ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Ci bez hełmów mieli
rozpuszczone włosy, pływające jak wodorosty w lekkim
podmuchu pod sklepieniem. Rincewind dostrzegł też kilka
kobiet. Odwrotna pozycja wywierała niezwykły wpływ na ich
anatomię. Rincewind wytrzeszczył oczy.
- Poddaj się - powtórzył K!sdra.
Rincewind otworzył usta, by to właśnie uczynić, ale Kring
zabrzęczał ostrzegawczo i mag poczuł w ramieniu falę
straszliwego bólu.
- Nigdy - wystękał.
Ból ustał.
- Oczywiście, że się nie podda! - zagrzmiał nagle z
tyłu potężny głos. - Jest przecież bohaterem.
Rincewind obejrzał się i spojrzał wprost w parę owłosionych
nozdrzy. Należały do potężnie zbudowanego młodego człowieka,
nonszalancko zwisającego ze sklepienia.
- Zdradź nam swe imię, bohaterze - powiedział mężczyzna.
- Abyśmy wiedzieli, kim byłeś.
Ból sparaliżował Rincewindowi ramię.
- Jestem... Jestem Rincewind z Ankh - wykrztusił.
- A ja jestem Lio!rt, Mistrz Smoków - odparł wiszący
głową w dół człowiek. Wymawiał to imię z głośnym cmoknięciem
z głębi krtani, będącym chyba rodzajem wewnętrznej
interpunkcji. - Przybyłeś, by wyzwać mnie do walki na
śmierć i życie.
- No nie, właściwie...
- Mylisz się. K!sdro, pomóż naszemu bohaterowi włożyć
buty. Jestem pewien, że nie może doczekać się pojedynku.
- Nie. Przybyłem tu, żeby odszukać moich przyjaciół.
Nie ma potrzeby... - zaczął Rincewind, gdy smoczy jeździec
stanowczymi ruchami sprowadził go na platformę, usadził
na stołku i zaczął sznurować buty na nogach.
- Spiesz się, K!sdro. Nie możemy stawać na drodze
przeznaczenia bohatera - przerwał Lio!rt.
- Przypuszczam, że moi przyjaciele są zadowoleni z pobytu
tutaj, więc gdybyś tylko, no wiesz, podwiózł mnie gdzieś
na dół...
- Swoich przyjaciół spotkasz już wkrótce - odparł
beztrosko mistrz smoków. - To znaczy, jeśli jesteś
człowiekiem religijnym. Z tych, którzy przybywają do
Zmokbergu, nikt nie powraca. Chyba że w sensie
metaforycznym. Pokaż mu, K!sdro, jak sięgnąć pierścieni.
- Popatrz tylko, w co mnie wpakowałeś - syknął Rincewind.
Kring zawibrował mu w dłoni.
- Pamiętaj, że jestem mieczem magicznym - zadźwięczał.
- Jak mógłbym zapomnieć?
- Wejdź na drabinkę i chwyć pierścień - podpowiedział
smoczy jeździec. - Potem zadzieraj nogi, aż złapią haki.
Pomógł mu wejść i, mimo oporu, już po chwili mag wisiał
głową w dół, z togą wciśniętą za pasek i dyndającym w dłoni
Kringiem. Z tego punktu widzenia smoczy lud wyglądał
możliwie, ale same smoki wiszące na swych grzędach
przypominały ogromne maszkarony. Oczy błyszczały im
ciekawością.
- Proszę o uwagę - zawołał Lio!rt. Odebrał od któregoś
z jeźdźców coś długiego i owiniętego czerwonym jedwabiem.
- Walczymy do ostatniej krwi - dodał. - Twojej.
- I pewnie będę wolny, jeśli zwyciężę? - upewnił się
Rincewind, choć bez wielkich nadziei.
Lio!rt skinieniem głowy wskazał stojących dookoła jeźdźców.
- Nie bądź naiwny - mruknął.
Rincewind nabrał tchu.
- Powinienem cię chyba uprzedzić - oświadczył. Głos
nie drżał mu prawie wcale. - To jest magiczny miecz.
Lio!rt odrzucił jedwabną materię, która odpłynęła w
mrok, i odsłonił lśniącą czarną klingę. Na jej powierzchni
płonęły runy.
- Cóż za zbieg okoliczności - powiedział i zaatakował.
Rincewind zesztywniał z trwogi, ale prawe ramię samo
wyciągnęło się w przód, gdy Kring skoczył do walki. Miecze
zetknęły się w eksplozji oktarynowych iskier.
Lio!rt odchylił się, mrużąc oczy. Kring minął jego gardę
i choć miecz mistrza smoków podskoczył i sparował cięcie,
rezultatem była cienka czerwona linia na torsie jego pana.
Ten warknął gniewnie i ruszył na maga. Buty brzęczały
głośno, gdy przechodził z pierścienia na pierścień. Miecze
zderzyły się znowu, gwałtownie trysnęła magia, a
równocześnie Lio!rt wolną ręką sięgnął głowy Rincewinda i
uderzył tak mocno, że noga maga zeskoczyła z pierścienia i
zawisła bezradnie.
*
.T:kolor.08
Rincewind wiedział, że prawie na pewno jest najgorszym
magiem w świecie dysku, ponieważ znał tylko jedno zaklęcie
|
WÄ
tki
|