ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Czy jest coś jeszcze, o czym moglibyście mi powiedzieć, chłopcy?
Trzej Detektywi rzucili sobie nawzajem spojrzenie i wszyscy zwrócili wzrok na Toma.
- Nie, proszę pana - powiedział Tom.
- Więc możecie odejść - zakomenderował Reynolds dość sucho.
- Słusznie - zgodził się Bob. - Muszę jeszcze wrócić do domu i przebrać się przed pójściem do biblioteki.
Jupiter skierował się w stronę swego roweru.
- Ciocia Matylda będzie się już niepokoić.
Wszyscy trzej wsiedli na rowery, pomachali Tomowi na pożegnanie i odjechali.
Przed zakrętem na swoją ulicę Jupe zjechał na pobocze szosy i zatrzymał się. Bob i Pete przyłączyli się do niego.
- Zastanawiam się, czy w tę sprawę jest wmieszany ten dziarski rybak - powiedział.
- To tylko głupi nudziarz - wyraził swoją opinię Pete.
- Możliwe - przytaknął Jupiter. - Tak się jednak składa, że zawsze jest w pobliżu, kiedy coś się zdarza. Zaraz przedtem albo zaraz potem. Kiedy przeszukiwano biuro garncarza i ktoś na mnie napadł, jego samochód stał przy szosie. Zeszłego wieczoru usiłował odwiedzić panią Dobson krótko przed pojawieniem się nowych płonących śladów. On mógł też strzelać do nas na wzgórzu. Z pewnością nie byli to dwaj mężczyźni z Domu na Wzgórzu.
- Ale dlaczego miałby do nas strzelać? - zapytał Bob.
- Kto wie? Może jest wspólnikiem tamtych dwóch. Wiele byśmy wiedzieli, gdyby udało się odkryć tajemnicę garncarza. - Jupe sięgnął do kieszeni i wyjął dokument znaleziony w fałszywym kominku. Podał go Bobowi. - Weź to. Czy sądzisz, że uda ci się sprawdzić, co to za język, i ewentualnie przetłumaczyć dokument?
- Mogę się założyć, że jest napisany po lapatyjsku. Zrobię, co będę mógł.
- Dobrze. I jeszcze byłoby dobrze dowiedzieć się czegoś więcej o Azimowach. Nazwisko Kerenow na tym dokumencie daje dużo do myślenia.
- Tak, to twórca korony. Dobra, będę się starał - Bob schował kopertę do kieszeni i pojechał do domu.
- Która godzina? - zapytał Pete nerwowo. - Mama będzie wściekła.
- Jest dopiero dziewiąta. Myślałem, że pojedziesz jeszcze ze mną odwiedzić pannę Hopper.
- Właścicielkę gospody Morska Bryza? Co ona ma z tym wszystkim wspólnego?
- Absolutnie nic. Tyle że mieszka u niej dziarski rybak, a ona bardzo lubi wiedzieć wszystko o swych gościach.
- Okay. Jedźmy się z nią zobaczyć. Tylko niech to nie zajmie całego dnia. Chcę dotrzeć do domu, nim mama zacznie wydzwaniać do twojej cioci.
- I bardzo słusznie - przytaknął Jupiter.
Pani Hopper rozmawiała właśnie z pokojówką Marie w holu gospody.
- Nic na to nie poradzę - powiedziała w końcu. - Musisz ominąć teraz sto trzynaście i posprzątać następny pokój.
- Najbardziej by mu odpowiadało, gdybym pominęła sto trzynaście w ogóle - gderała Marie i popychając przed sobą wózek z przyborami do sprzątania, opuściła hol.
- Ma pani jakieś kłopoty? - zapytał Jupiter.
- Och, Jupiter. I Pete. Dzień dobry. Nic ważnego, doprawdy. Tyle tylko, że pan Farrier umieścił na swoich drzwiach wywieszkę nie przeszkadzać i Marie nie może posprzątać jego pokoju. Zawsze ją złości, kiedy nie może się trzymać swego rutynowego rozkładu zajęć.
Panna Hopper zawahała się i dodała z przebiegłym uśmieszkiem:
- Słyszałam, jak pan Farrier wracał w nocy, a właściwie rano. Była już trzecia.
- To interesujące - powiedział Jupiter. - Większość rybaków kładzie się wcześnie i wstaje z samego rana.
- Zawsze tak myślałam - przyznała panna Hopper. - Pan Farrier bardzo się zalecał wczoraj do pani Dobson, więc może pomagał jej się ulokować w domu garncarza.
- Do trzeciej rano? - zdziwił się Pete.
- Nie, panno Hopper - powiedział Jupiter. - Właśnie wracamy od Porterów, pan Farrier nie spędził wieczoru z panią Dobson.
- No to jak myślisz, gdzie się podziewał do tej godziny? Ach, zresztą to jego sprawa. Jak się miewa pani Dobson, nasze drogie biedactwo? Widziałam, jak przejeżdżała dziś rano samochodem.
- Miewa się dobrze, zważywszy okoliczności. Pojechała na policję złożyć oficjalny raport o zaginięciu ojca. Chce, by go odszukano - Jupiter bez wahania podał pannie Hopper te informacje. Zawsze i tak znajdowała sposób, żeby się wszystkiego dowiedzieć.
- Bardzo słusznie zrobiła - przyznała panna Hopper. - Jak ten garncarz mógł się w ten sposób zachować? Pójść sobie gdzieś, nie mówiąc nikomu słowa. Ale to był zawsze dziwny człowiek.
- O, pewnie - zgodził się Pete.
- No, musimy uciekać, panno Hopper - powiedział Jupiter. - Wpadliśmy tylko, żeby dać pani znać, że pani Dobson i Tom urządzili się w domu pana Pottera. Pani zawsze się tak troszczy o swoich gości.
- Jak miło z waszej strony, Jupiterze.
- Mam nadzieję, że pan Farrier obudzi się niedługo.
- Marie byłaby szczęśliwa. Biedny człowiek, nie trzeba być dla niego zbyt surowym. Ma tak okropnego pecha!
- Doprawdy? - zapytał szybko Jupiter.
- Tak. Jest tu od czterech dni i nie udało mu się złowić ani jednej ryby.
- To okropnie deprymujące - przyznał Jupiter i pożegnali się z panną Hopper.
- Gdzie można przebywać w Rocky Beach o trzeciej rano? - zapytał Pete, gdy wyszli z gospody.
- Kilka możliwości przychodzi mi do głowy. Można oczywiście łowić ryby przy świetle księżyca, można też czekać z pistoletem na zboczu wzgórza albo zabawiać się straszeniem ludzi przy pomocy płonących śladów stóp.
- Ja bym stawiał na to ostatnie, gdyby było możliwe, żeby się dostał do domu
|
WÄ
tki
|