ďťż

Molina zmagał się z wydobyciem ze swojego pasa ze sprzętem mikrochipu wielkości paznokcia, aż w końcu wcisnął go do panelu sterowania traktora...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Na ekranie pojawiła się mapa geodezyjna terenu z zaznaczonym czerwoną linią szlakiem. Alexios przyjrzał się przez moment mapie, po czym postukał w nią odzianym w rękawicę palcem. – To bardzo stromy żleb. Nie powinniśmy się tam pakować. Po głosie w słuchawkach poznał, że Molina jest rozdrażniony. – Najprawdopodobniej to właśnie jest miejsce, którego szukam. Zewnętrzna klapa stanęła otworem. Jałowy krajobraz wyglądał na ciemny i złowieszczy, horyzont przerażająco nisko, tysiące gwiazd połyskujących nieruchomo nad nim. Alexios dostrzegł lśniące pasmo Mlecznej Drogi rozciągające się po niebie. Wrzucił bieg i zlustrował stan instalacji elektrycznych na ekranie panelu sterowania. Ogniwa paliwowe naładowane, zapasowe akumulatory też. Kiedy wzejdzie Słońce, zasilanie przełączy się na baterie słoneczne. Przejechali przez próg klapy i potoczyli się po nierównej kamienistej powierzchni. – Obawiam się, że traktor nie wjedzie do tego wąwozu – oznajmił Alexios. Molina milczał przez chwilę, choć Alexios słyszał jego oddech w słuchawkach hełmu, po czym rzekł: – Dobrze. Proszę podjechać jak najbliżej, pójdę pieszo. Brwi Alexiosa powędrowały w górę. Victor ma jaja, powiedział sobie w duchu. Albo, co bardziej prawdopodobne, nęka go jakiś demon. Alexios wiedział, jak to jest być nękanym przez demony. WYPRAWA NA POWIERZCHNIĘ Molina siedział w milczeniu w ciężkim skafandrze pod ciśnieniem, podskakując lekko, gdy traktor toczył się obraną trasą. Przejechali przez płytki krater, w którym znaleziono poprzednie próbki. W światłach traktora wyglądał szaro i martwo. Poczuł, jak ogarnia go niepohamowany gniew w miejsce niepokoju, który odczuwał z powodu przebywania na powierzchni tak nieprzyjaznej planety, gdzie można zginąć z powodu najmniejszego błędu. Odkąd pozwolił McFergusenowi i jego dyletantom zbadać próbki, nie mogą się od nich oderwać. Jeszcze jeden test. Och, przyszedł nam do głowy jeszcze jeden sposób pobierania próbek. Nie ma pan nic przeciwko, jeśli potrzymamy je jeszcze przez dzień albo dwa? Molina wiedział, że wyniki są identyczne z tymi, które sam uzyskał. A przynajmniej w granicach marginesu błędu. Po co więc nadal piłują moje kamienie? Co takiego chcą znaleźć, czego ja jeszcze nie znalazłem? Nie mogą mi odebrać zasług. Więc po co to robią, u licha? Pomyślał, że chyba wie, o co chodzi. Próbują udowodnić, że się myliłem. Próbują mnie zdyskredytować. Szperają, grzebią, węszą i badają, dopóki nie znajdą jakiegoś błędu w analizie, jakiejś pomyłki. Nigdy, powiedział sobie w duchu. Nie ma pomyłki. Nie ma błędu. Bioznaczniki tam są i bez względu na to, co robią, nie pozbędą się ich stamtąd. Ale ciągle próbują, usiłują udowodnić, że się mylę. Molina sapnął z wściekłością, ledwo zdołał się opanować. Próbował sobie przypomnieć stare porzekadło: „Niezwykłe twierdzenia wymagają niezwykłych dowodów”. Kto to powiedział? Fermi? Sagan? A co za pieprzona różnica, zżymał się w duchu. Dowody już są. Są prawdziwe, do licha. Nie sprawią, żeby znikły. Ale nie