ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Ten chłopiec pali się do roboty. Docent chce tego stażystę zatrzymać, wyspecjalizować w chirurgii urazowej.
A ty, Robercie? zapytała Monika.
Ja też mu pomogę. Toż to mój rodak.
Skąd pochodzi?
__ Z Mątwicy pod Nowogrodem.
Dużo masz rodaków w szpitalu?
Cały mój zespół.
Nie może być!
Tak, tak, Moniko. Cały mój zespół pochodzi z Kurpiowszczyzny. Docent Karasik pozwolił dobrać sobie ludzi, więc rozejrzałem się po warszaw-
190
; kich szpitalach, powyciągałem rodaków z okolic Łomży i Ostrołęki. Chodźmy do gabinetu. Napijemy się kawy.
Poszliśmy do gabinetu. Przez otwarte okno powiało lekkim chłodkiern. Niebo zaczęły zasłaniać ciężki?, ciemne chmury. Zanosiło się na burzę. Nim zdążyliśmy usiąść w fotelikach, sekretarka docenta zapukała i otworzyła drzwi.
Dzwonią do pani z Wiednia zwróciła się do Moniki. Nie mogę pani połączyć, ze względu na częste awarie. Gabinet profesora jest wolny.
Monika pobiegła z sekretarką. Usiadłem w foku i zapaliłem papierosa. I nagle przypomniała . się Irena. Przypomniałem sobie ostatni z nią spacer przed wyjazdem do Szwecji, pożegnanie na lotnisku, jej pierwszy, list z Upsali. Zacząłem rozmyślać o niej i aktualnej sytuacji. Cholerna sytuacja! Siostra Stenia już nlnie prze-egała... Od dwóch miesięcy nic nie pisze. Przez j miesiące nie przysyła listu. I ja nie odpisuję, napiszę już do niej. Steni powiem kiedyś przy izji prawdę: Zrywam z Ireną!" Albo nic nie mówił. Jeszcze się nie oświadczyłem. Mam >chę czasu. Tak jest. Poczekam. Do Wiednia też wyjadę. Zwariowałbym z tęsknoty za Łomżą, szawą, Zakopanem.
Wtem do gabinetu weszła Monika. Była blada 'eserwowana.
Co się stało? zapytałem.
- Nic, nic takiego... odrzekła. Zostaję.
zcze zabawię w Polsce kilka dni... Muszę na-
Błówić ojca. Przyjedziemy tu samochodem, Zabie-
iny cię na wycieczkę. Chyba mi nie odmówisz,
i Robercie?
191
*'
Pojadę z przyjemnością.
Wyciągnęła z torby brulion, rzuciła okiem na szkic. Później spojrzała na mnie badawczo.
. Czy mogłabym cię jeszcze o coś prosić? zapytała nie spuszczając ze mnie oka.
Proszę odrzekłem. Proszę cię bardzo.
Czy moglibyśmy jechać jutro nad jeziora? Na wielkie jeziora do Giżycka?
Oczywiście. Już dzwonię do profesora, odwołuję dyżury w pogotowiu, szpitalu i poradni. Wyjedziemy jutro o świcie.
Tymczasem nad szpital nadciągała burza, Ciemne chmury zasłoniły niebo. W gabinecie zapanował półmrok. Podszedłem do kontaktu i włączyłem światło.
Nad Warszawą rozszalała się potężna burza. Niebo było ciemne. Chmury płynęły coraz niżej i park szpitalny utonął w mroku. Pioruny raz za razem przerywały ciemności.
Stojąc przy oknie patrzyłem na ulicę, gdzie zapalono latarnie. Tramwaje i autobusy jechały bardzo wolno.
Wreszcie sypnął grad i zamknąłem okno. Lodowate kuleczki zaczęły bić po dachu szpitala niczym serie pocisków broni maszynowej. Biły w szyby okien i blaszane parapety. Co chwila odzywał się grzmot. Wydawało się, że ciężka artyleria prowadzi skomasowany ogień. Ciężkie działa strzelają salwami jak kompanie honorowe z karabinów. Wybuch pocisków tworzy jeden potężny huk, który nawet zagłusza spadające raz za razem pioruny.
Po pewnym czasie lunął deszcz. Wyjrzeliśmy
192
J
z Moniką przez okno. Ulicę, trawniki i park szpitalny pokrywało białe prześcieradło drobnych i większych kuleczek, które zaczęły się rozpuszczać w strugach ulewnego deszczu. Grzmot i błyskawice, oddalały się wolno od szpitala. Była to zapowiedź słonecznej pogody.
18
i znów weekend! Podobnie jak na Kurpiowszczyz-nQ> wyjechaliśmy przed świtem. Trasa wiodła przez Przasnysz, Szczytno, Mrągowo i Ryn. Monika mimo porannego chłodu otwierała okno. Podziwiała piękno mazurskiej ziemi. Spoglądała na mapę 1 odczytywała nazwy miejscowości i jezior. Od czasu do czasu mówiła z zachwytem: O, jakże tu pięknie!" Około dziesiątej dojechaliśmy do Giżycka. W kwadrans później przy hotelu Wodnik zatrzymałem wóz. Po krótkiej rozmowie w recepcji, zarezerwowałem pokój na drugim piętrze.
Byłem trochę zmęczony. Ale po godzinnym odpoczynku w hotelu, poczułem się jakbym spał dwanaście godzin. Monika zadbała o to, żeby zmęczenie minęło szybko. Filiżanka mocnej kawy. natychmiast postawiła mnie na nogi. Wypiłem kawę, ubrałem się i wyruszyliśmy do portu. Na lirzegu jeziora znajduje się plaża. Od betonowego falochronu aż po kanał była oblepiona ludźmi. Wczasowicze prażyli się w promieniach słońca.
W kasie kupiłem bilety i poszliśmy na molo, gdzie Śtał statek Wojciech Kętrzyński". Nadchodziła pora obiadowa
|
WÄ
tki
|