ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Wtedy ta podeszła i zaczęła go wyzywać. A potem
spoliczkowała.
Caryn aż zatrzęsła się z oburzenia. Zamierzyła się na brunetkę, ale zupełnie
chybiła, a
wówczas osiłek chwycił ją w pół. Wyprowadzenie kopiącej i rozwrzeszczanej
damulki
spowodowało nie lada sensację.
- Dzięki - zwrócił się do brunetki Noah. Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie.
- Nie ma za co.
- Przyniosę ci świeże piwo. Usiądź i odpręż się - Mike troszczył się o niego jak
rodzona matka.
- Masz uroczego kolegę - dziewczyna podała Noahowi rękę.
- Jestem Dory.
- Noah.
- Wiem już od Mikea. Wpadła mu w oko moja koleżanka - machnęła ręką w kierunku
stolika, przy którym siedziała tamta blondynka. - A on jej. Może się do nas
przysiądziesz?
Miała jedwabisty głos i taką samą cerę, a w oczach błysk inteligencji i życzliwy
uśmiech. Ale on był zanadto zmęczony, żeby zaczynać teraz podboje.
- Dzięki, ale się zmywam. Jestem zobowiązany. Powiedz Mikeowi, że zgłoszę się
później.
Nerwy wiły się pod skórą Sama jak oszalałe węże. Aby nad nimi zapanować,
recytował poezję - Sandburga, Yeatsa, Frosta. Nauczył się tej sztuczki na
początku kariery
zawodowej, kiedy zżerała go straszliwa trema, a potem odnowił tę umiejętność w
wiezieniu,
gdzie większość czasu upływała mu na czekaniu, nerwach i rozpaczy.
Kiedy pierwszy raz starał się o przedterminowe zwolnienie, naprawdę wierzył, że
go
wypuszczą. Że system sprawiedliwości w osobach swoich przedstawicieli
natychmiast dojrzy
w nim człowieka, który zapłacił za wszystko najlepszymi latami swojego życia.
Wtedy też się
bał, ale pod strachem kryła się zwyczajna nadzieja.
Kiedy jednak zobaczył Jamie i Franka Bradyego, zrozumiał, że przyszli
dopilnować,
aby drzwi więzienia pozostały dla niego zamknięte.
Jamie mówiła o Julie, o jej urodzie i talencie, o poświęceniu rodzinie. O tym,
jak jeden
człowiek zniszczył to wszystko z zazdrości i zawiści. Jak przeraził rodzoną
córkę.
Zwracała się ze łzami do ławy przysięgłych, wspominał Sam. A potem głos zabrał
Frank - zapalony gliniarz oddany sprawiedliwości. Opisał scenerię zabójstwa,
ułożenie ciała
w beznamiętnym, formalnym żargonie policyjnym. Dopiero kiedy mówił o Olivii,
jakieś
uczucie zabrzmiało w jego głosie.
Pod brzemieniem wzroku Franka Sam wiedział, że nie zwolnią go przed upływem
terminu. Wiedział, że ta sama scena będzie się powtarzała rok w rok. W swoim
gniewie
uchwycił się więc niczym oręża cytatu z Roberta Frosta: Lecz ja obietnic mam
dotrzymać i
wiele mil przejść, zanim zasnę.
Już od pięciu lat formułował i odnawiał te obietnice. A teraz syn mężczyzny,
który
niegdyś zniszczył jego nadzieje, miał mu pomóc je dotrzymać. To się nazywa
sprawiedliwość.
Od pierwszej wizyty Noaha minął przeszło miesiąc. Sam zaczął się już martwić, że
więcej nie przyjdzie, że w gruzach legną obietnice, które trzymały go jeszcze
przy życiu i
zdrowych zmysłach. Ale wrócił, i właśnie teraz wprowadzano go do tej żałosnej
klitki.
Rozległ się trzask odsuwanych rygli. Wszedł Noah, zbliżył się do stołu. Wyjął z
teczki
magnetofon, notes i ołówek, a kiedy zamknęły się za nim drzwi, rzucił Samowi pod
nos
paczkę marlboro i zapałki. - Nie wiedziałem, jakie palisz.
Sam się uśmiechnął.
- Wszystkie są śmiertelną trucizną, ale nikt nie żyje wiecznie.
- Większość z nas nie wie, kiedy i jak skończy. Co czuje człowiek, który wie?
- Ta świadomość dodaje siły, a w każdym razie dodawałaby, gdybym był na
wolności.
- Żałujesz czegoś?
Sam otworzył paczkę z papierosami.
- Żałuję, że po upływie najbliższej godziny nie będę miał tej samej szansy, co
ty.
Żałuję, że nie mogę zjeść dzisiaj średnio wysmażonego befsztyka z kieliszkiem
dobrego wina,
a potem popić mocną czarną kawą. Piłeś kiedyś więzienną kawę?
- Aha. Gorsza niż na policji. Czego jeszcze żałujesz?
- Żałuję, że kiedy wreszcie będę mógł zamówić coś z karty, choćby ten befsztyk,
to
nie zostanie mi zbyt wiele czasu, żeby się nim podelektować - wysunął papierosa
z paczki,
otworzył kartonik zapałek, zapalił i zaciągnął się głęboko tytoniem z Wirginii.
- Potrzebne mi
są pieniądze. Po odsiedzeniu dwudziestu lat wychodzę. Mój adwokat już tego
dopilnował. Na
wolności pożyję może z pół roku, ale z tym, co mam, nie byłoby mnie stać nawet
na ten
befsztyk.
- Ile? - spytał Noah.
- Dwadzieścia tysięcy... po jednym za każdy spędzony tutaj rok. To nie było
zaskakujące żądanie, uznał Noah, ani zbyt wygórowana suma.
- Mój agent sporządził już umowę. Czy po wyjściu zamierzasz zostać w San
Francisco?
- Chyba już dość długo tkwię w tej okolicy
|
WÄ
tki
|