ďťż

Mawiał swoim łagodnym głosem: — Nie jestem uprzedzony, naprawdę nie jestem uprzedzony...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie mogę się jednak powstrzymać od stwierdzenia, że wszyscy katolicy są okropnymi kłamcami. To nie uprzedzenie, tak naprawdę jest. Ciocia–babcia była też dobrym przykładem ortodoksyjnej protestantki i czerpała wiele uciechy z niegodziwości papistów. Przyciszonym głosem mówiła: — Wszystkie te śliczne dziewczęta znikają w klasztorach i nigdy już się ich nie widzi. — Święcie wierzyła, jestem tego pewna, że wszyscy księża wybierają sobie metresy ze specjalnych klasztorów, pełnych pięknych dziewcząt. Wattsowie byli chyba metodystami i to zapewne ich skłaniało do widzenia w katolikach reprezentantów „Szkarłatnej wszetecznicy z Babilonu”. Skąd się wzięła u Jacka ta fascynacja katolicyzmem, nie mam pojęcia. Nie odziedziczył jej po nikim z rodziny, niemniej ujawniła się już we wczesnym dzieciństwie. W czasach mojej młodości wszyscy interesowali się żywo sprawami religii. Debat na ten temat prowadziło się wiele, i to niezmiernie barwnych, a niekiedy nader ożywionych. Jeden z przyjaciół powiedział Jackowi w późniejszych latach: — Naprawdę nie pojmuję, dlaczego nie możesz być pogodnym heretykiem, jak wszyscy inni, tak byłoby o wiele spokojniej. Ostatnia rzecz pod słońcem, za jaką mógł tęsknić Jack, to większy spokój. Jak zauważyła jedna z nianiek, spędziwszy jakiś czas na poszukiwaniu swojego podopiecznego: — Nie rozumiem, czemu panicz Jack chce wchodzić do kościołów. Jak na dziecko to zabawna chęć. — Ja myślę, że w poprzednim wcieleniu chyba musiał być jakimś średniowiecznym duchownym. Kiedy dorósł, miał twarz, którą określiłabym jako twarz duchownego — nie twarz mnicha ani z pewnością nie wizjonera — takiego, który znał na wylot praktyki kościelne i potrafiłby dobrze się spisać na Soborze Trydenckim, a także wykazać rozsądek w kwestii dokładnej liczby aniołów mieszczących się na główce od szpilki. IV Jedną z radości w moim życiu było kąpanie się i nadal nią pozostało, niemal aż do obecnego mego wieku. Właściwie sprawiałoby mi taką samą radość jak zawsze, gdyby nie trudności, jakie napotyka zreumatyzowana osoba podczas wchodzenia do wody, a jeszcze większe, kiedy wychodzi z niej. Miałam około trzynastu lat, gdy doszło do wielkiego przełomu — wcześniej, jak zapamiętałam, kąpano się przestrzegając ściśle separacji płci. Dla pań przeznaczono specjalnie Zatoczkę Kąpielową, małą kamienistą plażę na lewo od Salonów Kąpielowych. Na bardzo stromej pochyłości znajdowało się osiem ruchomych kabin kąpielowych, które obsługiwał pewien starzec o nader popędliwym usposobieniu. Do jego obowiązków należało opuszczanie ich do wody, a następnie wyciąganie na brzeg. Wchodziło się do takiej kabiny pomalowanej w barwne pasy, sprawdzało, czy drzwi z obu stron są porządnie zamknięte na zasuwki, i z pewną dozą ostrożności przystępowało się ;| do rozbierania, bo w każdej chwili starzec mógł zdecydować, że nastała twoja kolej, by znaleźć się w wodzie. Wtedy kabina zaczynała f się gwałtownie kołysać i toczyć wolno po kamieniach, rzucając cię z jednej strony na drugą. W gruncie rzeczy bardzo to przypominało dzisiejszą terenową jazdę dżipem albo landroverem po bardziej kamienistej pustyni. Następnie kabina równie nieoczekiwanie się zatrzymywała, jak ruszała. Kończyło się wtedy rozbieranie i wkładało strój kąpielowy. Był to ubiór niezbyt estetyczny, zazwyczaj zrobiony z granatowej lub czarnej