywie życiodajną krew. Nick uskoczył w bok, nie puszczając miecza. Zdołał uniknąć jednego ciosu, lecz drugi ugodził go w bok. Kiedy ostrze wchodziło mu w ciało, poczuł ukłucie bólu, lecz był to ból odległy, jakby ranę otrzymał ktoś inny. Nick wyrwał ostatecznie swój miecz, zatoczył się niepewnie do tyłu. Czuł dziwne ciepło w miejscu, gdzie go zraniono. Jeden z mężczyzn nie spuszczał z niego oka, podczas gdy drugi oglądał powalonego towarzysza. – Żyje? – spytał ten pierwszy. – Trzeba będzie mu pomóc – odparł drugi. Przyklęknął, żeby podnieść konającego kamrata. – Demonie piekielny! – warknął pierwszy, podtrzymując nieprzytomnego z jednej strony. – Jeszcze cię znajdziemy, a wtedy marna twoja dola. Dwaj ocaleli oddalili się szybko z umierającym towarzyszem. Nick odprowadził ich wzrokiem
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.