ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nie potrzebuję przyzwoitki na każdym kroku. - Winienem wdzięczność dzisiejszej nocy. Oddaliła się pani jednak od krewnych i przyjaciół na dłuższy czas. Poczuła złość, bo znowu ktoś traktował ją jak dziecko, w do datku ktoś zupełnie obcy. Trwało to jednak tylko chwilę. Miejsce gniewu szybko zajęła szczera wdzięczność. Nie, on nie uważał jej za dziecko, lecz za damę. Choć sypał pochlebstwami i flirto wał z nią, nie chciał jej psuć opinii. Gdyby rzeczywiście był łow cą posagów, bez skrupułów skorzystałby z okazji. Coraz bardziej go lubiła. A pół godziny, na które z niecierpli wością czekała, odkąd tylko zarezerwował je sobie podczas dru giego tańca, okazało się o wiele wspanialsze, niż sądziła. Nie był to również kres znajomości. Zamierzał przecież zostać do jutra. Z pewnością przyjechał, aby ją zobaczyć, a nie dlatego że było mu po drodze. Może go przekonać, żeby został na parę dni? Czemużby nie? Stryj Cyrus i Robin nie wyjadą przed końcem tygodnia, ciotka Altea też nie. A ciotka Beatrycze była stałą rezydentką. To nic nagannego mieć jeszcze jednego gościa, zwłasz cza przyjaciela papy. Byłoby miło nawiązać bliższą znajomość z kimś tak przyjaciel skim, interesującym i... nie umiała dokładnie określić, o co cho dziło... atrakcyjnym? Owszem, był bardzo atrakcyjny. Czemu nie miała sobie pozwolić na mały flirt, a może nawet przelotny 47
romansik? Bawiłaby się świetnie, bez ryzyka, jakie niosło prze stawanie z sąsiadami, których rosnących nadziei nie zamierzała spełnić. Wicehrabia wkrótce wróci do Londynu. Z pewnością. A tymczasem... Tymczasem muzyka umilkła, oni zaś wstępowali na najwyż szy stopień schodków wiodących ku oświetlonemu latarniami tarasowi. - Bal był wspaniały - rzekł wicehrabia, prowadząc ją w stro nę francuskich okien. - Niech mi pani jednak wybaczy pewne wyznanie: najpiękniejszymi jego chwilami okazało się pół go dziny, które spędziłem nie na parkiecie. Jakże mogła przyznać, że czuje to samo, skoro chodziło o jej własny bal? Rzekła więc tylko: - Czyż panu nie wstyd? - Bynajmniej - odparł, zatrzymując się na moment, by złożyć krótki, elegancki ukłon. Ta odpowiedź sprawiła jej ogromną radość. Altea Havelock ocierała oczy obrębioną koronkami chustecz ką, a lady Matylda Gibbons klepała ją po ramieniu. Robin stał przed nimi nachmurzony. Lady Beatrycze patrzyła na brata, ten zaś miał minę o wiele groźniejszą niż jego pasierb. - Nie uważam tego za zniewagę, matko - mruknął Robin. Wręcz przeciwnie. Jestem dla Kasandry kimś bardzo bliskim, nie mal bratem. Nie widzi jednak we mnie przyszłego męża. - Masz rację, siostrzeńcze - odezwała się lady Beatrycze. Kasandrze trzeba dać trochę czasu. Nasz pomysł ją zaskoczył. Wkrótce, dzięki naszemu życzliwemu wsparciu, zrozumie, że to rzecz rozsądna, a nawet pożądana. - Czasu?! - krzyknął Havelock. Rozejrzał się wokoło, chcąc się upewnić, że żaden gość nie zajrzał nieoczekiwanie do jadal ni. Nie dojrzał jednak nikogo, prócz kilkorga służących. - Uwa żasz, że jej trzeba czasu, Beatrycze? Dziewczyna ma dwadzie ścia jeden lat! Na co jej ten czas? Co z nim zrobi? Co już zrobiła po oświadczynach Robina? - Drogi synu, to jednak zniewaga. - Pani Havelock znów otarła łzy. - No proszę, nie jesteś dość dobry dla bratanicy twego ojczy ma! Gdyby Cyrus urodził się o te pół godziny wcześniej... - Uspokój się, Alteo - próbowała ją pocieszać lady Matylda. - Uważam, mamo - rzekł Robin - że powinienem był pomó wić z nią kiedy indziej. Szkoda, że nie poczekałem do jutra, kie dy całe to zamieszanie z balem przeminie. 48
- Porozmawiam z nią, siostrzeńcze - powiedziała lady Beatry cze. - Kasandra jest rozumną dziewczyną i nikogo nie fawory zuje. Nie ośmielała żadnego z domniemanych konkurentów. - Właśnie że ośmielała, i to tego fircyka! - Havelock podniósł głos niemal do krzyku. - Zrobiła to, czego się najbardziej lękali śmy. Jeśli pozwolimy jej działać samej, narobi więcej głupstw. Kasandra trzeba pokierować! Zatańczyła z Wroxleyem dwa razy, kiedy przynajmniej tuzin innych dżentelmenów chętnie prosiło by ją o rękę. I wyszła razem z nim! - Poszli aż na sam kraniec ogrodu - dodał Robin - i stali tam, patrząc na siebie. O mało go nie wyzwałem na pojedynek. Bied na Kasandra nie ma pojęcia, jak się zachować wobec wytraw nych uwodzicieli. Powiedziała mi, że chce pogawędzić z nim ju tro. Żeby naplótł jej bajeczek o przyjaźni z wujem, a jakże! - Spytam go o zamiary, nim zaczną tę pogawędkę - zapewnił pan Havelock. - Zażądam, żeby wyraźnie się zdeklarował, do licha! A wszystko przez to, że Worthing nie dopełnił ojcowskie go obowiązku wobec dziewczyny! Beatrycze, powinnaś jej prze mówić do rozumu, a potem niech Robin jeszcze raz z nią poga da. Otrzyj oczy, Alteo. Kasandra wyjdzie za Robina. Musi tylko wszystko należycie przemyśleć i wysłuchać rozumnych rad. W końcu jesteśmy jej rodziną. Zrobi, co uważamy dla niej za naj lepsze. - Musimy jednak pamiętać - rzekł Robin - że nikt nie może jej zmusić
|
WÄ
tki
|