alpaki, z licznymi spódniczkami, falbanami i duszkami, sięgający poniżej kolan i poza łokcie. Kiedy już go włożyłaś, odsuwałaś zasuwkę drzwi od strony wody. Jeśli kąpielowy był dla ciebie miły, to górny stopień znajdował się praktycznie na tym samym poziomie co woda. Wchodziłaś do niej i zanurzałaś się przyzwoicie po pas. Niedaleko od brzegu cumowała tratwa, mogłaś tam popłynąć, wciągnąć się na nią i siąść. Podczas odpływu to było całkiem blisko, w czasie przypływu natomiast płynęło się do niej znacznie dłużej, za to miało się ją do własnej dyspozycji. Kiedy już wykąpałam się do woli, co trwało o wiele dłużej, niż pozwalała towarzysząca mi osoba dorosła, dawano znak, żebym wracała na brzeg. Ja jednak, pewna, że nikt do mnie nie dotrze, płynęłam w przeciwnym kierunku, przedłużając sobie kąpiel. Mowy naturalnie nie było o czymś takim jak opalanie się na plaży. Zaraz po wyjściu z wody, wchodziłaś do kabiny i wyciągano cię tak samo gwałtownie, jak przedtem opuszczano. Wynurzałaś się z niej w końcu sina na twarzy, cała drżąca, z rękami i policzkami kompletnie zdrętwiałymi. Nigdy mi to nie zaszkodziło, muszę powiedzieć, i rozgrzewałam się mniej więcej w ciągu trzech kwadransów. Siadałam potem na plaży i zajadałam słodką bułeczkę, wysłuchując reprymendy z powodu nieposłuszeństwa i niewrócenia na brzeg wcześniej. Ciocia–babcia, która zawsze miała na podorędziu jakieś pouczające historyjki, opowiadała mi, jak to mały synek pani Fox (takie milutkie dziecko) umarł na zapalenie płuc, bo nie słuchał starszych i zbyt długo siedział w morzu. Pałaszując bułeczkę z rodzynkami, czy też jakiś inny smakołyk, mówiłam z należytą uległością: — Tak, Ciociu— babciu, następnym razem nie zostanę tam tak długo. Ale woda naprawdę była gorąca! — Naprawdę gorąca, czyżby? To dlaczego trzęsiesz się jak osika od stóp do głów? Dlaczego tak zsiniały ci palce? Towarzystwo kogoś z dorosłych, zwłaszcza Cioci— babci, miało ten plus, że do domu ze Strandu wracało się dorożką, zamiast iść ponad dwa kilometry na piechotę. Torbay Yacht Club znajdował się na Beacon Terrace, tuż nad Zatoczką Kąpielową Pań. Sama plaża była niewidoczna z okien Clubu, za to morze wokół tratwy owszem. Ojciec twierdził, że wielu panów spędzało czas na oglądaniu przez teatralną lornetkę kobiecych postaci ukazujących się, jak myśleli z błogością, niemal nago. Nie przypuszczam, żebyśmy mogły wyglądać zbyt pociągająco w tych naszych niezgrabnych strojach kąpielowych. Zatoczka Kąpielowa Panów ciągnęła się dalej wzdłuż wybrzeża. Tutaj panowie ubrani w swoje skromne trykoty mogli hasać do woli niewidzialni dla kobiecego oka. Czasy jednak się zmieniły i w całej Anglii upowszechniały się wspólne kąpiele pań i panów. Przyniosło to niespodziewany efekt — wkładano na siebie jeszcze więcej niż poprzednio. Nawet Francuzki teraz zawsze się kąpały w pończochach, żeby nie pokazywać swoich grzesznych gołych nóg. Nie wątpię, że z typowo francuskim szykiem potrafiły zakryć się od szyi po nadgarstki, a cienkimi jedwabnymi pończoszkami podkreślić piękne nogi i wyglądać o wiele powabniej i bardziej grzesznie, niż gdyby wkładały stary, dobry angielski strój kąpielowy z krótkimi spódniczkami z marszczonej alpaki. Nie mam naprawdę pojęcia, dlaczego nogi uważano za coś tak zdrożnego — w całym Dickensie, jak tylko jakaś dama pomyśli, że ktoś ujrzał choćby jej kostki u nóg, wszczyna alarm. Już sam ten wyraz traktuje się jako śmiały
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.