ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Tadeusz znów się uśmiechnął, Wiktor skinął głową jak gdyby przytakująco. Wiedział, że tamte słowa stanowiły dopiero wstęp. Tadeusz wyraźnie zmierzał ku czemuś, co go nurtuje i boli, ale trudno mu to powiedzieć po prostu. Przełamał się jednak, wyznał prosto, uczciwie:
- Paweł wzywał mnie do siebie na krótko przed śmiercią. Nie pojechałem. Nie byłem także na jego pogrzebie. Powiedz mi, jak się to odbyło... Bo widzisz, są pewne sprawy...
- Jak było? Bardzo zwyczajnie. Wszystkie pogrzeby są do siebie podobne. Pogrzeb Pawła był - skromny, bardzo skromny, przez ostatnie lata choroby gospodarstwo jego zbiedniało, ostatni grosz wydusił z niego jakiś szantażysta z prezydium, a potem podatki. Niewiele kwiatów, maleńki kondukt najbliższych, paru gapiów i babek żałobnych. Może zresztą ta skromność pasowała właśnie do Pawła do jego całego życia, więcej dawał z siebie, niżeli żądał od innych... Dzień był pogodny, ale chłodny. Pochowano go obok maleńkiej Kaśki. Znowu mogli być razem ze sobą... Losia była blada, nie płakała, aż się baby przypatrywały jej ze zgorszeniem. Nie było dla niej niespodzianką to, co się stało, oczekiwała tej godziny, przeżywała ją wiele razy. Teraz następowało tylko ostateczne stwierdzenie faktu. Musiała myśleć, że trzeba żyć nadal, pamiętać o dziecku. Tadziuś płakał cichutko. Chłopak miał wtedy dziewięć skończonych lat, w tym wieku pojmuje się - bardzo wiele.
Wiktor mówił, przywołując przed pamięć tamten listopadowy obraz. Mówił zgodnie z prawdą, czemu zatem zdawało mu się, że było jakoś inaczej, że przez cały czas smutnej ceremonii i zwłaszcza potem istniał jeszcze swoisty klimat, nadający zupełnie inne znamiona i śmierci Pawłowej, i oddawanej mu ostatniej posłudze? Tadeusz słuchał, źrenice przysłonięte miał powiekami, skupiony, jakby nie chciał niczego uronić, ale i w nim narastało oczekiwanie, jakby chciał usłyszeć coś jeszcze. O to mu wszakże chodziło, gdy stawiał Wiktorowi to pytanie: jak było?
Bo przecież naprawdę wyczuwało się przez cały czas pogrzebu szczególne napięcie, właśnie w Losi, w jej postawie, w jej wyprostowanej sylwetce, W wyrazie goryczy na mocno ściągniętych wargach. Jakby dopiero wtedy uświadomiła sobie nagle wielką samotność Pawiową. Bo mówić zaczęła o niej dopiero potem... To nie była stypa: zwykły poczęstunek panu najbliższych. Sąsiedzi, Zenek przybyły z wojska, Władek, Banasiak, stary Ukrainiec, jeszcze ze dwóch. Mało wspomnień o Pawle, wszystko poważnie, ale bez westchnień, raczej proste stwierdzenie tego, co zaszło, co jest nieodzownym końcem każdego. Wcześnie się rozeszli. Zostali tylko Wiktor i Zenek. Chłopak miał za sobą nie spaną noc, tłukł się od wieczora po świt pociągiem, położył się teraz. Tylko Wiktor pozostał z Losia za stołem; w przyległym pokoju wiercił się Tadziuś, popłakiwał po swojemu cichutko, najgłębiej może przeżywał odejście ojca. Wtedy Losia zaczęła mówić o samotności Pawła. Ciągle do kogoś czy do czegoś się garnął, za ciasny był mu dom, własne podwórko, chciał działać, tęsknił do ludzi, rwał się do szerszych spraw. I zawsze bez powodzenia, odchodzili go z wolna i ci, na których najwięcej liczył. Od długich tygodni, gdy jaz pewien był śmierci, marzył o przyjeździe Tadeusza. Był mu potrzebny, może jako potwierdzenie prawdy, że nie wszystko zostało zmarnowane w jego życiu, że zaczynając je ciągle od początku, coś w nim jednak osiągnął, że olbrzymie zaufanie do Tadeusza nie było wyłącznie jednostronne. Pisał do niego, czekał. Nie doczekał się nawet w dzień pogrzebu. Owszem, długa, serdeczna depesza. To wszystko w odpłacie za przyjaźń, największe chyba uczucie w Pawiowym życiu, za ciągłą tęsknotę, za imię Tadeusza nadane własnemu synowi...
Wiktor nie zwracał uwagi na to, w jakich słowach formułuje wspomnienia owego wieczoru. Nie dobierał określeń, nie zastanawiał się nad ich bezpośrednią wymową. Proszono go o relację, odtworzył swój stan w dzień Pawiowego pogrzebu. Urwał nagle na gwałtowne szarpnięcie się Tadeusza. Patrzyły na niego roz - warte teraz, pełne protestu oczy:
- Nie, nie tak było. Ja naprawdę nie mogłem przyjechać. Straciłbym wtedy wiele z tego, czego się dopracowywałem przez lata. Te dni były dla mnie rozstrzygające... Losia fałszywie mnie osądziła i wtedy, i potem, w parę miesięcy później...
Wiktorowi stało się obojętne, jak reaguje Tadeusz. W słowach towarzysza nocnej gawędy w obskurnej klitce prowizorycznego baraku nie szukał usprawiedliwień, ale też nie przyjmował ich do wiadomości. Tadeusz nie mógł mieć wtedy, właśnie wtedy, żadnych ważniejszych spraw, właśnie on nie mógł, nie miał po temu prawa. Za zaufanie, za przyjaźń, za miłość, jakimi obdarzał go Paweł niezmiennie przez lata.. Powiedział to prosto, bez żadnych osłonek.
Tadeusz przyjrzał mu się badawczo. Nie odpowiedział nic, uciekając zaraz potem spojrzeniem ku flaszce
|
WÄ
tki
|