ďťż

Zrobił krok do tyłu, gdyż bulwa wirowała tuż koło jego nosa...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Znowu zaczął oddychać głęboko, bezskutecznie usiłując za wszelką cenę zachować spokój. Pochylił głowę, uchylając się przed cholernym nożem. Stracił resztki cierpliwości. - Boże Wszechmogący! Joy, popatrz tylko - wskazał na maślnicę i warząchew. - To się nie mieści w głowie Anglika! Znalazłem się w przeklętym... przeklętym... - Spoglądał w okno, jakby szukając właściwego słowa. - Świecie z bajki! Żona powiedziała coś, ale nie dosłyszał. - Słucham? - Okręcił się na pięcie i rzucił jej wściekłe spojrzenie. - Nic. 229 JlLL BARNETT - Chcę wiedzieć, co powiedziałaś. Westchnęła tylko. Miał ochotę skręcić jej kark, ale postanowił jakoś nad sobą zapanować. Wyprostował się i skrzyżował ręce. - Czekam - ponaglił ją z groźną miną. Milczała, zrobił więc krok w jej stronę. - Powiedziałam, że to nie jest świat z bajki. Świat z bajki kryje się pod zroszoną trawą. Alec, lepiej będzie, jeśli usiądziesz. Jesteś strasznie czerwony. Podniósł rękę. To był dla Joy nieomylny znak, że nie powinna go teraz dotykać. Oddychał głęboko i liczył. - Przepraszam - szepnęła, wpatrując się w buty. Trwała przez chwilę w milczeniu, po czym uniosła głowę, spoglądając na Aleca w taki sposób, jakby potrafiła czytać w jego myślach. - Liczysz? - Liczę, do pioruna! - Tak przypuszczałam - mruknęła. Z westchnieniem usiadła na taborecie, zakładając obcasiki za szczebel i podpierając dłonią podbródek. - Gdy doliczysz do stu, powiedz mi. - Uspokój... te... rzepy - wymamrotał widząc, że nadlatuje w jego kierunku następna bulwa. - I ten nóż, i tę łyżkę, i tę... tę... - Maślnicę - dokończyła, ruszając do kąta kuchni przy drzwiach. Zaczęła coś mamrotać i machać rękami, ale nagle przerwała, wycierając nos. - Żono! - krzyknął Alec, gdy rzepa uderzyła go dwukrotnie w głowę. - Och, przepraszam. Ścisnęła chusteczkę, zamknęła oczy i pstryknęła palcami. W mgnieniu oka wszystko powróciło do normy, o ile oczywiście życie Aleca w ogóle było jeszcze normalne. Potarł dłonią głowę. - Czy cię boli? - Przesunęła się bliżej w stronę schodów. - Nie! - Och! - Nerwowo przesuwała palcami po filarku przy pierwszym stopniu. Po chwili dodała z nadzieją: - Wszystko ma swoją dobrą stronę. - To nie ma - odparł tonem, który świadczył, że słowa żony ani trochę nie złagodziły jego gniewu. 230 I.ZARY - A właśnie, że ma. - Umieram z ciekawości, żeby dowiedzieć się czegoś na temat szkockiego Oświecenia. - Mogło być gorzej. - To niemożliwe. - Mógł uderzyć cię nóż. W osłupieniu spoglądał na jej uniesioną twarz. A więc poślubił kobietę niespełna rozumu. Zamknął oczy, zdolny myśleć tylko o straszliwych dla ich życia konsekwencji czarów, jeśli żona go nie posłucha. Tymczasem ona wymamrotała pod nosem, że żarty nie odnoszą skutku, jeśli ktoś nie ma poczucia humoru. - To wcale nie jest zabawne. - Podszedł bliżej do Joy, zły i sfrustrowany, że ona nie potrafi zrozumieć powagi sytuacji. Ani na moment nie cofnęła spojrzenia. Nagle jej pełna wyrazu twarz drgnęła i podbródek gwałtownie się uniósł. Alec był zdezorientowany, w końcu nie po raz pierwszy od czasu ich małżeństwa. Joy spoglądała na niego wyzywająco. - Co, u diabła, znaczy ten wyraz oczu? Uniosła podbródek jeszcze wyżej. Pociągając nosem, wymamrotała jakiś nonsens o Cygance i kichnęła. - Do pioruna! Trzymał w ręku harap. To było niewiarygodne. Oniemiały, spoglądał na przemian na swoją dłoń i na twarz żony. - O mój Boże. - Wytłumacz mi to. - Wolnym ruchem uniósł rękę i rozprostował dłoń, na której spoczywał harap. Na twarzy Joy malowało się zaskoczenie. Skrzywiła się boleśnie i znowu pociągnęła nosem. Alec odetchnął głęboko i drugą dłonią przetarł czoło. Gdy znowu spojrzał na żonę, był przekonany, że zobaczy w jej oczach łzy. Ale jej oczy zasnuła mgiełka nie z powodu płaczu. I nie dlatego pociągała nosem. Zanim zdążyła ukryć go w chusteczce, głośno kichnęła. W tym momencie pojawił się za nią ogromny wazon z krwistoczerwonymi różami. - Róże - wydusił z siebie Alec i wskazał na nie harapem. - Och, nie, tylko nie to! - Joy odwróciła się na pięcie i przyciskała dłonie do policzków. 231 JlLL BARNETT ~ Tylko nie co?! Wolno podszedł do wazonu. Zastanawiał się, dlaczego jej pełen przerażenia okrzyk sprawił, że poczuł się tak, jakby nagle zachorował na malarię. Zatrzymał się i odwrócił. Karminowe róże były w całej gospodzie. Na stołach, krzesłach i na szynkwasie. Wyrastały nawet z cholernych kinkietów, a przy piecu jarzył się krwistą czerwienią wielki różany krzew. Diuk Belmore popatrzył na żonę z niechęcią większą niż na kogokolwiek ze swojej sfery podczas kolejnego sezonu życia towarzyskiego w Londynie. Ale chciał poznać wyjaśnienie, ponieważ za sprawą tej kobiety znalazł się w nieznanym świecie, nad którym nie miał żadnej władzy. - Myślę, że już wiem, co się stało - powiedziała niewyraźnie przez nos, wciąż ukryty w chusteczce. Słysząc to, Alec znowu osłupiał. Nie był w stanie się poruszyć i wydobyć z siebie słowa. Jeszcze potrafił tylko oddychać. - Ap... - Ściskała nos chusteczką. - Ap... Wszystko tylko nie... Ap... kichanie! - Kichnęła, zatrzymała powietrze w płucach, i kichnęła ponownie. Diuk Belmore dźwigał naręcze róż i tamburyn. Po raz pierwszy w życiu wpadł w panikę. Rzucił kwiaty na podłogę, jakby go parzyły. Również instrument podzielił ich los, uderzając o deski z cichym jękiem, który, być może, symbolizował koniec uporządkowanego świata, w jakim Alec żył dotychczas
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.