– Pójdę jako¶ – wymamrotała Dorota...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Potrzebowałem minuty leżenia z twarz± w trawie, by pokusić się o odpowiedĽ. – Daj... spokój. Leżeli¶my cał± trójk± może z kwadrans, nim odzyskali¶my zdolno¶ć mówienia i my¶lenia. – Wszystko wam spaprałam. – Ze zdziwieniem doszukałem się bladego u¶miechu na ustach dziennikarki. – Tak mi głupio... – Nie twoja wina – pocieszyłem j±. – Zgadza się – wsparła mnie nieoczekiwanie Jovanka. – Moja. Narobiłam huku t± min±. I jego – zerknęła w moj± stronę. – Nie gap się, dobrze słyszysz. Gdyby¶ wcze¶niej pokazał ten rewolwer... No tak, rewolwer. Sto razy my¶lałem o jego wpływie na nasze dalsze losy, ale to akurat nie przyszło mi do głowy – że narazi mnie na gniew Jovanki. – Jako¶... wyleciało mi z głowy. – To od Nedicia? – Nie odpowiedziałem. – Zaraz nas dogoni± i zabij± – powiedziała spokojnie. – Mógłby¶ zdobyć się na odrobinę szczero¶ci. Czego jeszcze nam nie powiedziałe¶? O czym rozmawiali¶cie? – O tobie. – Uniosła brwi ku zlepionej potem grzywce. – Bał się, że co¶ mi zrobisz, więc dał spluwę. – Słucham?! – Nie patrz tak. To on mówił, nie ja. A spluwa przydaje się w takich miejscach, więc wzi±łem. Nie z my¶l± o tobie, bez obaw. – Dał ci rewolwer, żeby¶... – Nie zdołała dokończyć. – Jezu... Zostawiłem j± z chaosem my¶li i zaintrygowanym spojrzeniem Doroty, a sam podniosłem lornetkę i dłuższy czas lustrowałem okolicę. Z miejsca, do którego dotarli¶my, dało się obejrzeć pocz±tek szlaku na szczyt Pecinaca. Rosło tam dużo drzew, ale w ostatniej chwili udało mi się spostrzec co¶ nieoczekiwanego. Małe, przypominaj±ce zabawkę pudełko na kółkach, znikaj±ce za czuprynami jodeł. Albo może fatamorganę. Bo mimo wszystko nie chciało mi się wierzyć, że to prawdziwy, zespawany z pancernych blach beerdeem, z ułańsk± fantazj± wdzieraj±cy się na zaminowan± górsk± drogę. – Jedno jest dobre – powiedziałem, wycofuj±c się na czworakach znad skraju przepa¶ci. – Min tu na pewno nie założyli. – Po cholerę? – zgodziła się gorzko Jovanka. – Wystarczy grawitacja. Usiadłem i przetarłem pot z twarzy. Szli¶my cały czas wyraĽnie w dół, a las był gęsty, cienisty i tym samym przyjemnie chłodny. Ale też w zasadzie sam dĽwigałem na barana pojękuj±c± z bólu Dorotę. Jovanka, potykaj±ca się o własne nogi, została wyznaczona do roli zwiadowcy sapera, wyposażona w wykrywacz metalu i posłana przodem. Nim dotarli¶my nad urwisko, wykryła trzy ukryte w ziemi miny i wypatrzyła dwa dobrze zamaskowane odci±gi. Chyba ocaliła mi skórę, je¶li nie życie. Byłem tak otumaniony wysiłkiem, że omal nie przemaszerowałem nad krawędzi± przepa¶ci. ¦ciana miała z sze¶ć pięter i przynajmniej na połowie tego dystansu mocno zbliżała się do pionu. Miała też jednak wyczesany przez erozję przedziałek, półotwarty komin o odpowiednich parametrach. – Tam, przy trawie – wskazałem Jovance. – I trzy metry niżej. Dwa dobre przystanki. Można odpoczywać ile dusza... – Nie dam rady – przerwała. – Nie z Dorot±. – W pierwszej chwili nie zrozumiałem. – Sam j±... – Nie zejdę tędy. Ani z ni±, ani sama. Mam... za słabe palce. A to podstawa w alpinizmie: mocne, pewne palce. Naprawdę nie potrafię. Wspinaczka to moja słaba strona. – Pomogę ci. Zniosę Dorotę, a potem wrócę i... – teraz ja się zawahałem – ...pomogę ci. Posłała mi smętny, ale ciepły u¶miech. – W tym sęk – powiedziała odważnie. – Ważę dwa razy tyle co ta chudzina. Nie utrzymałby¶ mnie. A sama... sama nie dam rady. Koniec dyskusji – machnęła mi dłoni± przed ustami. – Pójdę dookoła i was dogonię. Tylko musimy się umówić, którędy... Nakryłem palcami jej nogę w miejscu, gdzie podrapana łydka spotykała się z cholewk±. Może próbowałem udawać, że celowałem w but. – Wszyscy pójdziemy dookoła. Nie zapłaciła¶ mi jeszcze – zdobyłem się na u¶miech. – Nie my¶l, że dam się porzucić w lesie, cwaniaro. Słońce znów zanurkowało za chmury, a kompasu nie mieli¶my, lecz to nie usprawiedliwiało faktu, że aż tak się pogubiłem. – Droga – powiedziała Dorota znękanym głosem. Pięć minut wcze¶niej omal nie złamała sobie karku, wal±c się bezwładnie w tył. Morfina z wojskowego pakietu medycznego sprawiała, że nie jęczała z bólu, ale zacz±łem się zastanawiać, czy słusznie j± zastosowałem. Chwilami Dorota zupełnie odpływała. – Kawałek rozminowali¶my – wydyszałem, wychwytuj±c wzrok Jovanki. – Sam± drogę. – Byłe¶ tu? – Zsunęła słuchawki z uszu. Robiła to co jaki¶ czas, nasłuchuj±c odgłosów lasu, a ponieważ włosy jej w tym przeszkadzały, zebrała je z tyłu głowy i spięła czym¶ zielonym. – Nie wiem. – Za bardzo osłabłem, by zgrywać nieomylnego. – Pamiętam, że leżało tu sporo min. Je¶li jakie¶ znajdziemy, to znaczy, że nie doszli¶my wtedy tak wysoko. – Szkoda, że was odwołali. – Oceniła mój stan i usiadła
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.