ďťż

Gdy Cairhien opanowali Aielowie, mniej więcej wtedy, gdy ty się urodziłeś, wieże stanęły w ogniu, popękały i rozpadły się...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie widzę żadnych ogirów wśród mularzy. Żadnemu ogirowi praca w takim miejscu nie mogłaby przypaść do gustu, mieszkańcy Cairhien chcą mieć wszystko zgodnie ze swymi życzeniami, bez upiększeń, niemniej, gdy byłem tu poprzednio, widziałem ogirów. Z budynku wyłonił się z powrotem Tavolin, w ślad za nim szedł jeszcze jeden oficer i dwóch urzędników, jeden niósł wielką, oprawną w drewno księgę, drugi tacę z przyborami do pisania. Oficer miał czoło wysoko wygolone, podobnie jak Tavolin, jakkolwiek to raczej postępująca łysina ujęła mu włosów niźli brzytwa. Obydwaj oficerowie powiedli wzrokiem od Randa do szkatuły ukrytej pod prążkowanym kocem Loiala, po czym ponownie spojrzeli na niego. Żaden nie zapytał, co jest pod kocem. Tavolin nierzadko spoglądał w tę stronę w drodze z Tremonsien, ale też nigdy nie zadał pytania. Łysiejący mężczyzna popatrzył również na miecz Randa i przez chwilę wydymał wargi. Tavolin podał, że oficer nazywa się Asan Sandair, po czym głośno obwieścił: - Lord Rand z domu al’Thor, z Andoru i jego człowiek, zwany Hurmem, oraz Loial, ogir ze Stedding Shangtai. Urzędnik z księgą rozłożył ją sobie na wyciągniętych ramionach i Sandair wpisał tam wymienione imiona rondowym pismem. - Jutro, o tej samej porze, będziecie musieli powrócić do wartowni, mój panie - oświadczył Sandair, pozostawiając zadanie osuszenia liter piaskiem drugiemu urzędnikowi - i podać nazwę karczmy, w której się zatrzymacie. Rand popatrzył na stateczne ulice Cairhien, a potem obejrzał się w stronę ożywienia panującego na podgrodziu. - Czy możecie mi podać nazwę jakiejś dobrej gospody, którą tam znajdę? - Skinieniem głowy wskazał podgrodzie. Hurin wydał z siebie dramatyczne "psst" i nachylił się w jego stronę. - Nie uchodzi, lordzie Rand - wyszeptał. - Jeśli zatrzymasz się na podgrodziu, mimo że jesteś lordem, oni nabiorą przekonania, że coś knujesz. Rand widział, że węszyciel ma rację. W odpowiedzi na to pytanie Sandair rozdziawił szeroko usta, a Tavolin uniósł brwi; obydwaj wciąż przyglądali mu się natarczywie. Miał ochotę oświadczyć, że nie bierze udziału w ich Wielkiej Grze, lecz zamiast tego powiedział: - Wynajmiemy pokoje w mieście. Czy możemy już ruszać? - Rzecz jasna, lordzie Rand. - Sandair wykonał ukłon. - Ale co z... karczmą? - Powiadomię was, gdy już jakąś sobie znajdziemy. - Rand zawrócił Rudego, po czym zatrzymał się. W kieszeni zaszeleścił mu list od Selene. - Muszę odnaleźć pewną młodą kobietę z Cairhien. Lady Selene. W moim wieku, bardzo piękna. Nazwy rodu nie znam. Sandair i Tavolin wymienili spojrzenia, po chwili Sandair powiedział: - Zasięgnę informacji, mój panie. Być może będę w stanie coś ci powiedzieć, gdy stawisz się tutaj jutro. Rand przytaknął i powiódł Loiala oraz Hurina ku centrum miasta. Nie przyciągali większej uwagi, mimo iż dookoła niewielu było konnych. Nawet Loial nie przykuwał niemalże niczyich spojrzeń. Ludzie wydawali się wręcz ostentacyjnie zajmować wyłącznie własnymi sprawami. - Czy oni mogą niewłaściwie przyjąć - spytał Rand Hurma - moje wypytywanie o Selene? - Kto zrozumie Cairhienina, lordzie Rand? Oni najwyraźniej myślą, że wszystko ma związek z Daes Dae’mar. Rand wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że ludzie patrzą się na niego. Nie mógł się doczekać, kiedy znowu przywdzieje mocny, zwyczajny kaftan i przestanie wreszcie udawać kogoś, kim nie jest. Hurin znał kilka karczm w mieście, jakkolwiek poprzedni pobyt w Cairhien spędził głównie w podgrodziu. Węszyciel zawiódł ich do karczmy zwanej "Obrońca Muru Smoka", jej godło przedstawiało ukoronowanego mężczyznę, który trzymał nogę na piersi i miecz przy gardle drugiego człowieka. Leżący miał rude włosy. Pojawił się stajenny, by zabrać ich konie i kiedy zdawało mu się, że nikt go nie obserwuje, ciskał szybkie spojrzenia w stronę Randa i Loiala. Rand stwierdził, że musi wyzbyć się urojeń, nie wszyscy w tym mieście musieli się bawić w tę ich grę. A jeśli nawet tak było, to on przecież nie brał w niej udziału. Wnętrze głównej izby było schludne, stoły uszeregowano tak równo jak całe miasto, siedziało przy nich zaledwie kilku gości. Podnieśli wzrok na widok nowo przybyłych i natychmiast wbili go z powrotem w swoje wino, Rand jednak miał uczucie, że nadal ich obserwują i podsłuchują. W palenisku ogromnego kominka płonął skąpy ogień, mimo że dzień był ciepły. Karczmarz był przysadzistym, tłustym mężczyzną, ubranym w ciemnoszary kaftan z biegnącym przezeń pojedynczym paskiem zieleni. Z początku przestraszył się na ich widok, czym Rand wcale nie był zdziwiony. Loial, z owiniętą w pasiasty koc szkatułą w ramionach, musiał pochylić głowę, by przejść przez drzwi. Hurin uginał się pod ciężarem sakiew i tobołów, a jego czerwony kaftan mocno się wyróżniał na tle ponurych barw, które nosili ludzie siedzący przy stołach. Karczmarz odebrał od Randa kaftan i miecz, na jego twarz powrócił oleisty uśmiech. Ukłonił się, zacierając gładkie dłonie. - Wybacz mi, mój panie. To dlatego, że przez chwilę wziąłem cię za... Wybacz mi. Mój mózg nie pracuje już tak jak dawniej. Chcecie wynająć pokoje, mój panie? - Dodał jeszcze jeden, nie tak głęboki ukłon w stronę Loiala. Zwą mnie Cuale, mój panie. "Jemu się wydawało, że jestem Aielem" - pomyślał z goryczą Rand. Miał wielką ochotę wyjechać już z Cairhien. Ale to było jedyne miejsce, w którym mógł ich odszukać Ingtar. Ponadto Selene obiecała, że będzie na niego czekała w Cairhien. Przygotowanie pokoi zabrało trochę czasu, Cuale wyjaśnił, nieco zbyt skwapliwie okraszając wypowiedź uśmiechami i ukłonami, że trzeba przenieść łóżko dla Loiala
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.