ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Reggie nie potrafi o niczym innym mówić.
Wiem, że to niedyskretne pytanie.
Zajrzała mu z przejęciem w twarz swoimi czarnymi oczami o długich
rzęsach. Rzeczywiście była z nich urodziwa para.
- Właśnie. Choćby' cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje
w' szkole - powiedział Dick biorąc chrupiący rogalik i odłamując
kawałek.
= Rozumiesz, Dick, my z Jo rozmawiamy o wszystkim. Nigdy nic
więcej nie robimy. Jeśli chcesz znać prawdę, wszyscy młodzi w biurze
zachodzą w głowę. dlaczego szef nie przyjął twojego pierwotnego
projektu. Griscolm zaprzepaści ten kontrakt, jeśli J.W. mu zostawi
wolną rękę. W jego projekcie coś nie sztymuje. Szef ma chyba
rozmiękczenie mózgu, że tego nie widzi.
--- Wiesz, Reggie, mnie się też ostatnio kilkakrotnie wydawało, że
J.W. jakby podupada na zdrowiu. To byłoby okropne. W całym świecie
reklamy nie ma drugiej takiej tęgiej głowy. - Dick dosłyszał w swoim
głosie fałszywą nutkę i zawstydziwszy się dwojga młodych zamilkł
raptownie. - Hej, Tony - zawołał opryskliwie do kelnera - podaj
nam cocktaile! Dla mnie Bacardi z kapką absyntu, wiesz, jak zwykle.
Rany, czuje się, jakbym miał sto lat.
- Nie za bardzo sobie pozwalasz? = spytał Reggie. ----- Przeginasz
trochę pałkę.
Dick wykrzywił ironicznie twarz.
- Co do tej pałki - powiedział - to sprawia mi ostatnio mnóstwo
kłopotu.
Wszyscy się zaczerwienili. Dick zachichotał.
- Jak Boga kocham, nie wiem, czy są w Nowym Jorku jeszcze trzy
osoby, które się potrafią rumienić jak my.
Zamówili nowe cocktaile. Kiedy pili, Dick czuł na sobie czarne
poważne oczy dziewczyny. Podniosła ku niemu szklaneczkę.
- Reggie mówi, że był pan dla niego diablo życzliwy w biurze.
Podobno gdyby nie pan, już by wyleciał z pracy.
- Jak można być nieżyczliwym dla Reggiego? Niech pani na niego
spojrzy.
Reggie poczerwieniał jak burak.
- Chłopak ma urodę - powiedziała dziewczyna. - Ale czy ma
także trochę pomyślunku`."
Po zupie cebulowej i trzecim cocktailu Dick poczuł się lepiej. Jął
opowiadać, jak im zazdrości, że są tacy młodzi i że się pobierają. Obiecał
być drużbą na ich ślubie. Na pytanie, czemu sam się nie ożeni, pociągnął
w zakłopotaniu kilka łyków ze szklaneczki, zanim odrzekł, że całe jego
życie jest jednym wielkim nieporozumieniem. Zarabia piętnaście tysięcy
rocznie, ale wiecznie brak mu pieniędzy. Zna kilkanaście pięknych
kobiet, ale jak potrzebuje dziewczyny, nigdy jej nie ma. Mówiąc układał
równocześnie przez cały czas w myśli komunikat dla prasy o potrzebie
swobodnego leczenia się samemu. Nie mógł ani na chwilę zapomnieć
o tym cholernym kontrakcie Binghama.
Ściemniało się, kiedy wyszli z Sześćdziesiątki Trójki. Wsadziwszy
młodych do taksówki Dick poczuł ukłucie zazdrości. Był roztkliwiony
i podochocony, delektował się miłym ciepłem jedzenia i alkoholu
promieniującym z żołądka. Stał przez chwilę na rogu Madison Avenue
obserwując zaaferowany przedgwiazdkowy tłumek przewalający się
chodnikiem na jaskrawym tle wystaw. Różnorodne twarze przesuwają-
ce się w skośnym świetle latarni miały wreszcie zdrowy wygląd,
zaróżowione od ostrego wieczornego chłodu.
Złapał taksówkę i kazał się zawieźć na Dwunastą Ulicę. Otworzyła
mu czarna pokojówka w ładnym koronkowym fartuszku.
- Cześć, Cyntia.
- Dobry wieczór panu.
Spacerując długo po nierównym starym parkiecie salonu Dick czuł
niecierpliwe pulsowanie w skroniach. Ewelina wynurzyła się uśmiech-
nięta z pokoju w głębi. W pośpiechu nałożyła na twarz za dużo pudru,
który podkreślał bruzdy biegnące od jej nozdrzy do ust i tworzył na
nosie mączystą skorupę. Jej głos zachował swoją melodyjność.
Myślałam, że o mnie zapomniałeś, Dick.
- Haruję jak wół. Mózg mi już odmawia posłuszeństwa. Spotkanie
z tobą dobrze mi zrobi.
Ewelina podała mu chińskie porcelanowe pudełko z papierosami.
Usiedli obok siebie na rachitycznej staroświeckiej kanapce z włosia
końskiego.
- Jak tam Jeremy? -- spytał wesoło Dick.
Głos Eweliny stracił swoją dźwięczność.
- Paul zabrał go na Zachód na Boże Narodzenie.
- Musi ci go brakować. Lubię szkraba. Żałuję, że go nie ma.
- Zdecydowaliśmy się z Paulem ostatecznie na rozwód. Oczywiście
na przyjacielskiej stopie.
- Przykro mi, Ewelino.
- Czemu?
-- Bo ja wiem. To jakoś głupio. Zawsze lubiłem Paula.
- Sytuacja zrobiła się już niemożliwa. Tak będzie dla niego le-
piej.
Dick czuł w niej jakąś chłodną gorycz, gdy tak koło niego siedziała
w nieco zbyt strojnej sukience popołudniowej. Miał wrażenie, że ją widzi
po raz pierwszy. Ujął jej długą niebieskożyłkowaną dłoń, położył na
małym stoliczku przed kanapką i pogłaskał.
- Ja w każdym razie.. będę cię lubił jeszcze bardziej. -Zabrzmiało
mu to fałszywie jak frazes przeznaczony dla klienta. Zerwał się na no-
gi. - Słuchaj, Ewelino, co byś powiedziała, gdybym zadzwonił do
Settignana i kazał mu przysłać ginu? Muszę się napić. Nie mogę oderwać
myśli od spraw biurowych.
- Jeśli się przespacerujesz do lodówki, znajdziesz zupełnie przy-
zwoity cocktail. Przed chwilą własnoręcznie go przyrządziłam. Ma
później wpaść parę osób.
- Później to znaczy kiedy?
- Koło siódmej. Czemu?
Odprowadziła go drwiącym spojrzeniem do szklanych drzwi. W po-
koju kredensowym czarna pokojówka wkładała kapelusz.
- Cyntio, pani Johnson utrzymuje, że gdzieś tu jest cocktail.
- I owszem, proszę pana. Zaraz podam szklaneczki.
- Masz dzisiaj wychodne?
- Tak, proszę pana. Idę do kościoła.
- W sobotę po południu?
- Tak, w naszym kościele zawsze jest msza w sobotę po południu.
Mnóstwo ludzi nie ma teraz wolnego w niedzielę.
- Ja już nie mam żadnego wolnego dnia.
- To bardzo niedobrze, proszę pana.
Dick wrócił chwiejnie do salonu balansując mikserem. Szklaneczki
podzwaniały na tacy.
- Dick, będę cię musiała wziąć pod kuratelę
|
WÄ
tki
|