PodszedBszy bli|ej, nawoBywali si trzykrotnie, stosownie do pory dnia: piskiem jastrzbia lub furkotaniem sowy

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ujrzawszy si wreszcie, o ile nie byli znajomi, ogldali si wzajemnie dBugo i bacznie, wypytywali z daleka jeden drugiego, czasem z pistoletem w rku, z palcem na cynglu lub z bardk podniesion, a przybli|ali si tylko na odlegBo[ rzutu toporem. W koDcu zawierali znajomo[ i pobratymstwo. Znajomi za[ witali si serdecznie, hucznie [miejc si, prawie pBaczc, [ciskajc i potrzsajc dBonie, nieustannie krzyczc sobie pytania i odpowiedzi, grajc na fBojerach, taDczc i wiwkajc, dzielc si |ywno[ci, tytoniem i prochem. Gdy ju| utworzyli rój caBy, gwarzyli sobie, radzili. Radzili, skd wzi wata|ka. Bo jak pszczoBy matki, potrzebowali wata|ka, aby im wskazaB, co maj zrobi z bied i z siB, ze sw niedol puszczow i z junack sBobod. Niejeden z obcych zawoBoków byB ndzarzem, a nie miaB w górach rodziny ani pobraty-mów. Niejeden za[, cho i zamo|ny chBopiec wierchowiDski nigdy nosa poza góry nie wychylaB, a nawet dalszych osiedli górskich ju| nie znaB. MusiaBby zatem kr|y wci| koBo wBasnej wsi, koBo wBasnej chaty. I tak wpadBby niechybnie w rce puszkarów. Wic niezbdny byB wata|ko. A musiaB to by chBop nie tylko [miaBy i mocny, lecz tak|e bywaBy, do[wiadczony i bystry. Jeszcze lepiej 2" Masowa ucieczka z wojska, samobójstwa, wypadki [mierci z powodu nostalgii i suchot przybieraBy w czasie sBu|by wojskowej tak wielkie rozmiary, |e rzd austriacki pózniej czuB si zmuszony zaprzesta na czas jaki[ poborów rekruta na Wierchowinie (por. Ludwik GrzymaBa JabBonowski ZBote czasy i wywczasy. Tak|e K. W. Wójcicki - Nadprucie, artykuB w  Kwartalniku Naukowym", Kraków 1835, i Stare gawdy i obrazy, Warszawa 1840. Porównaj tak|e Wincenty Pol PóBnocny Wschód Europy). 318 PRAWDA STARÓW IE KU v  t byBo, je[liby si nadarzyB czBowiek uczony, jak mówiono  hBubokoukij", albo nawet [wiadomy przymówieD, czarów, z wieszczuDskiego rodu. Siedzieli tak mBodzi, obdarci wygnaDcy tam wysoko na poBoninie Aostun, na zachód od zródeB Czeremoszu. I tam gdzie[ na skraju ogromnych, daleko rozcigajcych si gstwin i lasów kosodrzewiny, tu| przy poBoninie, wypalili sobie w[ród |erepu niewielk polank, pryBuczk. Rozpalili watr i piekli nad ogniem miso z jelenia, ubitego maczug przez my[liwego Kudila. I tam przy watrze opowiadali sobie o swoich przygodach i czynach, o ucieczce i o zimowaniu. I radzili, radzili dBugo nad tym, jaki by wata|ko im byB potrzebny. Po[ród pól kukurydzy albo w[ród wysokich fasoli jaskrawi si nieraz latem po ogrodach podgórskich dBugimi smugami maki: ró|owe, biaBe, czerwone, purpurowe. Jedne nierozwinite, stulone w sobie, inne rozwarte, wycigajce barwne ramiona, inne wreszcie z opadajcymi pBatkami. Ot tak jaskrawi si w pamici ludu te wspomnienia o junakach, chocia| ich wnuki i prawnuki ju| pomarBy. Byli tam wtedy midzy nimi - jak przekazuj - ci sBawni zbiegowie wojskowi: Czuprej! - Kudil! - Ayzun! Kto[ mo|e by my[laB sobie, |e to jacy[ niemrawcy, ot dezerterzy. A to wojacy byli prawdziwi, nie kamaszowi
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.