ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Bardzo niewiele. To był zapewne drewniany gród, bo nie ocalały nawet szczątki.
Poza
może jednym... Tage-vem zastanowił się chwilę.
Pod ścianą pałacu namiestnika, u stóp skały, jest mały placyk, wybrukowany
płaskimi
kamieniami. Przylegają doń trzy wielkie kamienne kręgi, jakby pnie skamieniałych
drzew, które
złamała wichura. Znajdziesz je łatwo, wszystkie ulice prowadzą do pałacu.
Wiem Rahe-das skinął głową. Dziękuję za informację i pomoc. Dokąd się
teraz udacie?
Mamy tu odbiorcę naszych towarów, pójdziemy najpierw do niego. Potem wracamy
do
kraju.
Zegnajcie więc, nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy Zabójca ukłonił się
kupcom
z szacunkiem. Jeśli wolno mi udzielić rady, powoli ograniczaj, Tage-vem,
kontakty z valami.
Nie chciałbym, abyś wkładał majątek w niepewny interes.
Kupiec spojrzał na niego z niepokojem.
Co masz na myśli?
Rahe-das nie odpowiedział. Obaj Zabójcy jeszcze raz skłonili się na pożegnanie i
ruszyli
ulicą przed siebie, zostawiwszy nowych znajomych w niepewności i lęku.
Wszystko było tak, jak mówił handlarz. W kącie placu, przed wielkim gmachem,
gdzie
rezydował zarządca prowincji, między boczną, ślepą ścianą a podstawą góry, z
której szczytu
patrzyli poprzedniego dnia na miasto, znajdowało się miejsce wybite płytami z
jasnego kamienia.
Obok znaleźli trzy wielkie, koliste głazy o poszarpanych wierzchołkach, które
sprawiały
wrażenie, jakby odłamano ich górne części. Przyjrzeli się temu z daleka. Nie
chcieli zwracać na
siebie uwagi strzegących pałacu gwardzistów.
Co ci to przypomina? spytał Cerana Rahe-das.
To samo, co tobie szepnął Ziz-tta.
Nie mogliśmy lepiej trafić. Jakie szczęście, że ocalało właśnie to.
Tak, mieli szczęście. Nie ulegało wątpliwości: ów placyk rozpoznałby każdy
Zabójca. Skalne
pnie były pozostałością Threkhte n-Uoso.
Teren wokół placu począł się zaludniać. Nadciągały wyładowane towarami wozy,
stragany
otwierały podwoje. Plac wypełnił się gwarem setek głosów, targowisko ożyło.
Eneikowie
wmieszali się w tłum kupujących. Chodzili od kramu do kramu, oglądali, targowali
się czasem.
Spoglądano na nich bez ciekawości, niekiedy lekceważąco i z drwiną, czasami
pobłażliwie, nie
prezentowali się bowiem imponująco. Po wyczerpującej wędrówce przypominali
raczej
wynędzniałych włóczęgów niż statecznych kupców, do jakich valowie przywykli. To
nikłe
zainteresowanie także wkrótce wygasło i nikt już nie zwracał na nich uwagi.
Obszedłszy plac dookoła, eneikowie niepostrzeżenie dotarli do celu. Niby to dla
odpoczynku
przysiedli na kamiennych kręgach. Ziz-tta otworzył sakwę.
Zaczynamy? zapytał, wyjmując zwój.
Tak, już nikogo nie obchodzą dwaj znużeni eneikowie uśmiechnął się Irga.
Mam nadzieję, że nie potrwa to długo. Nie możemy siedzieć tu cały dzień.
Wzbudzimy
podejrzenia. Pismo mówi, że na czas trwania czaru zasypiają zmysły. Gwałtowne
przebudzenie
to obłęd, a nawet śmierć.
Nie wiadomo, jak długo trwa czar? Nie.
Wobec tego nie wolno nam obu poddać się zaklęciu rzekł Rahe-das. Będziesz
mnie
strzegł, Ziz-tta. Sam wiesz, że to konieczne dodał, widząc zawód na twarzy
starego mnicha.
Będzie, jak sobie życzysz, Diie Ceran odwinął rulon i podał go towarzyszowi.
Jest tutaj
wskazał palcem rządek hieratycznych znaków. Odejdę teraz. Kiedy oddalę się
na dziesięć
kroków, obudź Etauora wstał i ruszył w stronę środka placu.
Rahe-das sięgnął do torby. Z biciem serca wydobył skórzane zawiniątko. Czuł się
jak
w gorączce: po plecach przebiegały dreszcze, policzki paliły ogniem. Spojrzał za
oddalającym się
Ceranem. Odległość wydała się wystarczająca. Pociągnął rzemień. Rogi węzełka
rozchyliły się
i w promieniach Rotha błysnął czarny, niepokaźny, opalizujący kryształ. Eneika
ujął go w palce.
Kamień był jeszcze chłodny, lecz rozgrzewał się szybko, jakby czerpał ciepło z
zaciśniętej na
nim dłoni. Rahe-das zajrzał do zwoju. Litery były niewyraźne, zatarte przez
czas. Musiał składać
je kreska po kresce, chwilami domyślał się ich sensu. W końcu znalazł. Wolno
przesylabizował
magiczne słowo i w napięciu czekał na efekt.
Nic się nie stało. Dalej siedział na ułomku iglicy, widział przepływające
gromady valów
i stojącego nie opodal Ziz-tta, słyszał zgiełk rozmów. Poczuł lęk. Czyżby źle
odczytał zaklęcie?
Zerknął w zapis. Nie, chyba się nie pomylił, kreski składały się w taki właśnie
wyraz. Zaraz...
a ten następny? No tak, popełnił błąd, to nie było wszystko! Z uczuciem
odprężenia wyciągnął
dłoń przed siebie i lekko, radośnie wykrzyknął owo krótkie zdanie w tajemniczym
języku magii,
zdanie, które miało otworzyć przed nim przeszłość.
Pociemniało. Świat zatrzymał się nagle w pół gestu
|
WÄ
tki
|