Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ale siódmego
poranka…
Jak wielu, posługiwał się na co dzień memuarnikiem. Był to dyktafoniczny brulion
spisuj±cy, a czasem nawet porz±dkuj±cy różne werbalne sformułowania, sprawy na
jutro czy
złote my¶li. Często, rzucane bezładnie wieczorem, można było odtworzyć
następnego ranka
w formie wyci±gu.
Ali¶ci tego ranka, po przebudzeniu, już pierwszy rzut oka na memuarnik zaskoczył
Marta.
W¶ród paru zanotowanych poprzedniego wieczora problemów pojawiły się cyfry, a
wła¶ciwie
liczba 72245.
Nic więcej.
Jedno było pewne. Numer ów nie został podyktowany przez niego. Beznadziejne
okazały
się próby odgadnięcia znaczenia. Nie była to ani pozycja katalogowa, ani
program, ani
zakodowany wzór… Na Warkocz Bereniki! Kto¶ szukał z nim kontaktu, a on nie znał
wła¶ciwego odzewu. Kto to mógł być?
Od rozszyfrowania nadawcy sygnału istotniejsz± kwesti± wydawała mu się —
dlaczego?
Czy kto¶ rozpoznał, że nie jest Virderem? No i co z tego? W takim razie,
dlaczego go nie
zdemaskował? Szantaż w kręgu dwudziestu pięciu ludzi nie miał większego sensu? A
może to
jaki¶ rodzaj sprawdzianu? Przez moment rozważał nawet, czy nie wyznać swych
rozterek
Lodderowi…
Komputerowo sprawdził kosmiczne dossier wszystkich załogantów. Poza Add±,
przelotnie
Admirałem i jednym z psychologów nazwiskiem Habbu, nikt nie miał większych szans
zetkn±ć się z Virderem. Pochodzili z różnych pni, pracowali na różnych szlakach.
No, może
poza Miliardnikiem, komputer nie posiadał dziennych zapisów poczynań Rutto.
Postanowił zanalizować działania tej trójki — Adda owszem, zachowywała się
trochę
dziwnie, natomiast Habbu już drugiego dnia rzucił co¶ na temat jakiej¶ wspólnej
ekspedycji,
ale Mart szybko wywnioskował, że psycholog miał z pułkownikiem bardzo
ograniczony
kontakt. Więc może należało szukać od innej strony. Na przykład, w rzekomym
Boddoxie
kto¶ rozpoznał inkryminowanego Hobbystę? Albo na pokładzie przybywał jeszcze
kto¶, kto
nie był tym, za kogo się podawał.
W południowej czę¶ci jeziorka (terminy północ czy południe na pokładzie statku
kosmicznego były absolutnie umowne) znajdował się niezwykle romantyczny zak±tek.
Z kamiennym mostkiem, płacz±cymi wierzbami i malowniczym wiatrakiem. Tam wła¶nie
Mart napotkał Addę, gdy przechylona przez balustradę rzucała okruchy bułki
kaczkom,
kołysz±cym się na wodzie.
— Chciałem porozmawiać — rzekł wprost.
Zmieszała się.
— Wiem, że to brzmi głupio, ale chwilami wydaje mi się, jakbym znał cię dobrze,
a czasami w ogóle… Popatrzyła na niego uważniej.
— Co czasami?
— Nie ma tego w moim biogramie, ale dwa lata temu przeżyłem awarię psychotronu
i mam skasowan± spor± partię pamięci…
Nagle rozluĽniła się.
— Virri…
— Byli¶my sobie bliscy, prawda? — strzelił na pewniaka.
Przywarła do niego swym szczupłym ciałem.
— Wybacz moj± głupotę, to ja powinnam zacz±ć… Ale my¶lałam…
— Co my¶lała¶?
— Że po prostu mnie nie chcesz.
— A ten guziczek miał być prób±.
— Jaki guziczek?
— 72245.
— Nic nie rozumiem, mówisz okropnymi zagadkami! Zamiast brn±ć dalej w grupie
przesłuchanie, zamkn±ł jej usta pocałunkiem. Dużo wysiłku kosztowało go
opanowanie
pokusy natychmiastowego pój¶cia z Add± do łóżka. Niestety, ryzyko przekraczało
ewentualn±
satysfakcję. Musiałaby go zdemaskować. Zreszt±, kwestia kto szuka z nim
kontaktu,
pasjonowała go w tym momencie o wiele bardziej niż ¶niade ciało Azjatki.
W ci±gu popołudnia obszedł wszystkie stanowiska kolegów. Jeszcze raz porozmawiał
z Habbu, ale psycholog nie powiedział mu nic szczególnego. Wpadł do zak±tka gier
i zabaw,
obszedł rekreatornię. Rozmawiał oczywi¶cie na różne tematy, staraj±c się, aby
możliwie
neutralnie zabrzmiało w¶ród zdań słowo niebieski i guzik… Np. „Szukanie
inteligencji
cywilizacji w kosmosie to jak maleńki guzik w¶ród niebieskich ciał”. U nikogo
nie dostrzegł
reakcji. Może jedna z medyczek na moment uciekła wzrokiem, może ledwie
dostrzegalnie
drgn±ł mięsień muskularnego Gomi z oddziału bezpieczeństwa.
Dobrze po ósmej zaszedł do Loddera
|
WÄ…tki
|