ďťż

Romantyzm stworzył jedyną nam dziś dostępna alternatywę Kultury: Naturę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przynajmniej od czasów romantyzmu żyjemy w permanentnym kryzysie kultury i przynajmniej od czasów romantyzmu usiłujemy „z Kultury się wyzwolić”; dlatego wciąż z tej romantycznej 102 alternatywy musieliśmy korzystać. Jeśli nie chcieliśmy (bośmy nie mogli) żyć w Kulturze, uciekaliśmy w Naturę. Jeśli nie chcieliśmy (bo ciążyła nam, Forma) żyć we dworze, uciekaliśmy do Parobka, „bra... taliśmy się” z Walkiem. Większość perypetyj europejskiej myśli od czasów romantyzmu zamykała się w tym; i perypetie myśli współczesnej także jeszcze w tym zamykają się bez reszty (np. wtedy, kiedy idąc za przewodem Lévi–Straussa, w pieczonym i surowym odnajdujemy „ludzkie” i „naturalne”); i nasze marzenia dzisiejsze (kiedy np. myślimy o „ucieczce w przyrodę”, kiedy, wychodząc od słusznego postulatu ochrony środowiska, dochodzimy do ideału Natury Czystej, nieskażonej cywilizacją)... to marzenia te także jeszcze zamykają się w romantycznym przeciwieństwie Kultury i Natury. I kiedy wieszcze romantyczni mówili o Narodzie, i kiedy my o narodzie myślimy; i kiedy faszyzm dokonywał swych zbrodni; i kiedy myśliciele faszyzmowi najdalsi okazywali się faszyzmowi najbliżsi; i kiedy uciekamy od uniwersalistycznych systemów, od wielkiego myślenia, w którym siebie nie potrafimy odnaleźć, a znajdujemy swe drobne życie jako jedyną pewność – zawsze uciekaliśmy od Kultury w Naturę. Bo nie było, bo nie ma innej alternatywy. Nie ma innej alternatywy; a 1 e c z y j e j b y ć n i e m o ż e? Pytanie biorące się z takiego oto stanu ducha; przytaczam fragment Dziennika 1957–1961, w którym ten stan ducha został przypisany Lechoniowi: „...teraz musisz coś wydusić z siebie, skok, inspirację, ideę, coś niespodziewanego i niebywałego, żeby wytrącić Historii inicjatywę!”. Witold w Kosmosie, zrozumiawszy swą stwórczą „boskość” – zdawszy sobie sprawę, iż rozpad rzeczywistości, z którym tak beznadziejnie się zmaga, został zawiniony przez jego własną krańcową świadomość – postanawia dokonać jeszcze jednego aktu stwórczego: wiesza kota i potęgując serię „powieszeń”, aktem tym sprawia, że zawieszony wróbel staje się punktem odniesienia, organizuje świat. To akt nielojalny wobec rzeczywistości, nieprawdziwy, świadomie skłamany. „To akt nielojalny i perwersyjny, bo stanowi przeskok ze świata wewnętrznego w zewnętrzny, to jakby osaczanie siebie samego. Ale jest w tym jakaś głęboka konieczność duchowa” (w Rozmowach). Stwórca, niepewny swej „boskości”, dostrzegł konieczność zapośredniczenia jej w czymś zewnętrznym, w miejscu wyłączonym, do którego jego własna myśl, wszystko umiejąca podać w wątpliwość, nie miałaby przystępu. Zrozumiał potrzebę pośrednictwa między człowiekiem i ludźmi, między sobą i światem. Ale ta konieczność zapośredniczenia „boskości” ludzkiej poza ludźmi, w miejscu wyłączonym, które dzięki temu... albo i nawet nie dzięki temu, a jedynie poprzez swe własne – zewnętrzne – usytuowanie, staje się [...]; w miejscu transcendentalnym... transcendentnym, które się staje [...] „Nowoczesnym będąc człowiekiem”, powołując na użytek własny i swych czytelników Mit Nowoczesnego, Bezwzględnie Stwórczego Człowieka – w swym dążeniu do krańcowej świadomości, odpychając od siebie wszystkie gwarancje myślenia – Gombrowicz brnął ze wzrastającym przerażeniem w swój roztajemniczony świat... i w pewnym momencie zauważył, że B ó g w y n i k a z e s t w o r z o n e j p r z e z n i e g o k o n s t r u k c j i. Konsekwentnie roztajemniczając świat, sam pozbawił się tajemnicy i dlatego nie mógł skorzystać z pociech, jakie niesie tradycja, z oparcia, które inni znajdują w „mitach”, „archetypach” kulturowych. Skłaniał się ku dowodom, ku przewodom myślowym quasi– matematycznym, technicystycznym, opartym na widzeniu techniki międzyludzkich kontaktów. Bóg, którego odnalazł, ma właśnie taką naturę. Pożegnawszy się ostatecznie z Bogiem, jak wyznaje w Dzienniku, około 13–15 roku życia, odnalazł Go ponownie jako „konieczność duchową”; jako ostatni wniosek dający się wysnuć z d o w o 1 n o ś c i naszego myślenia. Przekonany o dowolności kultury („...umieszczenie nasze w kosmosie staje się, czym jest w istocie, mianowicie czymś bezdennie niepojętym, a więc zawierającym możliwość w s z y s t k i e g o” – w Dzienniku 1957–1961) i przekonany o dowolności poczynań własnych 103 („...albowiem w miliardach ewentualnych przyczyn zawsze znajdzie się uzasadnienie każdej kombinacji” – w Kosmosie); przekonany o dowolności, a więc zwątpiwszy w prawo – stojąc, jak każdy człowiek, wobec śmierci – poczuł się zagrożony całkowitym nieistnieniem, nicością bezwzględną
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.