będą usatysfakcjonowani, dopóki nie znajdzie się więcej próbek z bioznacznikami. Dobrze. Nie znajdą ich siedząc na orbicie i gmerając w tyłkach swoimi palcami VR. Więc ja je tu znajdę. Przywiozę więcej próbek i cisnę im je w twarz, aż będą musieli przyznać mi rację. – Zbliżamy się do tego wąwozu – zaskoczył go głos Alexiosa w słuchawkach, przywracając go do rzeczywistości. Odsuwając na bok swoje pełne złości rozmyślania, Molina dostrzegł z prawej strony długi, raczej prosty wąwóz, równoległy do ich trasy, rozpadlinę w skalistej powierzchni. Na mapie geodezyjnej nie wyglądał na głęboki, ale oglądany przez szkłostalową kopułę robił wrażenie Wielkiego Kanionu. To tylko złudzenie, powiedział sobie. Nie ma światła, jeśli nie liczyć gwiazd, wszystko wygląda na ciemne, głębokie i przerażające. – Gdzie mam się zatrzymać? – spytał Alexios. Dziwne, jak ten głos w słuchawkach wydaje się znajomy, pomyślał Molina. A przecież nie mogłem go słyszeć, poznałem go parę tygodni temu. A mimo to... – Gdzie stanąć? – powtórzył Alexios. – Proszę podjechać jak najbliżej brzegu – poprosił Molina, czując, jak prawie skręca go z niecierpliwości i strachu. Alexios podjechał do wąwozu tak blisko, że Molina na sekundę wystraszył się, że tam wpadną. Traktor zatrzymał się, a Molina zajrzał w cieniste głębiny. – Lepiej poczekać, aż wyjdzie Słońce – doradził Alexios. Molina pokiwał głową w hełmie i zaczął wstawać z fotela. – Wyciągnę sprzęt z tyłu. Alexios wystukał na klawiaturze panelu sterowania sekwencję otwierającą klapę w kopule po stronie Moliny. – Pomogę panu. Pracowali przy świetle gwiazd, przenosząc skrzynie ze sprzętem z bagażnika traktora. Jedna z metalowych skrzyń nie dała się ruszyć z podłogi. – Przymarzła – mruknął Alexios. – Musiała mieć trochę wilgoci od spodu, kiedy pan ją wkładał. Molina uświadomił sobie, że w ciemnościach nocy jest ponad sto stopni poniżej zera. – Odmarznie szybko, kiedy wzejdzie Słońce – rzekł Alexios. Molina niecierpliwił się jednak; przeszedł na tył traktora i otworzył tam skrzynię. Zaczął przenosić sprzęt, który w niej był: manipulatory do pobierania próbek, wysięgniki, ręczne mierniki promieniowania. Podawał je Alexiosowi, jeden po drugim, a ten układał je starannie na ziemi. Alexios uniósł lewe ramię, by spojrzeć na miniaturowy wyświetlacz na nadgarstku. – Do wschodu jeszcze pół godziny. Molina już montował wyciągarkę i fulerenową linę. Alexios dostrzegł wśród leżącego na ziemi sprzętu świder elektryczny i pomógł astrobiologowi ustawić pewnie stalową konstrukcję, przyczepili do niej wyciągarkę, a potem podłączyli kabel zasilania do gniazdka elektrycznego traktora. Nie odzywając się ani słowem opuścili sprzęt Moliny na dno wąwozu. Był to niezły test wytrzymałości wyciągarki, choć żaden z tych gadżetów nie ważył tyle, co Molina i jego skafander. Choć noc była chłodna, Alexios pocił się z wysiłku. Dobrze, pomyślał. Skafander jest dobrze izolowany. Wyprostował się i zobaczył perłowe lśnienie na horyzoncie. – Proszę spojrzeć – rzekł do Moliny i wyciągnął rękę. Przez moment Molina czuł się zdezorientowany. Merkury nie ma atmosfery. Nie może być stopniowego świtu, jak na Ziemi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.