ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Wilk gnał zygzakiem, trzymając klatkę piersiową przy ziemi, i mimo że kule przelatywały koło niego, przebiegł przez następny pagórek i zniknął z kręgu światła.
- Tam! - krzyknął strzelec.
Kierowca skręcił ciężkim motocyklem i popędził w ślad za wilkiem. W świetle reflektora widać było wirujący biały pył. Dodał gazu do maksimum i silnik zawarczał potężnie. Przejechawszy przez szczyt wzgórza, ruszyli w dół i wtedy w świetle reflektora ukazała się tuż przed motocyklem głęboka na osiem stóp rozpadlina. Czekała, wyszczerzona w uśmiechu. Motocykl wpadł w nią, przewrócił się kołami do góry i wtedy karabin maszynowy zaczął siać wokół kulami. Pociski odbijały się od ścian rozpadliny, trafiając w ciała kierowcy i strzelca. Motocykl rozpadł się i od razu wybuchł zbiornik benzyny.
Wilk biegł już po drugiej stronie rozpadliny, którą przesadził jednym susem, uciekając przed dzwoniącymi wokół niego kawałkami gorącego metalu.
Przez odbite od wzgórz echo wybuchu dotarł do uszu zwierzęcia, tym razem z prawej strony, odgłos jeszcze jednego drapieżnika. Wilk podniósł głowę i zobaczył reflektor kolejnego motocykla. Rozległa się seria z karabinu maszynowego i kule załomotały wokół łap wilka. Inne zaczęły przelatywać z gwizdem koło jego ciała. Wilk biegł klucząc rozpaczliwie, jednak motocykl był coraz bliżej, a kule niemal już dosięgały celu. Jeden pocisk przeleciał tak blisko, że wilk wyczuł przylepiony do niego gorzki zapach ludzkiego potu. Skręcił szybko, jeszcze raz podskoczył w powietrze nad przelatującymi pod łapami kulami i dał susa do wąwozu, który przecinał pustynię, biegnąc na południowy wschód.
Motocykl ruszył wzdłuż krawędzi wąwozu. Siedzący w przyczepie żołnierz oświetlał dno rozpadliny niewielką latarnią.
- Trafiłem go, widziałem, jak kule go sięgają...
Nagle poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Chciał się obrócić z latarnią, ale nie zdążył. Biegnący za motocyklem wielki czarny wilk skoczył do przodu, przeleciał nad przyczepą i uderzył całą swoją masą w kierowcę. Dwa żebra motocyklisty pękły jak spróchniałe patyki i mężczyzna runął z siedzenia. Zdążył tylko jeszcze zobaczyć, jak wilk staje na tylnych łapach zupełnie jak człowiek i przeskakuje przez szybę osłaniającą. Ogon zamiótł po twarzy strzelca, który przerażony wyskoczył z przyczepy. Motocykl przejechał jeszcze jakieś piętnaście stóp, przechylił się koszem przez krawędź wąwozu i spadł na dno. Wilk biegł dalej, znowu kierując się wprost na wschód.
Wkrótce plątanina wąwozów i pagórków ustąpiła miejsca płaskiej skalistej pustyni, oświetlonej przez jaskrawo płonące gwiazdy. Wilk biegł, nie zatrzymując się. Jego serce biło coraz gwałtowniej, a płuca pompowały czysty zapach wolności, zapach perfum życia. Rzucił łbem w lewo, wypuścił kajdanki i chwycił zębami skórzaną rączkę teczki. Przestała obijać się o ziemię. Poczuł chęć, żeby wypuścić z paszczy tę rączkę - miała na sobie znienawidzony zapach dłoni człowieka, jednak przemógł się.
I wtedy z tyłu rozległ się kolejny warkot, tym razem niższy od głosów poprzednich drapieżników. Wilk obejrzał się i zobaczył dwa żółte księżyce pędzące przez pustynię jego śladem. Nad obydwoma księżycami pokazał się czerwony ogień z lufy karabinu maszynowego. Kule uderzyły w piasek nie dalej niż trzy stopy od wilka. Zwierz skręcił, zwolnił gwałtownie i znowu rzucił się do przodu. Kolejne kule wręcz otarły się o sierść na jego grzbiecie.
- Szybciej! - krzyknął Stummer do kierowcy. - Nie zgub go! - Pociągnął za spust i zobaczył, jak wilk nagle skręca w lewo. - Do cholery, jedź równo.
Zwierzę nadal trzymało w pysku teczkę Voigta i biegło wprost do linii brytyjskich.
"Co to za wilk, który zamiast ochłapów ze śmietnika kradnie teczkę pełną map! Trzeba zatrzymać tę przeklętą bestię" - myślał Stummer. Poczuł, jak mu się pocą dłonie, i zaczął znowu celować w wilka, ale on w dalszym ciągu robił uniki. Zwalniał i gwałtownie przyśpieszał, tak jakby...
"Tak... - pomyślał Stummer - tak jakby umiał rozumować jak człowiek".
- Równo, równo! - wrzasnął, ale samochód podskoczył na wyboju i kule znowu chybiły. Musiał celować przed wilka, licząc na to, że zwierzę wbiegnie pod deszcz pocisków. Przygotował się do odrzutu broni i nacisnął spust.
Nic. Karabin był gorący jak słońce w południe, ale musiał się zagwoździć. Albo skończyła się amunicja.
Wilk obejrzał się i zobaczył, że samochód przybliża się szybko do niego. Popatrzył znowu do przodu, jednak było już za późno: tuż przed nim, bliżej niż sześć stóp, widniały zasieki z drutu kolczastego. Wilk napiął tylne łapy i odbił się od ziemi. Jednak płot był za blisko, żeby mógł go przeskoczyć. Gdy już przelatywał nad przeszkodą, jego prawa tylna łapa uwięzła w plątaninie drutu.
- Teraz! - krzyknął Stummer - Przejedź go!
Wilk szarpnął się, napinając mięśnie w całym ciele, i zaczął drzeć ziemię przednimi łapami, ale bez skutku. Stummer uniósł się na swoim siedzeniu, pęd powietrza uderzył mu w twarz. Kierowca wcisnął do końca pedał gazu. Jeszcze pięć sekund - i opancerzony pojazd zmiażdży wilka.
W ciągu tych pięciu sekund Stummer zobaczył coś, w co nigdy by nie uwierzył, gdyby nie ujrzał tego na własne oczy. Wilk skręcił ciało i przednimi łapami chwycił drut, który go uwięził. Rozdzielił zwoje i odsunął je od siebie, wyciągając łapę. I już znowu stał na czterech kończynach, rzucając się do przodu. Samochód zgniótł swoją masą zwoje drutu, ale wilka już tam nie było
|
WÄ
tki
|