ďťż

Matt spojrzał za siebie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Spadochroniarze z pewnością już wylądowali, na szczęście nie słychać było jeszcze warkotu silników motocykli. Nie widać było oznak pogoni, ale mogło to być mylące, bo wszystko zasłaniał gęsty las. Dolinę zaczął wypełniać półmrok, słońce powoli znikało za szczytami, dodatkowo połykane przez kłęby ciemnych chmur. Był kwiecień i coraz dłuższe dni stanowiły etap przejściowy między niedawną zimową wieczną nocą a letnim wiecznym dniem. Matt patrzył za siebie, mrużąc oczy, nie potrafił jednak ocenić, co się dzieje. Zmarszczył czoło. Może się pomylił... może siedząc w tych dzikich lasach, stał się pafanoikiem? Craig musiał zauważyć jego zaniepokojoną minę, bo zapytał: — A może to była ekipa ratunkowa? Może uciekamy bez powodu? Matt otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale przeszkodził mu głośny wybuch. Obaj mężczyźni wbili wzrok w dół. Z półmroku pod nimi wystrzeliła w górę kula ognia i huk eksplozji zaczął się odbijać głośnymi echami od ścian doliny. — Samolot... — wymamrotał Craig. — Zniszczyli go. — Oczy Matta rozszerzyły się. Wyobraził sobie rozrywane na strzępy ciało Brenta Cumminga. — Dlaczego? Matt zastanawiał się przez chwilę. Przychodził mu do głowy tylko jeden powód. — Jeżeli dokonano sabotażu, z pewnością uznali, że trzeba zniszczyć dowody... a to obejmuje także świadków. — Nie mieli czasu zacierać swoich tropów i Matt zdawał sobie sprawę z tego, jak wyraźne były odchodzące od miejsca katastrofy samolotu ślady kopyt, nóg i psich lap. Zza lasu w dole doleciał nowy odgłos, przypominający wizg piły taśmowej. Z rykiem ożył silnik motocykla, gwałtownie zawarczał, po czym warkot przeszedł w basowe dudnienie. Po chwili dołączył do niego drugi silnik. Bane, niczym echo, również wydał z głębi gardła basowy warkot. 60 61 i szronem i łatwo ją było przeoczyć. Znajdowała się niedaleko znajdującego się na poziomie powierzchni lodu głównego wejścia do zakopanej stacji. JlEilOBAfl CTAHUMfl — Greg? Perry'emu kręciło się w głowie. Skąd Waszyngton wiedział? 1 Tłumacz z Omegi i językoznawca z „Sentinela" spierali sięl o znaczenie słów na plakietce, zwłaszcza ostatniego, ale w koń- j cu doszli do tego samego wniosku. Była to nazwa podwodnej instalacji: STACJA LODOWA! GRENDEL. — Komandorze Perry, jest pan tam jeszcze? — Jestem, admirale. — Czy to coś znaczy? — Tak, admirale, chyba tak. — Głos Perry'ego był bardzol napięty. Poza plakietką przy wejściu widział to samo napisane I po rosyjsku słowo w innym miejscu, na jednych z drzwi! rosyjskiej stacji... tych, przed którymi postawił uzbrojonych! strażników. TPEHJIEJI Do dzisiejszego dnia nie wiedział, co oznacza napis na tycri straszliwych drzwiach. Teraz jednak się dowiedział. Ale nie był pierwszy. GODZINA 18.26 GÓRY BROOKSA, ALASKA Matt szedł w górę stromego zbocza, prowadząc Mariah za! lejce. Craig jechał na koniu, zgarbiony, trzymając się kurczowo j łęku. Matt wolał nie jechać razem z nim, dopóki nie zaczną schodzić w dół — a przynajmniej dopóki nie znajdą się na płaskim terenie. Nie chciał przedwcześnie zmęczyć konia. Biegnące przed nimi psy były już niedaleko szczytu doliny. Musieli się wydostać z tej nieprzyjaznej okolicy. Jedynie Bane zdawał się wyczuwać strach swojego pana i trzymał się blisko niego, z nastroszonym grzbietem i postawionymi uszami. Matt spojrzał za siebie. Spadochroniarze z pewnością już wylądowali, na szczęście nie słychać było jeszcze warkotu silników motocykli. Nie widać było oznak pogoni, ale mogło to być mylące, bo wszystko zasłaniał gęsty las. Dolinę zaczął wypełniać półmrok, słońce powoli znikało za szczytami, dodatkowo połykane przez kłęby ciemnych chmur. Był kwiecień i coraz dłuższe dni stanowiły etap przejściowy między niedawną zimową wieczną nocą a letnim wiecznym dniem. Matt patrzył za siebie, mrużąc oczy, nie potrafił jednak ocenić, co się dzieje. Zmarszczył czoło. Może się pomylił... może siedząc w tych dzikich lasach, stał się paranoikiem? Craig musiał zauważyć jego zaniepokojoną minę, bo zapytał: — A może to była ekipa ratunkowa? Może uciekamy bez powodu? Matt otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale przeszkodził mu głośny wybuch. Obaj mężczyźni wbili wzrok w dół. Z półmroku pod nimi wystrzeliła w górę kula ognia i huk eksplozji zaczął się odbijać głośnymi echami od ścian doliny. — Samolot... — wymamrotał Craig. — Zniszczyli go. — Oczy Matta rozszerzyły się. Wyobraził sobie rozrywane na strzępy ciało Brenta Cumminga. — Dlaczego? Matt zastanawiał się przez chwilę. Przychodził mu do głowy tylko jeden powód. — Jeżeli dokonano sabotażu, z pewnością uznali, że trzeba zniszczyć dowody... a to obejmuje także świadków. — Nie mieli czasu zacierać swoich tropów i Matt zdawał sobie sprawę z tego> jak wyraźne były odchodzące od miejsca katastrofy samolotu ślady kopyt, nóg i psich łap. Zza lasu w dole doleciał nowy odgłos, przypominający wizg piły taśmowej. Z rykiem ożył silnik motocykla, gwałtownie zawarczał, po czym warkot przeszedł w basowe dudnienie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.