ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nie, Lachlanie, kradzież złota nie rozwiązuje naszych kłopotów!
Czy więc istnieje jakiś sposób na magiczną zamianę złota w mosiądz lub coś podobnego? - zwrócił się Lachlan do Jima. - Puści Ludzie nie będą zachwyceni, gdy MacDougall będzie starał się ich oszukać, wciskając bezwartościowe monety.
- Nie wiem - odparł Smoczy Rycerz. A w jego umyśle rodził się diabelski pomysł. - Ale jeśli chcesz, mogę się tego dowiedzieć.
Lekko odkręcił głowę w prawo i rzucił w pustkę:
Wydział Kontroli? Macie mój stan konta w swoich danych. Czy mogę przemienić złoto w mosiądz?
Nie! - odparł basowy głos dobiegający z wysokości około trzech stóp ponad miejscem, na które spoglądał Jim. - Nawet mag klasy AAA+ musi mieć szczególne powody do dokonania takiej zamiany. Równowaga metali szlachetnych w świecie nie może być zakłócona, nawet przez działanie na tak małych ilościach.
Jeszcze przez chwilę po przebrzmieniu tych słów, Lachlan i Herrac siedzieli nieporuszeni jak głazy. Już sam głos Wydziału Kontroli robił wrażenie. Rozległ się nagle i zdawał się dobiegać znikąd, a przecież udzielił odpowiedzi na pytanie Jima. Z całą pewnością było to zbyt szokujące dla czternastowiecznego człowieka. Tylko Dafydd, który już zetknął się już z tym zjawiskiem, nie okazał zdziwienia. Był on, szczerze mówiąc, nieco tym rozbawiony. Nie uśmiechnął się, ale jego oczy zajaśniały nagle. Pozostała dwójka została bowiem wprawiona w takie osłupienie, że Jim zaniepokoił się, czy wyjdzie im to na zdrowie.
- No cóż, wygląda, że przemienienie złota w mosiądz nie jest możliwe - rzekł, by przerwać panującą ciszę.
Herrac poruszył na to oczami, a Lachlan zamrugał powiekami, jakby nagle się obudził. Jego zaskoczenie momentalnie przerodziło się w irytację.
- Jeśli nie potrafisz zrobić ze złota mosiądzu, to co z ciebie za mag? Co więc potrafisz zrobić?
Właśnie na ten temat intensywnie myślę - zganił go Jim. - Pozwól mi jeszcze nad tym podumać.
No cóż - odezwał się ponownie Szkot, tym razem akcentując słowa tak, że trudno było je zrozumieć. - Możemy jeszcze poczekać. Przynajmniej przez jakiś czas.
Jim nie wiedział, czy reakcja MacGreggora wynikała z utraty wiary w szczególne jego zdolności, czy też zwątpienia w skuteczność poszukiwania zdającego się nie istnieć rozwiązania. Jim pociągnął nieco wina i zamyślił się głęboko. W duchu przyznawał rację Dafyddowi. Nie istniał problem, którego nie dałoby się jakoś rozwiązać. Jedyny kłopot w tym, że niektórych rozwiązań poszukiwano bez powodzenia przez tysiąc lat, a może i więcej. Właściwie nawet w czasach, z których pochodził, nie brakowało pytań bez odpowiedzi i nikt nie wiedział, kiedy uda się je wreszcie sformułować.
Niemniej...
Powiedz mi - zwrócił się do Lachlana - twierdziłeś, że znasz trasę podróży tego MacDougalla i wiesz, kiedy się tu zjawi. Czy wiesz więc także, ilu ludzi będzie towarzyszyć mu jako straż?
Owszem - odparł niezwłocznie Szkot. - Wyruszy z kilkoma tuzinami. Zapewne członkami własnego klanu lub ich sprzymierzeńcami. W pobliżu Wzgórz Cheviot zostawi większość z nich i dalej ruszy tylko z kilkoma.
Tych zaś pozostawi na kilka mil przed miejscem spotkania z przywódcami Pustych Ludzi.
I będzie miał wtedy złoto ze sobą? - zapytał Jim.
Oczywiście! Czy uważasz, że duchy uwierzyłyby mu, gdyby nie przywiózł złota? Sam rozumiesz, że weźmie tylko część zapłaty, ale sprawi, że będą chcieli dostać więcej. Zabierze więc tyle złota, by mógł sam poradzić sobie z jego przewozem na ostatnim etapie podróży.
Czy uważasz, że możliwe jest zastawienie na niego pułapki w miejscu, w którym będzie już sam? - zapytał Jim.
Nie widzę żadnego powodu, dla którego byłoby to niemożliwe - odparł MacGreggor i posłał spojrzenie Herracowi. - Mój stary przyjaciel i jego synowie w zupełności wystarczą. Właściwie, jeśli zaszłaby taka potrzeba, sam mógłbym go pojmać, choć cieszy się reputacją dobrego w posługiwaniu się angielskim mieczem i tarczą.
Czy obmyśliłeś już jakiś plan, panie? - zapytał Jima Dafydd.
- Nie, ale coś powoli zaczyna mi świtać w głowie.
Wszyscy popatrzyli na niego z nową nadzieją.
Rozdział 11
Nie siedź tak, człowieku! Mów! - Nie wytrzymał Lachlan. - Jaki masz plan?
- Obawiam się, że nie mogę go jeszcze zdradzić - oświadczył Jim, wstając od stołu. - Jak sugerowałeś wcześniej, wymaga on użycia magii, a mogę o tym rozmawiać dopiero, gdy dokładnie zbadam jej działanie. Idę więc na pewien czas na górę, do naszego pokoju... żeby zająć się czarami... - Urwał nagle. - Zapomniałem, że leży tam Brian. Będę potrzebować komnaty, nawet małej, do wyłącznego użytku.
Spojrzał na Herraca.
- Czy mogę liczyć na ciebie? - zapytał.
Zamiast odpowiedzi, gospodarz odwrócił głowę i krzyknął przez ramię:
- Hej!
Po chwili obok niego stanęło trzech służących.
- Idźcie i sprowadźcie Lady Liseth! - rzucił. - Chcę ją mieć tu natychmiast.
Pachołkowie zniknęli w drzwiach prowadzących na wieżę, a po niespełna minucie wyłoniła się z nich Liseth. Szła szybkim krokiem, wiedząc, że obowiązki pani zamku zmuszają ją do pośpiechu
|
WÄ
tki
|