Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Doktor nigdy nie okre¶la z góry czasu przebywania na obserwacji, Na ogó³ to trwa do¶æ d³ugo. Trzeba przeprowadziæ wiele badañ, a to wymaga czasu... -- Mnie jednak nic nie jest! Jaki¶ g³upi przypadek. Przypuszczam -- dlatego, ¿e by³em ostatnio trochê przepracowany... Znowu rzuci³a na niego szybkie spojrzenie. -- Nie wiem, nie wiem, naprawdê nie wiem, proszê wielebnego ksiêdza. Niech mi ksi±dz wybaczy. Muszê ju¿ i¶æ pomóc siostrze Teresie. Odesz³a furkocz±c d³ug± do ziemi spódnic±. Herbert wyci±gn±³ siê na ³ó¿ku, przymkn±³ oczy. Po chwili przyszed³ na niego sen, ale niespokojny i mêcz±cy, pe³en majaków.
Bez
3 przerwy musia³ walczyæ ze sob±, by siê nie daæ opa-
nowaæ przygnêbieniu. Ten szpital by³ dla niego koszmarem. Po latach aktywnego, gor±czkowego nawet ¿ycia znalaz³ siê w pustce wolno przetaczaj±cych siê godzin. Le¿a³, niezdolny nawet do czytania, usi³uj±c naciskiem woli przy¶pieszyæ bieg leniwie ciekn±cego czasu. Od¿y³e wspomnienia prze¿yæ szpitalnych z okresu wojny wzmaga³y udrêkê. Po pobycie w szpi239
talu w Krasnymstawie, gdzie znalaz³ siê uciek³szy z niewoli, po pobycie w Kostrzyniu, gdzie przebywa³ zim± czterdziestego czwartego, szpital pozosta³ w jego pamiêci miejscem bolesnych rozpamiêtywañ i mêcz±cej beznadziejno¶ci. Czu³ siê tu jak w wiêzieniu. To by³o miejsce, z którego nie mo¿na by³o uciec. Gdy wch³onê³a go sala szpitalna -- podobnie jak wtedy, gdy zamknê³a siê za nim brama z drutów -- wszystko, co by³o szukaniem i odnajdywaniem, przemienianiem swego losu, walk± o co¶ -- skoñczy³o siê. Le¿a³ bezsilny, zale¿ny od drugich. Zabrano mu jego ubranie, nie móg³ odej¶æ. Karmiono go jakimi¶ pastylkami, robiono mu zastrzyki, pobierano krew... W pracy parafialnej zdarza³o mu siê nieraz odwiedzaæ miejscowy szpital. Lecz nawet przychodz±c tam w roli kapelana, doznawa³ wstrz±su. ,,Mo¿e ci ludzie -- my¶la³ potem -- nie reaguj± w taki w³a¶nie sposób na ¿ycie szpitalne?" Odwiedzani najczê¶ciej zdawali siê byæ zadowoleni z miejsca, w którym siê znale¼li. W szpitalu mogli odpocz±æ po swych ca³odziennych harówkach; dbano tu o nich, us³ugiwano im, zabiegano o ich zdrowie. Ludzie, którzy ca³e ¿ycie s³u¿yli drugim, a sami nigdy nie zaznali od innych ¿adnej troskliwo¶ci, w szpitalu odnajdywali jej namiastkê. U siebie byliby wobec choroby ca³kowicie bezsilni; czuliby gro¿±c± im ¶mieræ. W szpitalu wydawa³o siê im, ¿e s± ocaleni... On jednak nie podziela³ ich przekonañ. Szpital nie wydawa³ mu siê miejscem ratunku. Przeciwnie -- przygniata³a go atmosfera nasi±k³ych zapachami lekarstw korytarzy, sal, które natychmiast po wywietrzeniu nape³nia³y siê na nowo zaduchem potu, moczu i posi³ków; atmosfera odg³osów: stêkania, jêków, charczeñ, bulgotów i szpitalnych rozmów, bêd±cych drobiazgowym roztrz±saniem ka¿dej funkcji organizmu. Przemaga³ siê i siada³ przy ³ó¿kach chorych. Czasami spowiada³ ich, ale zawsze, po trochu, rozmawia³ z nimi. Opowiadali mu -- rzecz oczywista -- o swych chorobach, o leczeniu, o posi³kach szpitalnych. Mlaskali na wspomnienie innego, gdzie¶ dawniej spo¿ywanego jedzenia; to jedno nigdy nie mog³o ich w szpitalu zadowoliæ! Poza tym wydawali siê radzi, ¿e odbywaj± szpitaln± kuracjê. A on mia³ ochotê ¿yczyæ im jednego: by umierali w domu. Bodaj w opuszczeniu, ale na w³asnych ¶mieciach! Co parê godzin jedna z sióstr zabiera³a Herberta na jaki¶ zabieg. Prze¶wietlano go, robiono mu morfologiê, opad krwi, analizy. Wróciwszy z zabiegu k³ad³ siê z powrotem do ³ó¿ka 240
i le¿a³ udrêczony, co parê minut zbli¿aj±c do oczu zegarek. Po dwóch dniach wydawa³o mu siê, ¿e wszystko jest lepsze ni¿ dalsze le¿enie na tej sali. Gdy siostra Maria przysz³a do niego wieczorem z termometrem, powita³ j± wybuchem: -- Doprawdy, to nie ma sensu, abym tu d³u¿ej le¿a³! Ile jeszcze czasu bêd± siê ci±gnê³y te badania? Niech siostra mi powie... Sta³a przed nim z podniesionymi w górê rêkami, oszo³omiona gwa³towno¶ci± jego pytañ, -- Wielebny ksi±dz ma gor±czkê... -- Nie mam gor±czki! -- ofukn±³ j± z nieoczekiwan± dla samego siebie porywczo¶ci±. -- Czujê siê znakomicie. Nic mi nie jest! Dlaczego doktor mnie tutaj trzyma? -- Ksi±dz jest s³aby... -- próbowa³a go uspokoiæ. -- Ale¿ nie, proszê siostry, wcale nie jestem s³aby! Mogê chodziæ. Niech siostra zobaczy... Ubrany w szlafrok, spacerowa³ przed ni± gwa³townym krokiem. Mo¿e sprawi³o to podniecenie, ale czu³ siê w tej chwili zupe³nie dobrze. Chodzi³a za nim potrz±saj±c rêkami, jak kokosz trzepi±c skrzyd³ami nie opuszcza dziewczyny nios±cej ziarno. -- Wielebny ksi±dz zaszkodzi sobie -- perswadowa³a. -- Nie, nie... Nic mi nie jest! Proszê, niech siostra pójdzie zaraz do pana doktora i powie mu, ¿e nie chcê tu d³u¿ej pozostawaæ. Niech mnie zwolni. Bardzo proszê, nich siostra to zrobi... Kiwnê³a g³ow± na znak zgody i odesz³a bez s³owa. Herbert nie móg³ siê zmusiæ do powrotu do ³ó¿ka. Wyszed³ na korytarz. Ruch uspokaja³ go nieco, a mo¿e po prostu zwalnia³ od my¶lenia. Przyjecha³y wózki z obiadem. Ale zapach jedzenia wywo³ywa³ w Köstringu takie obrzydzenie, ¿e oddali³ siê w odleg³y zak±tek korytarza, gdzie nie by³o drzwi do ogólnych sal z chorymi, a jedynie separatki i sk³adziki podrêczne
|
WÄ…tki
|