ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- OK - uśmiechnęła się, potem zaczęła mówić powoli: - W listopadzie upłynie dwadzieścia lat mojej pracy w tej bibliotece, a Stefan - pan Antonescu - był już tutaj, gdy zaczynałam. Nieszkodliwy, pracował sumiennie, naprawdę lubił swoją pracę - a przynajmniej uwielbiał przebywać w bibliotece. Nigdy nie widziałam go w czasie przerwy w zajęciach bez książki lub czasopisma w ręce.
- Zanikający gatunek - wtrąciłem. - Większość ludzi odwiedzających obecnie biblioteki robi to przez internet.
- Nie Stefan - rzekła Delany. - Był absolutnym molem książkowym. Twierdził, że lubi dotyk papieru. Ja sama chyba czasami czuję to samo.
- Chyba wszystkim to się zdarza - potwierdziłem. - Czy pan Antonescu coś studiował - wie pani, pracując i jednocześnie co semestr biorąc jakiś kurs?
Dla starszego człowieka studiującego w niepełnym wymiarze godzin kilkanaście lat wystarczyłoby do uzyskania dyplomu. Z drugiej strony już mogłem powiedzieć, że w tej sprawie wszelkie ramy czasowe będą dziwaczne - choć z trzeciej strony, nie było nawet jeszcze sprawy, tylko jednoczesne pojawienie się nieboszczyka i zniknięcie podobnego faceta, obu o cechach neandertalskich, w dodatku ciało liczyło sobie trzydzieści tysięcy lat. Wszystko to wyglądało na głupi żart albo coś cholernie dziwacznego, nawet jeśli nie była to sprawa kryminalna. Zatarłem ręce. Więcej niż dwie strony i dziwaczne zbiegi okoliczności to najwyraźniej moja specjalność...
- Cóż, Stefan właściwie nie był studentem - powiedziała Delany. - Może kiedyś chodził na któryś z kursów, ale jego prawdziwą pasją była biblioteka. Sądzę, że uważał ją za swój dom. Przychodził tu czytać nawet w wolne dni.
- Naprawdę... Czy to często się zdarza?
- Zdziwiłby się pan - rzekła Delany. - Na tym świecie jest mnóstwo samotnych ludzi, doktorze. Jeśli niektórzy z nich znajdują pociechę w budowaniu swojego życia na naszych książkach i czasopismach, cóż - wzruszyła ramionami - nam to nie przeszkadza. Myślę, że w każdej bibliotece są tacy ludzie. Czasami należą do personelu, czasem po prostu często przychodzą.
- Czy są tu jacyś sprzątacze tacy jak Antonescu? - zapytałem.
- Nie. Stefan jest jedynym pracownikiem tak kochającym czytanie. Wszyscy są zawsze w pierwszej chwili zszokowani, dowiadując się o tym jego nałogu. Wie pan, chyba chodzi o jego rysy twarzy - są takie ciężkie. Ludzie zawsze zakładają, że ktoś z takim wyglądem jest, no wie pan...
- Głupi?
- Cóż... tak - potwierdziła Delany. - To takie niesprawiedliwe, oceniać inteligencję ludzi po ich wyglądzie.
- Tak - zgodziłem się. - Zwłaszcza ludzi wyglądających jak neandertalczycy. Znałem kogoś takiego na studiach - wszyscy sądzili, że jest w drużynie zapaśniczej, tymczasem on kochał liczby. Był prawdziwym geniuszem matematycznym. Prawda jest taka, że nie mamy pojęcia, jak inteligentni byli neandertalczycy. Może nawet bardziej niż nasi przodkowie, w końcu mieli większą pojemność czaszki.
- Stefan był istotą ludzką - podkreśliła Delany - tak samo jak pan, czy ja. A poza tym sądziłam, że neandertalczycy byli naszymi przodkami.
- To nie takie proste. Ale wracając do Stefana - czy było coś, o czym szczególnie lubił czytać?
Skinęła głową.
- Jedwab. To interesowało go najbardziej.
- Doprawdy? Jako - co? Satynowe prześcieradła, drogie krawaty, chusteczki...
- Jako wszystko - odparła. - Po prostu wyszukiwał wszystkie informacje o jedwabiu. W zeszłym miesiącu zauważyłam, jak czytał tom z antropologii traktujący o pozycji jedwabiu w kulturze prehistorycznych Chin. Szczerze powiem, że to temat daleki od moich zainteresowań.
- Nie wie pani, o jak dawnych czasach była ta książka? - zapytałem, bo z jakiegoś powodu przyszła mi do głowy liczba 30000.
Delany zastanowiła się chwilę.
- Nie, aż tak dokładnie się nie przyjrzałam, a książka pochodziła z ogólnodostępnych półek na górze, więc nie mam nigdzie zapisane, co to za pozycja.
Potrząsnęła głową, skrzywiła się.
- Jesteście pewni, że to on, że to ciało Stefana? Był tak miłym człowiekiem, takim... łagodnym.
- Nie mamy żadnych medycznych zapisków na temat pana Antonescu, więc nie możemy być pewni na sto procent. Ale nieoficjalnie, tak, jest to jedna z możliwości.
Tak naprawdę to o Stefanie Antonescu nie mieliśmy kompletnie nic - a zapiski kadr uniwersytetu też niewiele pomogły. Ten człowiek najwyraźniej istniał - to był fakt. Lecz oprócz wzrostu, wagi, koloru włosów i oczu - zawartości identyfikatora z fotografią, który kadry trzymały w kartotece - w teczce nie było o nim nic więcej. Zadziwiające, jak często podobnie wyglądają informacje związane z zatrudnieniem.
Oczywiście Delany nie miała pojęcia o datowaniu zwłok węglem radioaktywnym - gdybym powiedział jej, że liczą sobie tysiące lat i choćby tylko teoretycznie rozważam możliwość, iż mógłby to być Antonescu, wyprowadziłaby mnie delikatnie z biura i wezwała łapiduchów z wariatkowa Bellevue. Nieboszczyka znalazł w kącie męskiej toalety pracujący dorywczo Hassan Saleen, który znał tylko kilka angielskich słów, ale wiedział dość, żeby wybrać numer 911. Nasi ludzie zabrali ciało z biblioteki, zanim zobaczył je ktokolwiek więcej. A Hassanowi, jakkolwiek był zszokowany znalezieniem trupa jaskiniowca w kącie, po prostu brakowało możliwości językowych, żeby o tym rozpowiadać.
- Jeszcze jedno - pokazałem jej zdjęcie niebieskiej chusteczki. - Czy to wygląda znajomo?
- Tak - oczy się jej rozszerzyły. - Stefan zawsze nosił taką w kieszeni. Zazwyczaj sobie z niego żartowałam: Jesteś sprzątaczem, ale chusteczki masz lepsze niż większość profesorów. A on uśmiechał się i odpowiadał: Dzisiejszy sprzątacz to jutrzejszy archeolog - oba zawody zarabiają na śmieciach.
Uśmiechnąłem się.
- Miał głowę na karku. Czy może mi pani coś jeszcze o nim powiedzieć? Nazwiska profesorów czy studentów, którzy mogliby go znać?
Podała mi kawałek papieru.
- Myślałam, że będzie pan się domagał czegoś takiego, więc przygotowałam listę
|
WÄ
tki
|